Zapomniane niewolnice seksualne

Zapomniane niewolnice seksualne

Dlaczego Tokio nie chce przeprosić za „pocieszycielki armii cesarza”? Kobiety krzyczały i płakały, ale nam było wszystko jedno, czy przeżyją, czy umrą. Byliśmy żołnierzami cesarza! Czy to w burdelach, czy to w zdobytych wsiach gwałciliśmy bez skrupułów – opowiada 87-letni Yasuji Kaneko, w czasie wojny szeregowiec armii japońskiej. Do dziś ma w uszach lamenty Koreanek i Chinek, które skrzywdził, a były ich dziesiątki. Koreańskie dziewczyny gwałcił w założonych przez armię wojskowych domach publicznych, które nazywano oficjalnie „ośrodkami pocieszeń”. Podczas wojny w Chinach, trwającej od 1937 r., Kaneko i jego koledzy puścili z dymem niezliczone osady. Do mężczyzn często strzelali, kobiety zawsze padały łupem przepojonych szowinizmem i butą zwycięzców. Wspomnienia Kaneko zadają obecnie kłam twierdzeniom polityków z Tokio, którzy nie chcą przyznać się do plamy na honorze swego kraju. Historycy są zgodni, że w latach 1937-1945 armia cesarza Hirohita założyła około 2 tys. „domów pocieszenia”, w których osadzonych zostało 200 tys. dziewcząt, przede wszystkim z Korei (która była od 1910 r. kolonią Nipponu) i z Chin, ale także z terytoriów podbitych podczas wojny na Pacyfiku – z Indii Holenderskich (Indonezja) oraz z Filipin. Dowódcy japońscy uznali, że takie instytucje muszą istnieć, aby nie ucierpiało morale cesarskich wojowników. Wśród wysokich rangą wojskowych panowało przekonanie, że dzięki kontrolowanym militarnym burdelom żołnierze zachowają dyscyplinę i uchronią się przed chorobami wenerycznymi. W tworzeniu wojskowych domów publicznych uczestniczył oficer marynarki Yasuhiro Nakasone, w latach 1982-1987 premier Japonii. W wydanych w 1978 r. wspomnieniach Nakasone, najwyraźniej bez żadnego wstydu, napisał: „Niektórzy żołnierze zaczęli napastować miejscowe kobiety, a inni oddawali się hazardowi. Zadałem sobie wiele trudu i bólu, aby utworzyć dla nich dom pocieszeń”. Kobiety żyły w strasznych warunkach, były torturowane i bite. – Dziewczyn zawsze było za mało, a żołnierzy mnóstwo. Bywało i tak, że pięć pocieszycielek musiało obsłużyć kilkuset wojskowych – relacjonuje Kaneko, który dobrze wie, o czym mówi, bo przez pewien czas pełnił służbę jako strażnik w burdelu armii cesarskiej. 78-letnia Li Jong Soo, Koreanka, która w wieku 14 lat została porwana i umieszczona w „domu pocieszeń” w Hsinczu na Tajwanie, twierdzi, że z 10 tys. osadzonych tam kobiet tylko co dziesiąta doczekała końca wojny. Po wojnie rządy w Tokio (przeważnie tworzone przez konserwatywną Partię Liberalno-Demokratyczną, LDP) konsekwentnie odmawiały przyjęcia odpowiedzialności za cierpienia pocieszycielek. Politycy w Tokio głosili, że rzekome seksualne niewolnice w rzeczywistości były prostytutkami, armia cesarska nie miała zaś nic wspólnego z tworzeniem burdeli – powstawały one z inicjatywy miejscowych przedsiębiorców. Pocieszycielkom, które przeżyły, odmówiono przeprosin i odszkodowań. Dopiero w 1992 r. japońscy historycy odnaleźli niezbite dowody udziału armii w organizowaniu seksualnego niewolnictwa. Rok później sekretarz gabinetu premiera, Yohei Kono, będący głównym rzecznikiem rządu, złożył w końcu wyrazy ubolewania i coś w rodzaju przeprosin. Kono oświadczył m.in.: – Ówczesna armia japońska pośrednio i bezpośrednio uczestniczyła w tworzeniu „ośrodków pocieszenia” i w zarządzaniu nimi. Studium rządowe dowiodło, że w wielu przypadkach te kobiety były rekrutowane wbrew ich woli… Zamiast unikać faktów historycznych, powinniśmy je zaakceptować i przyjąć do serca jako lekcję z historii. To oświadczenie nie zostało jednak nigdy zaakceptowane przez parlament i ma charakter najwyżej półoficjalny. Od dawna jest także solą w oku wielu konserwatywnych polityków partii, która od lat rządzi w Tokio. W 1995 r. z inicjatywy rządu utworzony został fundusz odszkodowań dla seksualnych niewolnic, ale środki na rekompensaty dostarczyli prywatni darczyńcy. Wiele dawnych pocieszycielek odmówiło przyjęcia pieniędzy, ponieważ formalnie fundusz nie ma związków z rządem. Tylko 285 byłych niewolnic seksualnych otrzymało wypłatę z funduszu, który z końcem marca br. kończy swą działalność. Poprzedni premier, Junichiro Koizumi, wolał o haniebnej dla Nipponu sprawie pocieszycielek zapomnieć. Systematycznie odwiedzał też świątynię Jasukuni, by uczcić japońskich żołnierzy poległych podczas wojny, także zbrodniarzy wojennych straconych na mocy wyroków ustanowionego przez Amerykanów trybunału w Tokio. Budziło to ogromną irytację w Chinach i Korei Południowej, krajach, które doskonale pamiętają barbarzyńskie okrucieństwa japońskiej soldateski. We wrześniu 2006 r. nowym szefem rządu został 52-letni Shinzo Abe, pierwszy premier Japonii urodzony po wojnie. W walce o władzę potrafił

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2007, 2007

Kategorie: Świat