TIR-em na Białoruś

TIR-em na Białoruś

Reporter „Przeglądu” pojechał Przez tydzień jadłem w budzie, spałem w budzie i lałem na koło. Tak jak robią to kierowcy ciężarówek. Ale miałem farta, nie zabili mnie – W budzie śpi, na koło szczy. Kto to jest? – pyta Andrzej. – To kierowca TIR-a – odpowiadam. – Zgadłeś. Wsiadaj – rozkazuje, otwierając drzwi actrosa. Andrzej jeździ zawodowo 20 lat, od ośmiu lat na międzynarodowych trasach. Kiedy wprowadził się do czerwonego mercedesa, żona i córka przestały go widywać. Przerwy między kursami to najczęściej kilkanaście godzin. W czwartek po godz. 18 wrócił z Moskwy. Za nim 2,8 tys. km. Na trasie po każdych dziewięciu godzinach za kierownicą powinien odpoczywać 10 godzin, ale jakby tak jeździł, wyleciałby z roboty. W piątek, 8 marca, o godz. 4.00 melduje się na błotnistym parkingu. Przed wyjściem z domu na stoliku obok łóżka żony położył tulipany zerwane w ogródku. Na placu czeka niecierpliwie potężny mercedes-actros. Kabinę pokrywa brud rosyjskich dróg. – Cholera, nie ma czasu na umycie. Wstyd jechać – wścieka się kierowca. Biega wokół ciężarówki jak pasterz zaganiający stado. Pod maską 400 koni mechanicznych, za kabiną naczepa mogąca dźwignąć 24 tony, w baku 700 litrów paliwa. Sprawdza podłączenia przewodów, plandekę, na wszelki wypadek kopie w koło. Wreszcie wsiada i przekręca kluczyk. Kierunek Białoruś. Gdyby żona widziała, w jaki sposób obejmuje kierownicę, byłaby zazdrosna. Ale żona została w domu. Przed nim kobiety, które będą chciały sprzedać mu swe ciało, celnicy, którzy będą chcieli na nim zarobić, bandyci wypatrujący cennych ładunków i samotność – wierny towarzysz kierowcy TIR-a. Różnie opowiadają, dlaczego wybrali taką pracę, ale jednakowo o tym, co z niej mają – parszywe życie. Kabiny ciężarówek są ich prawdziwym domem. Wsiadając do nich, chcieliby zostać z rodziną, w domu denerwują się, bo nie depczą gazu, mijając kolejne miejscowości. Ci, którzy „nie dali po hamulcach, kiedy jeszcze mogli”, włóczą się 20-30 lat. Wrośli w fotel kierowcy tak mocno, że nie wyrwie ich z niego żadna katapulta. Prędzej dadzą się sprasować na złomowisku razem z ciężarówką. Kiedy wpadają do domów, żony wyjmują z ich podróżnych toreb puste słoiki, napełniają je smalcem ze skwarkami, boczkiem i kotletami. Wlewają czerwony barszcz i rosół. Oprócz słoików przygotowują konserwy, zapas chleba i czyste ubrania. Przywykły. Firma z zasadami Biskupice Ołoboczne za Kaliszem. Tu o godz. 9 wyznaczony jest załadunek paszy dla białoruskich kur. – Chciałem jechać w poniedziałek, ale powiedzieli, że im ptactwo pozdycha z głodu. Nie posiedzisz w domu. Liczy się tylko ładunek – narzeka kierowca. Choć to już marzec, w okolicach mijanego właśnie Raciąża szaleje zamieć. CB trzeszczy od informacji przekazywanych przez pokonujących zadymkę. – Walcie śmiało chłopaki, to tylko kawałek lodu. Za Raciążem czysto – zachęca jeden z nich. Andrzej prowadzi godnie i spokojnie. Znaki drogowe to dla niego świętość. Punktualnie o 9 wjeżdża na plac wytwórni pasz Tasomix. Raj dla gołębi i wróbli ucztujących w zakamarkach hal. – Przyjechałem po koncentrat – mówi, wsadzając głowę do okienka w szybie oddzielającej biuro od petentów. Kierowcy stoją stłoczeni w mikroskopijnym korytarzyku. Czekają cierpliwie. – Koncentratu nie ma – odpowiada niechętnie młody pracownik, wychylając się zza komputera – Ale będzie dziś – dodaje. – Co to za bałagan? Ładunek miał być na 9. – denerwuje się kierowca. – Niech mnie pan nie rozśmiesza. Proszę wyjść na plac, gdzie pana miejsce. My nie dyskutujemy z szoferami. Tu się pracuje. Andrzej wychodzi wściekły. Dzwoni do szefa, by ten interweniował. Po dwóch godzinach wjeżdża do magazynu. Ciasno, wąsko. TIR wije się jak jamnik. Ale wchodzi za pierwszym razem. Staje karnie w wyznaczonym miejscu. Żółte worki wypełniają przepastne wnętrze naczepy. – W barze zamówię rosołek, a ty? – pytam Andrzeja, kiedy po czterech godzinach ostatnie worki spadają z taśmociągu. Nie zdążył odpowiedzieć. -Wyjechać i rozładować. Włożyli nie tę paszę, co trzeba – oznajmia magazynier. Wściekli i zmordowani pracownicy tachają wory. Kiedy naczepa jest pusta, wjeżdżamy ponownie do magazynu. – Jeszcze tu jesteście? – dziwi się Heniek, wysiadając z jelcza. Jest przed godziną 19, zrobił ostatni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2002, 2002

Kategorie: Reportaż