Raz „Pasja”, raz reklamówka Jacobsa

Raz „Pasja”, raz reklamówka Jacobsa

Maciej Zieliński

Świadomie zdecydowałem się nie poświęcić tylko jednemu rodzajowi muzyki

– Jeśli ktoś nie zna pana muzyki, wystarczy zaśpiewać: Najmilsza chwila poranka, kawy Jacobs filiżanka… i już wiadomo, że to napisał Maciej Zieliński.
– Ostatnio jestem najbardziej znany jako twórca muzyki do komedii romantycznych, ale jestem kompozytorem dosyć wszechstronnym i działam na różnych polach. Piszę muzykę poważną, ale także piosenki, muzykę do filmów, robię aranżacje, komponuję muzykę do reklam. Paradoksalnie po olbrzymich sukcesach „Nigdy w życiu”, „Tylko mnie kochaj”, „Dlaczego nie” czy ostatnio „Nie kłam, kochanie” grozi mi zaszufladkowanie jako kompozytora, który komponuje muzykę tylko do komedii romantycznych. Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie.

– Nie lubi pan już komedii romantycznych?
– Lubię. Pracowałem nad nimi z zespołem prawdziwych profesjonalistów i te ostatnie produkcje zrealizowane z Tadeuszem Lampką, Iloną Łepkowską, Ryszardem Zatorskim i Piotrkiem Wereśniakiem zdobyły ogromną popularność. Mimo to nie miałbym nic przeciwko, gdyby w mojej filmografii obok komedii romantycznych pojawił się jakiś nowy melodramat czy kryminał.

– Chciałby pan jako kompozytor wejść do świata wielkiego filmu, tymczasem miejsca na szczytach już są zajęte. Wojciech Kilar, Zbigniew Preisner, Jan A.P. Kaczmarek mają światowe nazwiska.
– Zaczynałem życie zawodowe bardzo młodo, jeszcze w wieku 18 lat, i od tamtego czasu idę krok za kroczkiem. Czuję, że nadchodzi moment, w którym to ja chciałbym wybierać interesujące projekty, a nie aby mnie wybierano. Propozycji mam bardzo dużo – tak jak wspominałem oprócz filmów są to produkcje telewizyjne, aranżacje, piosenki, muzyka do reklam. Gdybym wszystkie chciał realizować, to nawet pracując po 24 godziny na dobę, nie dałbym rady. Wolałbym więc skupić się na tym, co jest dla mnie ważne – realizować projekty, które dadzą mi największą satysfakcję artystyczną. Chcę poddawać propozycje większej selekcji.

– Czyli?
– Marzą mi się np. filmy niosące więcej artystycznych, silnych emocji, niż to jest w komediach romantycznych, do których muzyka z natury jest dość lekka. Mam nadzieję, że od jakiegoś czasu buduję dla siebie miejsce na rynku filmowym. Był taki czas, gdy polska muzyka filmowa, poza twórcami wymienionymi wyżej, prezentowała bardzo niski poziom. Te czasy mijają, pojawiają się młodsi kompozytorzy, którzy trochę inaczej patrzą na sposób tworzenia muzyki do filmu. Także wytwórnie płytowe coraz chętniej wydają muzykę filmową, bo jest na nią większe zapotrzebowanie słuchaczy. Wydania płytowe moich ostatnich ścieżek dźwiękowych sprzedały się w nakładach ponad 30 tys. egzemplarzy. Sądzę, że ten proces będzie postępować.

– Jaką muzykę pan najbardziej lubi i szanuje jako dzieło artystyczne?
– Wyrosłem w środowisku muzyków jazzowych. Mój ojciec Andrzej „Fats” Zieliński był wziętym perkusistą, współpracował z Komedą, Namysłowskim, Urbaniakiem. Od dzieciństwa moja edukacja szła dwutorowo, w domu jazz, w szkole muzycznej – klasyka. To sprawiło, że dosyć dobrze poruszam się w środowisku muzyki rozrywkowej, robię aranżacje dla zespołów i solistów estrady, piszę piosenki. W branży rozrywkowej jestem mocno zakorzeniony, ale równocześnie działam aktywnie w środowisku muzyki poważnej. Pracuję w zarządach Związku Kompozytorów Polskich i Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej. Teraz brakuje mi na to czasu, ale dawniej organizowałem koncerty i festiwale związane z muzyką współczesną. Mimo że większy sukces osiągnąłbym, skupiając się na jednej dziedzinie, świadomie zdecydowałem się nie poświęcić tylko jednemu rodzajowi muzyki. Funkcjonowanie w różnych stylach i gatunkach daje mi dużo większą satysfakcję i spełnienie artystyczne. Na każdym z tych pól czuję się jak u siebie w domu i trudno mi dłużej poświęcać się tylko jednemu rodzajowi działalności i jednej stylistyce.

– Ale zdaje pan sobie sprawę, że istnieje kultura wyższa i masowa?
– Oczywiście. Muzyka współczesna jest jednak sztuką elitarną, nie dociera masowo do słuchaczy, bo wymaga najczęściej przygotowania publiczności do jej odbioru. Natomiast muzyka rozrywkowa jest sztuką popularną skierowaną do szerokiej rzeszy odbiorców i zwykle nie wymaga zbyt dużego przygotowania słuchaczy.

– Jest lekka, łatwa i przyjemna – jak głosił kiedyś Lucjan Kydryński?
– Tak, ale to wcale nie oznacza, że tworzenie muzyki łatwiejszej i lżejszej jest łatwe i nie wymaga odpowiednich kwalifikacji. Napisanie prostej piosenki, która stanie się nośna, zdobędzie szeroką popularność, a dodatkowo ma wartości artystyczne, jest niemal tak samo trudne jak skomponowanie symfonii.

– Tu pan chyba przesadził.
– Może trochę. Skomponowanie utworu na duży skład instrumentalny, a takie są przecież symfonie, wymaga o wiele większej wiedzy np. o instrumentach, orkiestracji, o kształtowaniu formy muzycznej utworu. Chciałem jednak powiedzieć, że z punktu widzenia kompozytora, który może zrobić jedno i drugie, podejście do pracy twórczej jest bardzo podobne. Przystępuję do komponowania z taką samą pieczołowitością i taką samą atencją do jednego i do drugiego.

– Nie da się jednak ukryć, że pieniądze, które pan może otrzymać za krótką, kilkuminutową piosenkę, bywają nawet kilka razy większe niż honorarium za półgodzinną symfonię.
– Rzeczywiście bywa i tak. Poza tym symfonię pisze się długo, nierzadko kilka lat, a piosenkę udało mi się kiedyś skomponować w 10 minut. Pieniądze za jedno i za drugie nie są więc proporcjonalne do włożonego wysiłku, ale pieniądze są dla mnie tylko wartością dodaną. Przede wszystkim liczy się to, co robię, jak to robię i czy będę miał satysfakcję z efektu końcowego. Pieniądze to tylko jedna z nagród. Gdy w czasie pracy uświadomię sobie, że robię coś tylko dla pieniędzy, natychmiast zapala mi się czerwona lampka: o, coś jest nie tak, coś z tym trzeba zrobić, bo najważniejsza jest muzyka.

– Z czysto handlowego punktu widzenia nie warto się męczyć nad symfoniami. Wystarczy komponować dobre, chwytliwe piosenki, muzykę do reklam i od czasu do czasu muzykę do filmu lub serialu.
– Artysta to nie tylko producent towaru rynkowego. Nie przeliczam w ten sposób pracy włożonej w nowy utwór. Dla mnie liczą się też nowe doświadczenia i emocje związane z tworzeniem, a potem wykonywaniem kompozycji. Nowy utwór to dla kompozytora nowe doświadczenie i rozwój artystyczny. Oczywiście pisanie piosenek też jest rozwijające, ale o ileż więcej mam doznań podczas tworzenia olbrzymiego utworu wokalno-instrumentalnego! Jak duże mam pole do zaangażowania emocji i realizacji nowych pomysłów! Żałuję tylko czasem, że muzyka współczesna nie może zdobyć trochę szerszego zasięgu. Mam wrażenie, że przydałoby się trochę więcej kreatywnych pomysłów na promocję tego rodzaju muzyki. Przecież nie jest to świat nudy. Istnieje sporo takiej muzyki współczesnej, która mogłaby dotrzeć do szerszego kręgu odbiorców i zachwycić ich. Oczywiście płyty z taką wartościową twórczością nie zdobyłyby takiej popularności jak muzyka rozrywkowa, ale przy mądrej promocji i reklamie kompozycje takie jak choćby „Krzesany” czy „Orawa” Wojciecha Kilara sprzedawałyby się dużo lepiej niż w tej chwili.

– Czy kompozytor powinien mieć wykształcenie akademickie?
– Ono często pomaga, choć jest też wiele przykładów na to, że i bez studiów, za to z odpowiednim talentem można pisać wspaniałą muzykę. W muzyce współczesnej solidne wykształcenie muzyczne jest koniecznością, ale w niektórych gatunkach muzycznych wyższe wykształcenie muzyczne prowadzi do zbytniego przeintelektualizowania. Rodzi się wtedy muzyka zimna, wyrachowana i bezemocjonalna. Sięgając choćby do przykładów z dziedziny muzyki filmowej, część kompozytorów kształciła się sama i w swojej dziedzinie osiągnęła całkiem dobre rezultaty. Słuchając muzyki współczesnej, mam czasem wrażenie, że ci solidnie wykształceni kompozytorzy mogliby bardziej zaufać intuicji i dać się ponieść emocjom, a słuchając muzyki filmowej, że nie zaszkodziłaby jej twórcom trochę większa wiedza muzyczna.

– Pan ma za sobą regularne studia kompozytorskie. Czy rozwój artystyczny przebiega teraz bardziej harmonijnie? Dopracował się pan swego indywidualnego stylu?
– Trudno dokonać samooceny. Mogę się opierać na informacjach z zewnątrz, na recenzjach i głosach słuchaczy. Czytałem opinie, że w muzyce filmowej mam łatwo rozpoznawalny styl, że dla przykładu w sposób bardzo charakterystyczny łączę brzmienia orkiestry z instrumentami elektronicznymi. W mojej muzyce poważnej też jest sporo elementów, które są dla mnie istotne i charakterystyczne. Ulubione struktury, brzmienia, podejście do ekspresji… Myślę, że stworzenie własnego języka muzycznego to dla kompozytora bardzo istotna sprawa, ale sądzę, że mam na to jeszcze trochę czasu. Obserwuję dzieła tych twórców, którym udało się dopracować własnego języka. Penderecki czy Lutosławski są tu świetnymi przykładami. W świecie filmu, porównując np. muzykę Ennia Morricone i Johna Williamsa, widzę, że bliżej mi do podejścia i środków tego drugiego. Muzyka Williamsa jest bowiem bardziej różnorodna i bogatsza w środki wyrazowe. Mimo że kompozytor ten korzysta szeroko ze zdobyczy instrumentacyjnych najwybitniejszych kompozytorów: Szostakowicza, Strawińskiego, Prokofiewa, robi to w taki sposób, że nie ma wątpliwości, że ta muzyka wyszła spod jego ręki. Odpowiednio dobranymi środkami jest w stanie przekazać w charakterystyczny dla siebie sposób wiele emocji i znaczeń, a jego muzyka świetnie funkcjonuje nie tylko z obrazem, ale także autonomicznie. Niewątpliwie fascynuje mnie duży aparat wykonawczy. Rzadko zdarza mi się używać tak prostych środków jak pojedynczy klarnet z pogłosem Zbigniewa Preisnera. We wszystkich dotychczasowych filmach operowałem orkiestrą. Miałem to szczęście, że mogłem brać udział w produkcjach filmowych, które były zdolne ponieść koszt 60-osobowej orkiestry symfonicznej. Tak jest od mojego debiutu, czyli „Gier ulicznych” w reżyserii Krzysztofa Krauzego, a kilkanaście lat temu budżety były małe i zaangażowanie orkiestry do nagrań nie było wcale takie oczywiste.

– Jak pan komponuje? Czy w pisaniu towarzyszy panu tradycyjnie fortepian, a może – nowocześnie – komputer?
– To zależy od tego, co piszę. Przy komponowaniu muzyki poważnej trudno jest tworzone struktury wspomagać użyciem fortepianu. Tutaj raczej używa się wyobraźni, bo wiele rzeczy układa się w głowie. Natomiast w muzyce rozrywkowej bardzo pomocny jest komputer. Można na nim szybko zapisać piosenkę, zrobić aranżację, a nawet stworzyć gotowe nagranie. Komputer z odpowiednim oprogramowaniem przydaje się też bardzo w muzyce poważnej do finalnego przygotowania partytury, bo pozwala ją od razu wydrukować i nie trzeba pracochłonnego ręcznego przepisywania głosów. Mam swoje studio, w którym w zależności od potrzeb mogę robić nagrania, korzystając z komputera i współczesnego sprzętu nagraniowego lub pracować, używając bardziej tradycyjnych narzędzi – ołówka i gumki.

– Co uznałby pan za swój największy sukces kompozytorski? Czy są to utwory z gatunku lżejszego, czy poważnego, czy muzyka do piosenek, do reklam albo filmów?
– Do własnych utworów podchodzę trochę tak, jakby to były moje dzieci. Oczywiście zauważam w nich pewne ułomności, ale nie chciałbym wyróżniać jednego kosztem innych. Zresztą sukces rozumiany potocznie jest zjawiskiem pozamuzycznym. Bo o co chodzi, o sprzedaż, o nagrody?

– Właśnie. Ma pan na koncie nagrodę Fryderyka.
– Tak, ale nie są to zasługi bezpośrednio moje. Fryderyka otrzymała płyta nagrana przez kwartet DAFO, na której były różne kompozycje, m.in. Pendereckiego, Meyera, ale także mój „I Kwartet Smyczkowy”. Dla mnie osobiście większym sukcesem jest informacja, że kogoś poruszyła moja muzyka, że jest często słuchana. Porażką natomiast byłoby to, gdyby muzyka wychodząca ode mnie w ogóle nie była słuchana. Mój pierwszy sukces, który odniosłem jeszcze w klasie maturalnej w liceum, był zarazem impulsem, aby zająć się kompozycją. Napisałem wtedy muzykę do sztuki teatralnej Kurta Vonneguta „Hart ducha”. Po spektaklu ktoś mi powiedział, że kiedy w jednej ze scen muzyka ilustrowała bardzo emocjonalnie monolog głównego bohatera, poczuł ciarki na plecach. Pomyślałem wtedy, że dla spowodowania takiego wrażenia warto pisać muzykę.

– A czyż nie jest wielkim sukcesem to, że jeden z pańskich utworów stał się obowiązkowym przy egzaminach w brytyjskich szkołach muzycznych?
– Tak, na pewno. Chodzi o kompozycję „Lutosławski in memoriam” na obój i fortepian. Brytyjska organizacja Associated Board of the Royal Schools of Music wprowadziła go do programu egzaminacyjnego dla młodych oboistów. Utwór nie jest łatwy i dlatego grywa się go na egzaminach w najwyższym stadium nauki. Dopiero rozmowa z pewnym angielskim kompozytorem uświadomiła mi, że fakt ujęcia tej kompozycji w programie szkolnym ma tam bardzo wysoką rangę i wielu się o taki zaszczyt ubiega.

– Czy Piotr Rubik, który podobnie jak pan jest kompozytorem nowej ery, doskonale rozumiejącym rynek i działającym na pograniczu rozrywki i klasyki, jest dla pana konkurentem, czy może wzorem?
– Z Piotrkiem znamy się osobiście, studiowaliśmy na tej samej uczelni, on wiolonczelę, a ja kompozycję. Trudno mi oceniać jego muzykę, bo znam tylko te utwory, które miały żywot radiowy, a więc głównie piosenki. Piotrek jest zdolnym kompozytorem i sporo potrafi ze swoją muzyką zdziałać. Na pewno nie jest dla mnie wzorem, bo nie chciałbym tak jak on być obiektem zainteresowania medialnego. Doceniam jednak i szanuję u niego to, że obrał cel, wykorzystał odpowiednie środki i osiągnął, co chciał. Zależało mu wyraźnie na karierze medialnej, na pokazaniu się ze swoją muzyką, czy bez niej, i plan wykonał ze stuprocentowym sukcesem. W naszym kraju rzadko spotyka się taką determinację i Piotrek zasłużył tu na pochwały. To, co czasami niektórych razi, to porównania jego twórczości z muzyką poważną. Myślę, że stąd się wzięła cała awantura wokół Piotra, stąd negatywne opinie, a nawet zawiść. Ale przecież są tysiące słuchaczy, którym taka twórczość odpowiada, więc chodzi tylko o te niefortunne porównania czy próby podszywania się pod inny gatunek. Piotr jest muzykiem, który ma swoje miejsce na rynku i ma prawo pisania takich utworów, jakich inni chcą słuchać. Trzeba tylko zwrócić uwagę na to, że są to piosenki pop w oprawie symfonicznej, a nie muzyka poważna.

– No tak, ale czasem jako twórca piosenek, jakichś dżingli czy sygnałów musi pan konkurować na rynku z innymi, z Rubikiem też.
– Nie ma zbyt wielu kompozytorów na naszym rynku, a więc drogi moje i kolegów kompozytorów bardzo często się przecinają. Jednak miłe jest to, że z większością moich konkurentów jestem w przyjacielskich stosunkach i nie doświadczam zawiści. Nie kieruję się też zawiścią do innych, co czasami obserwuję w innych zawodach czy sytuacjach artystycznych. Cieszę się, że na razie mnie to omija.

– Najkrótsza i najdłuższa pańska kompozycja?
– Najkrótsze są dżingle reklamowe. Dostaję zamówienie na „utwór” dwu-, trzysekundowy. To bardzo krótka forma, ale nierzadko bardzo wymagająca. Nad najdłuższą kompozycją dopiero pracuję. Mam zamówienie z krakowskiego festiwalu Misteria Paschalia na napisanie „Pasji” trwającej około godziny. Utwór wokalno-instrumentalny do słów Janusza Onufrowicza jest już gotowy w połowie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w przyszłym roku będzie go można usłyszeć na krakowskim Rynku w Wielką Sobotę.

– Do najkrótszych form należy też muzyka do reklam telewizyjnych. Jedna z nich zrobiła już nawet międzynarodową karierę. To króciutka piosenka o najmilszej chwili poranka i filiżance kawy.
– Reklama ma krótki czas życia, ale ta, która powstała już 15 lat temu, a potem w tłumaczeniach powędrowała do różnych krajów europejskich, dostarczyła mi sporo satysfakcji i popularności. Byłem ogromnie zaskoczony, gdy podczas pewnej konferencji muzykologicznej znakomity naukowiec podszedł do mnie i wyściskał, gratulując piosenki o filiżance kawy, którą uwielbia. „Zawsze ją sobie śpiewam przy goleniu”, powiedział. Moje zaskoczenie było tym większe, że status profesora był bardzo wysoki, a w związku z jego pracą musiał na co dzień słuchać muzyki o wiele bardziej skomplikowanej i wysublimowanej niż piosenki z reklam.

– Wszyscy wiedzą, że slogan „Cukier krzepi” wymyślił Melchior Wańkowicz, ale skąd profesor wiedział, że „najmilsza chwila poranka” to pan?
– Cóż, w środowisku muzycznym takie wieści rozchodzą się natychmiast.

– Nad czym pan teraz pracuje?
– Po „Nie kłam, kochanie” miałem zasłużone wakacje na nartach i teraz wracam do pracy. Właśnie przygotowuję muzykę do nowego programu Polsatu „Strefa tajemnic”. Cały czas pracuję też nad „Pasją”. W najbliższych dwóch miesiącach chcę jeszcze trochę odpocząć, ponieważ w drugiej połowie roku czeka mnie praca nad muzyką do trzech filmów fabularnych i serialu telewizyjnego, a w międzyczasie kilka mniejszych projektów. Zbliża się też wykonanie jednego z moich ostatnich utworów – „Shining II” na orkiestrę smyczkową.
17 maja utwór zostanie wykonany na koncercie finałowym festiwalu Warszawskie Spotkania Muzyczne.

Maciej Zieliński – ur. w 1971 r. autor wielu utworów muzycznych różnego gatunku, od klasyki po rozrywkę i reklamę. Jest absolwentem wydziału kompozycji Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie i Royal Academy of Music w Londynie. Twórca muzyki filmowej do takich obrazów jak: „Gry uliczne”, „Kryminalni”, „Nigdy w życiu”, „Dlaczego nie”, „Tylko mnie kochaj”, „Nie kłam, kochanie”. Sporą karierę w kraju i za granicą zrobiła jego muzyka do ponad 200 reklam radiowych i telewizyjnych, spośród których prawdziwym hitem stała się 30 sekundowa piosenka: „Najmilsza chwila poranka, kawy Jacobs filiżanka”. Jest również uznanym kompozytorem muzyki poważnej, wykonywanym m.in. na festiwalach Warszawska Jesień i Warszawskie Spotkania Muzyczne. Jego kompozycje są nagradzane na międzynarodowych konkursach kompozytorskich, a posłuchać ich można w salach koncertowych na całym świecie.

 

Wydanie: 19/2008, 2008

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy