Religia w szkole

Kościół nadal szuka pomysłu, co zrobić, by w ciągu 45 minut zatrzymać młodzież nie tylko przy Chrystusie, ale i przy sobie. Dobry katecheta, to taki, który w jed­nej ręce trzyma Biblię, w drugiej gazetę – ocenia ksiądz Ryszard Ryngwelski z wydziału katechetycznego archidiecezji koszalińskiej. – Powinien łączyć w wykładzie wiarę ze sprawami doczesnymi. W tym przekonaniu umocniłem się po dziesięciu latach od powrotu religii do szkół. Jeszcze na początku lat 50. lekcje re­ligii odbywały się w szkołach, później je usunięto, przywrócono w 1956 r, definitywnie ze szkół wyprowadziła je ustawa z 1961. Wrzesień. Rok 1990. Religia wraca do szkół. Emocje sięgają zenitu. Mło­dzi przeciwnicy palą katechizmy i wznoszą hasła „zakonnice za granicę” i “księża na księżyc”. Te manifestacje Episkopat nazwał “marszem dzieci ro­syjskich oficerów”, a zastępca prokura­tora, generalnego mówił o “skażeniu ducha ateizmem, najgorszą z religii, pustoszącą umysły i serca”. Co w nie­spełna dziesięć lat później zostało z tej wojny religijnej? Czym dla młodzieży są lekcje religii? Co jest porażką, a co sukcesem księdza, który tak jak inni na­uczyciele ma swoje krzesełko w poko­ju nauczycielskim? Czy fakt, że wiara przestała być prywatną sprawą ucznia ma dla niego znaczenie? Po dziesięciu latach katecheza rzad­ko jest na ostatniej, lub pierwszej lekcji, o co toczono, boje, wysuwając najpo­ważniejsze argumenty o łamaniu su­mień. Przyczyna jest prozaiczną – nikt nie będzie naginał planu do potrzeb jednego wykładowcy. Księża są z tego zadowoleni, bo uczniowie na pierwszą– lekcję nie przychodzili, na ostatniej przysypiali. Również wpisywanie lub niewpisywanie ocen jest problemem nieczytelnym, rozwiązywanym według własnego widzimisię. Bo katecheza szkolna, choć skończy w tym roku dziesięć lat, jest ciągle przedmiotem – dziwnie chwiejnym, traktowanym W szkolę jako bardziej pozytywny niż negatywny dodatek. Ale tylko dodatek. W czasie wywiadówek czy tzw. Dni otwartych nie ma kolejek do katechety. Religia w szkole raczej nie zbliżyła ro­dziców do katechety czy księdza. Dla nich ksiądz nadal pozostał osobą z konfesjonału, powiernikiem grzechów, nie problemów wychowawczych. Poza tym, jeśli stopnie z religii nie mają żad­nego wpływu na przejście do następnej klasy, rodzice nie walczą o nie. Prze­ważnie nie mieliby też o co, bo księża są łagodni, wiedzą że muszą zachęcać, a jedynka z dziesięciu przykazań brzmi absurdalnie. Strach miał wielkie oczy Religia w szkole nie spełniła też jeszcze jednej nadziei Kościoła – cho­dzi na religię, przyjdzie na mszę. Lice­aliści, których regularne uczęszczanie na msze byłoby najcenniejsze, po skoń­czonej lekcji tracą kontakt z uczącym ich księdzem. – Uczestnictwo w życiu Kościoła zależy, od wielu czynników, nie tylko obecności na lekcji religii – komentuje ksiądz Ryngwelski. -Uczeń wraca do domu, a tam rodzice bagateli­zują sprawy poruszane przez księdza. Nie prowadzi się żadnej statystyki, ale nie sądzę, by po dziesięciu latach zwiększyła się liczba młodzieży nie tyl­ko wierzącej, ale i praktykującej. A jednak po tych niespełna dziesię­ciu latach można uznać, że religia po­zostanie chyba w szkole przez następne pokolenia. Politycy, nawet najzagorzal­si przeciwnicy, nie będą już walczyć o powrót religii do kościoła. Powód? Nie ma takich oczekiwań społecznych. Jej wprowadzenie nie wywołało wojny religijnej. – Ludzi interesują pro­blemy bytowe: przestępczość, ubó­stwo, bezrobocie. Jakie sprawy jak aborcja, wartości chrześcijańskie, kry­zys moralności czy klerykalizacja są ważne tylko dla elit – ocenia dr Woj­ciech Pawlik z Zakładu Socjologii Moralności Uniwersytetu Warszawskiego. -Poza tym zwolenników nauczania religii w szkołach przybywa, świadczą o tym badania opinii publicznej. Energia przeciwników wyczerpała się, zwo­lennicy też nie mają mieć o co pretensji. Od początku powrót religii miał duże przyzwolenie społeczne, tak więc nie wywołał w społeczeństwie szoku i   odrzucenia, tak jak by było na przy­kład przy próbie wprowadzenia prohi­bicji. Dziś najważniejszym problemem jest to, jak prowadzić lekcje religii. Frekwencja uspokaja Kościół. Na religię uczęszcza około 92 proc. młodzieży i 98 proc. dzieci. W ciągu dziesięciu lat odnotowano minimalne wahnięcia. W szkole podstawowej kto się zapisał, chodzi do końca. W liceum, gdy decyzję podejmuje sam uczeń, bywa różnie. – W dużych miastach bywają “bezreligijne” klasy, do znakomitej średniej prowadzi prawie stuprocentowa wieś. Dla porównania, w okresie przedwojen­nym, w katechezie uczestniczyło 77 proc. dzieci i 70 proc. młodzieży. Grażyna Płoszajska z MEN od początku lat

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2000, 2000

Kategorie: Społeczeństwo