Osiem godzin pracy nie sprzyja wydajności Przepracowanie, stres, niezdolność do skupienia uwagi na powierzonym zadaniu – historie opisujące te stany przewijają się w mediach od wielu lat. Weźmy chociażby Susan, amerykańską nauczycielkę w szkole podstawowej w stanie Michigan, wykonującą swój zawód od 12 lat, dla której luksus pracy w normowanym wymiarze czasu dawno jest tylko wspomnieniem. Mimo że Susan pracuje w sektorze publicznym, teoretycznie lepiej dbającym o prawa pracownicze niż nakręcany presją zysku sektor prywatny, jej praca już dawno nie zamyka się w przedziale od-do. Jak opowiedziała magazynowi „MotherJones”, likwidacje kolejnych placówek, łączenie szkół, napływ dzieci imigrantów i jednoczesna redukcja nakładów na szkolnictwo spowodowały, że Susan w tygodniu pracuje przeciętnie 60-70 godzin. A warunki jej pracy w ogóle się nie polepszyły. Steven, kontroler ruchu lotniczego z Florydy, z powodu szybkiego rozwoju transportu lotniczego i niedoborów kadrowych pracuje na nocnych zmianach dwa razy częściej niż jeszcze siedem-osiem lat temu. „Boję się o swoje zdrowie – mówił reporterom „MotherJones” – bo nie chcę skończyć jak mój młodszy o siedem lat kolega, który kilka dni temu wyszedł z pracy, wszedł do domu, nalał sobie drinka, usiadł w fotelu i zmarł na zawał”. Z drugiej strony niemało jest historii takich jak Mattiasa Torneya, szefa działu bezpieczeństwa cyfrowego w firmie doradczej Wedbush Securities. Mattias opisał na blogu, jak co najmniej raz na kwartał zwalnia z firmy kogoś, kto przez nieuwagę i brak koncentracji naraził na szwank bezpieczeństwo klientów w korespondencji elektroniczej. Z kolei Christina Buiza, ekspertka od marketingu w start-upie technologicznym Zapier, pracując od pięciu lat zdalnie, kompletnie rozregulowała swój zegar biologiczny, obsługując telekonferencje i robiąc prezentacje w dowolnym momencie doby. Przykłady te pokazują, że stary, dobry, ośmiogodzinny dzień pracy jest reliktem przeszłości, a w kwestii ram czasowych rynek czeka zmiana, która zakończy pewną epokę. Praca na zawołanie Do reformy czasu pracy można podejść z różnych stron, jak do każdego problemu rynku pracy. Przede wszystkim schemat ośmiu godzin dziennie jako bloku spędzanego na ciągłej pracy jest już nieefektywny w wielu gałęziach gospodarki. W dobie zglobalizowanej produkcji i umiędzynarodowienia sektora usług coraz więcej branż pracuje „na zawołanie”. Radykalnie kurczy się grupa przedsiębiorstw, w których da się ustalić sztywne ramy czasowe. Dotyczy to nawet przemysłu ciężkiego, gdzie do tej pory system ośmiogodzinnych zmian trzymał się najmocniej, również ze względu na tradycję walk o prawa pracownicze i silniejszą niż w małych i średnich firmach pozycję związków zawodowych. Innymi słowy, często ośmiogodzinna ciągła praca wiąże się z „martwymi przebiegami” przy jednoczesnych niedoborach mocy przerobowych w innych momentach. I choć zeszłoroczne dane amerykańskiego Biura Statystyk Rynku Pracy pokazują, że większość aktywnej zawodowo populacji wciąż spędza na obowiązkach zawodowych ok. 8,8 godziny w cyklu dobowym, jednak są to dane sumaryczne. Często bowiem tych 8,8 godziny jest przedzielone dłuższymi przerwami związanymi z obowiązkami domowymi, edukacją czy szybkim przeskakiwaniem z jednej pracy do drugiej. Co więcej, ośmiogodzinna praca jest reliktem również z punktu widzenia wydajności pracownika. W przeciwieństwie do naszych rodziców, nie mówiąc o dziadkach, nie jesteśmy bowiem w stanie tak długo utrzymać skupienia na czynnościach z tej samej dziedziny. To jedno z następstw rozwoju cywilizacyjnego, do którego mózg adaptuje się niezależnie od naszej woli. Tegoroczne studium opublikowane przez sekcję badawczą Microsoftu ujawniło, że przeciętny Amerykanin aktywny zawodowo jest w stanie utrzymać maksymalną koncentrację na jednym obiekcie, wątku bądź temacie przez zaledwie osiem sekund. To wynik gorszy niż u złotej rybki. Inne narody nie są pod tym względem lepsze. Wynik poniżej 10 sekund w tego typu badaniach zanotowano u Brytyjczyków, Francuzów, Japończyków, Niemców i Włochów. Rozproszeni W dodatku dzisiejszy świat oferuje nam znacznie więcej bodźców, na które reaguje mózg, lub zwyczajnych „rozpraszaczy”. W tej ostatniej kategorii prym wiodą media społecznościowe, z których korzystamy przeciętnie już 137 minut dziennie, aż półtora raza więcej niż jeszcze w 2012 r., jak informuje wpływowy amerykański magazyn „Wired”. W obliczu pojawienia się w naszym dziennym budżecie czasu tak istotnej nowej pozycji










