Referendum miałoby sens, gdyby poprzedzała je szeroka i merytoryczna publiczna dyskusja Odkąd były prezydent Bronisław Komorowski ogłosił po pierwszej turze wyborów prezydenckich zorganizowanie referendum, trwa debata o sensowności i celowości tego kroku. Podobnie jest w przypadku (jeszcze niezatwierdzonego przez Senat) referendum ogłoszonego przez prezydenta Andrzeja Dudę. Przyjmując do wiadomości, że referendum ma się odbyć, można jednak postawić sprawę trochę inaczej: co pozytywnego mogą (lub mogły) dać oba referenda polskiej demokracji? Udział mało opłacalny? Art. 125 ust. 1 konstytucji stanowi, że „w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa może być przeprowadzone referendum ogólnokrajowe”. Wydaje się więc jasne: tą pozytywną rzeczą będzie poważna debata na istotne dla państwa tematy. Nie jest bowiem tak, jak chcą niektórzy publicyści, że system wyborczy bądź ubezpieczenia społeczne ważne są wyłącznie dla obywateli, a nie dla państwa. Czy faktycznie mamy do czynienia z pogłębioną i szeroką debatą o znaczeniu systemu wyborczego lub ubezpieczeń społecznych dla stanu państwa i demokracji? Być może toczy się ona w niszach, które skupiają osoby i tak już zainteresowane tym tematem. W przestrzeni publicznej królują raczej proste memy o „rozwaleniu systemu”, „niedokarmianiu darmozjadów” itp. Jeżeli w związku z referendum trudno się spodziewać pogłębionej debaty, to może chociaż obywatele poczują swoją podmiotowość, biorąc w nim udział? Ale i tutaj trudno być optymistą, ponieważ dotychczasowe sondaże nie wskazują na wielką chęć obywateli do wzięcia udziału w referendum. W pewnym stopniu demoralizujący obywatelsko może być ust. 3 art. 125 konstytucji, który stanowi, że „jeżeli w referendum ogólnokrajowym wzięło udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania, wynik referendum jest wiążący”. Jego konsekwencją jest to, że o ważności referendum w istocie decydują obywatele, którzy nie biorą w nim udziału, czyli „obywatele bierni” (należy zauważyć, że bierność kłóci się z pojęciem obywatelstwa!). Jeżeli ktoś nie zgadza się na pytania referendalne, z jego punktu widzenia bardziej opłaca się w nim nie uczestniczyć. Instytucja referendum może odpowiadać na dwa bardzo ważne problemy. Pierwszy to podwyższanie jakości debaty publicznej, a drugi to włączenie obywateli w proces decyzyjny. Te kwestie są fundamentalne dla jakości demokracji, racjonalna debata bowiem może prowadzić do społecznego porozumienia co do spraw będących jej przedmiotem, a bezpośredni udział w procesie decyzyjnym wiąże obywateli z państwem, pozwala im się utożsamić ze stanowionym prawem. Zarówno w pierwszej, jak i drugiej kwestii wyraża się idea demokratycznej autonomii. Tak czy nie Dlaczego w przypadku wyżej wspomnianych dwóch inicjatyw prezydenckich trudno się spodziewać pozytywnych efektów? Wydaje się, że z powodu fundamentalnego przestawienia porządku: to, co powinno być zwieńczeniem, zostało potraktowane jako bodziec. Istotą demokracji jest dążenie do kompromisu. Nie do prawdy, jak chcą niektórzy, bo do prawdy można dążyć metodami autokratycznymi – powołać ekspertów „wiedzących, jak jest”, i wcielać to w życie za pomocą prawa i przymusu państwowego. Założeniem demokracji jest społeczna różnorodność. W kwestiach nierzadko głęboko różniących społeczeństwo demokratyczni reprezentanci powinni dążyć do kompromisowego rozwiązania, aby mogło ono uzyskać możliwie szerokie poparcie. Jest to ważne w ustroju demokratycznym, gdyż zakłada on, że to naród (obywatele) poprzez swoich przedstawicieli stanowi prawo, a więc niejako je autoryzuje. Obywatel powinien mieć możliwość utożsamienia się z demokratycznym prawem. W przypadku referendum trudno mówić o kompromisie. Tu sytuacja jest zero-jedynkowa: obywatel ma odpowiedzieć albo „tak”, albo „nie”. Całą złożoność spraw będących przedmiotem referendum trywializuje się w prostym pytaniu. Czy zatem powinno się organizować referenda na ważne – a przez to trudne – kwestie istotne dla państwa? Referendum miałoby sens, gdyby poprzedzała je szeroka i merytoryczna debata publiczna, która pozwoliłaby obywatelom złożoność spraw zidentyfikować w pozornie prostych pytaniach referendalnych. Debata taka musiałaby jasno pokazać, jakie będą konsekwencje wyboru określonej opcji: „tak” lub „nie”. W przeciwnym wypadku referendum staje się „zabawą polityczną”. Jego ogłoszenie nie powinno stanowić bodźca do wszczęcia poważnej debaty, lecz być jej zwieńczeniem! Czy taka debata w polskich warunkach jest w ogóle możliwa? Zakładałaby ona istnienie kompetentnych lub przygotowanych polityków, zaangażowanych ekspertów, a co szczególnie ważne – zainteresowanie









