Rewolucja w rewolucji

Rewolucja w rewolucji

Teraz polski problem polega nie tyle na bezrobotnych jako takich, ile na tym, że istnieje duża grupa osób, które nie są już w stanie podjąć się jakiejkolwiek pracy

Z prof. Hieronimem Kubiakiem, socjologiem rozmawia Robert Walenciak

– W jakim stanie jest polskie społeczeństwo? Ono kipi czy zajmuje się raczej swoimi sprawami? Czy jesteśmy na etapie wielkiej zmiany?
– To zależy, z jakiego punktu widzenia będzie pan patrzył. Jeżeli przyjąć, że stan społeczeństwa określa tylko tzw. transformacja, czyli przejście od realnego socjalizmu do realnego kapitalizmu, to w sensie instytucjonalnym i normatywnym prawie wszystko już się stało. Jeżeli natomiast pyta pan, czy wszyscy, którzy łączyli z tym przejściem nadzieje, przede wszystkim załogi wielkich zakładów przemysłowych, otrzymali to, czego oczekiwali – to odpowiedź na tak sformułowane pytanie jest zdecydowanie trudniejsza.
– Tych załóg przecież już nie ma.
– Poza przemysłem węglowym chyba rzeczywiście już nie ma. Nie ma załóg, ale zostali ludzie. Najczęściej już w smudze cienia, niemający szans, aby poradzić sobie z nową rzeczywistością, a zwłaszcza dzisiejszym rynkiem pracy i usług. Teraz polski problem polega nie tyle na bezrobotnych jako takich, ile na tym, że istnieje duża grupa osób, które są w ogóle niezatrudnialne. Przy ich kwalifikacjach i stanie ducha (a często także zdrowia) nie są już w stanie podjąć jakiejkolwiek pracy. I to jest potężny problem, bo dotyczy, moim zdaniem, 10-15% społeczeństwa. Istnienie tak dużej grupy niezatrudnialnych przekłada się także na zachowania polityczne. Bo czego ci ludzie poszukują przede wszystkim? Sposobu na przetrwanie, a nie wielkiej zmiany czy tym bardziej rozbudowanych wizji przyszłości. Dla nich źródłem wartości i wzorów organizacji życia społecznego jest przede wszystkim przeszłość.
– A reszta?
– Zdecydowanie inaczej zachowują się młodzi. To, co w Polsce się stało, jest dla nich kolosalną szansą cywilizacyjną. Nawet jeśli w tej chwili pewna grupa młodych ludzi, nawet absolwentów dobrych szkół wyższych, ciągle nie ma pracy, to jednak ma szansę wędrowania po Europie, sprzedawania swoich umiejętności w innych krajach UE, uzupełniania wykształcenia, podglądania, jak inni – i dlaczego – radzą sobie z rzeczywistością gwałtownie zmieniającej się cywilizacji. Społeczeństwo, do którego wchodzą, nazywane jest – nie bez powodu – społeczeństwem wiedzy. To taka postać życia zbiorowego, w której wszystkie istotne różnice, w tym usytuowanie w strukturze społecznej, są zdeterminowane przez rodzaj posiadanych informacji, umiejętność ich wykorzystania i indywidualne motywacje. Zatem dla młodych Polaków nie czas przeszły, lecz przyszłość jest czymś naturalnym. W niej zawiera się przecież ich własna szansa.
– A inne grupy?
– Sądzę, że w szczególnie złożonej sytuacji znalazły się teraz te roczniki, których młodość i prawie całe życie zawodowe przebiegało w warunkach, jakie zaistniały po 1945 r. Na Jałtę i Poczdam nie mieli żadnego wpływu, a jednak to z podjętych tam decyzji powstała rzeczywistość, z którą przyszło się im zmierzyć. Szczególna wersja polskiej transformacyjnej „poprawności politycznej” pozbawiła bardzo wielu z nich biografii. Stali się ludźmi bez cienia. To, co wcześniej robili przez kilka dekad, często w najlepszej wierze, nagle przestało mieć znaczenie, a nawet, poprzez system tzw. teczek o nieznanej (lub jeszcze gorzej: manipulowanej) zawartości, może generować zagrożenie. Ogromna część tej generacji nie może już pracować. Żyją z emerytur, które są takie, jakie są. Ich postrzeganie świata warunkowane jest teraz przez dwa fakty. Z jednej strony świadomość, że się straciło swoją przeszłość. A z drugiej, że nie ma się pieniędzy na to, co jest realnie do nabycia. Oni nie wchodzą do sklepu. Oni kupują na zasadzie window-shopping, przez wystawę. Oglądanie zastępuje nabywanie. Jak to wszystko się do siebie doda, to powstaje szczególna całość przekładająca się także na zachowania polityczne.

KORUPCJA DYSKURSU POLITYCZNEGO

– Jak się przekłada?
– Jeśli się nie ma przesłanek potrzebnych do racjonalnej analizy rzeczywistości hic et nunc – bo nie ma koniecznych informacji, a kierunek zmian staje się nieprzewidywalny – to wtedy, powiem to jeszcze raz, chce się przede wszystkim utrzymać to, co już się miało. Żeby w warunkach niepewności trwanie było możliwe. Wtedy również nie słucha się polityków. Nie słucha, bo już się wie, iż dyskurs polityczny ogromnie często posługuje się także oszustwem (przez wprowadzanie do obiegu fałszywych informacji) i mistyfikacją (gdy skrywa się fakty i intencje za eufemistyczne określenia), a ponadto przesuwa znaczenia (chowając niewygodną prawdę za mgłą niejasnej lub nadużytej terminologii) oraz, wcale nie rzadko, nieobcy jest mu przymus (zawarta w wypowiedzi, wprost lub pośrednio, groźba użycia siły, by skłonić odbiorcę komunikatu do zachowań pożądanych przez jego nadawcę).
– Więc człowiek chwyta się słów, sloganów jak nadziei…
– Pewnie tak. Usłyszało się coś. A może jednak to prawda? Nie ufam politykom, ale może tym razem jednak dotrzymają słowa?
– Chce się wierzyć i się wierzy.
– Zwłaszcza tym nadawcom komunikatu, którzy mają jakiś autorytet. Niestety, rzadko są to intelektualiści, analitycy. Analitycy, intelektualiści, mówią skomplikowanym językiem, tzw. normalny człowiek tego nie rozumie. Natomiast do jego codzienności przystają proste zwroty, proste apele, prosta emocjonalna pewność. To jest przecież, tak naprawdę, istota fenomenu ojca Rydzyka.
– Z jednej strony mamy więc mocno zróżnicowane społeczeństwo, z drugiej kalkę przekazu medialnego. Czyli zupę, w której wszystko pływa.
– Pyta pan, dlaczego tak jest? Bo z jednej strony każdy z nas ma swoje codzienne doświadczenie, a z drugiej – napiera na nas potężny szum informacyjny. Zwykli zjadacze chleba utożsamiają go z reguły z reklamą. Ale szum informacyjny to także język polityków i publicystów. A ponieważ jest tak duży, powstała zupełnie nowa kategoria jego analizy. Ten szum, za Garym C. Woodwardem, nazywany jest współcześnie korupcją dyskursu politycznego.
– Skąd tak mocne określenie?
– Korupcja dyskursu politycznego polega na takim sposobie posługiwania się językiem, który kamufluje oszustwo, przesuwanie znaczenia, mistyfikację i groźbę przymusu. Do tego stopnia, że do odbioru komunikatów politycznych trzeba być przygotowanym. Po prostu trzeba umieć je czytać. To nie nowa sprawa. Już w latach 70. Skandynawowie próbowali na przykład przygotować swoją młodzież do właściwego odbioru specyficznego języka, którym posługiwali się politycy propagujący zbrojenia. W specjalnych podręcznikach demonstrowali więc, że Peacemaker to nie „posłaniec czyniący pokój”, lecz rodzaj rakiety o ogromnej sile rażenia. Little Boy – to nie po prostu chłopiec, lecz nazwa bomby uranowej zrzuconej na Hiroszimę. Analogicznie Fat Man to nie tłuścioch, lecz bomba plutonowa, która zniszczyła Nagasaki. Eufemiczne terminy po to, żeby nie wywoływać u obywateli negatywnych emocji…

KONIEC MILCZENIA

– Rewolucja moralna. Rozbijanie układów. Ma pan najmodniejsze hasła obecnych czasów.
– Jeżeli byłyby to tylko hasła, to pół biedy. Ale, niestety, tym zawołaniom towarzyszą również działania. Co więcej, owe nazwy złożone nie służą do wyjaśnienia, lecz odwrócenia uwagi od istoty owych działań…
– Są takie chwile w życiu społeczeństwa, kiedy te hasła są chwytliwe. A są takie, kiedy mało kto ich słucha. Tak było w Polsce – Kaczyńscy od lat powtarzają ciągle to samo i raz są na górze, a innym razem na dole.
– Kiedy takie hasła są chwytliwe? Kiedy duża część społeczeństwa, nie radząc sobie z zaspokojeniem potrzeb egzystencjalnych, oczekuje pomocy od państwa. Dla wielu znajdujących się w takiej sytuacji przestaje być ważne, czy ten, kto głosi hasła naprawy, będzie demokratą, czy autokratą. Demokracja nie jest bowiem traktowana wtedy jako wartość substancjalna, lecz jedynie instrumentalnie, jako środek prowadzący do celu. Jeśli nie spełnia oczekiwań, należy ją ograniczyć.
– Mamy w przekazie medialnym straszliwe kalki. Politycy mówią językiem niemal z 1968 r., mamy szukanie agentów, łapowników…
– Albo też szukanie lekarza, który zabija… To proste zabiegi werbalne, które w istocie mają zablokować zdolność myślenia. To jest właśnie korupcja dyskursu politycznego. W najczystszym wydaniu. Nie mogę pozbyć się pytania o to, jak długo i jak wielkie grupy polskiej inteligencji będą ten stan rzeczy tolerowały.
– Bo inteligencja długo w milczeniu nie wytrzymuje.
– Oczywiście. Tak było w PRL. Jak był odwrót od haseł zmiany systemowej po 1956 r., to grupy polskiej inteligencji zaczęły pisać listy. Myślę o Modzelewskim i Kuroniu, o „Liście 34”. Były to najbardziej naturalne mechanizmy obrony zdrowego rozsądku i rozumowej racji. Do niedawna mieliśmy taką sytuację, że polska inteligencja, a przynajmniej jej znaczna część, jak gdyby schowała się jak ślimaki do swoich skorup i przestała reagować na bezsensowne zachowania polityków oraz, na przykład, gwałtowne i zarazem biegunowe rozwarstwienie społeczne. Milcząco przyjmowano, że być może są to konieczne, a zarazem przejściowe koszty przebudowy.
– Jak długo milcząco?
– Wiele przemawia jednak za tym, że ta faza jest już za nami. Na jakiej podstawie tak sądzę? Między innymi nie tylko na podstawie ostatnio publikowanych wypowiedzi tej klasy intelektualistów co Maria Janion, Barbara Skarga czy Wiktor Osiatyński, lecz także powstających w ostatnich miesiącach nowych ruchów społecznych. Dobrą ilustracją jest np. powstały w Krakowie ogólnopolski Ruch na rzecz Demokracji. Bez autentycznego ruchu krytycznie zorientowanych intelektualistów niemożliwy jest żaden skuteczny system wczesnego ostrzegania przed nadciągającym kryzysem. Dlatego też każdy rząd w krytycznym wobec siebie działaniu środowisk intelektualnych powinien widzieć szansę na rozumne korekty własnej polityki. Brzmi to jak paradoks, ale nim nie jest.

ZACZĘŁA SIĘ REWOLUCJA

– Czy to, co się w tej chwili dzieje w Polsce, jest kolejną fazą rewolucji? Czy też zwykłą socjotechniczną grą polityczną?
– To znowu zależy, z jakiej perspektywy pan na to popatrzy. Każde sprawowanie władzy zawiera element gry. Otwartą kwestią jest tylko, ile jest tej gry i jakimi zasadami kierują się jej uczestnicy. Proponuję spojrzeć na Polskę z tej drugiej perspektywy – nowych szans i wielkiej zmiany. Takich możliwości jak dziś nie mieliśmy od co najmniej 300-400 lat. Ta szansa to Unia Europejska i umiejętność skorzystania z wielkiego skoku cywilizacyjnego. To przecież rewolucja w najlepszym tego słowa znaczeniu.
– Że padły granice? Że jeździmy na Zachód?
– Ta część procesu zmian jest jeszcze źle widoczna. Patrzymy na nią głównie z perspektywy ludzi, zwłaszcza młodych, jadących za pracą, a także wyjazdów wysokokwalifikowanych specjalistów. Ale proszę popatrzeć, jak to było w innych krajach, myślę o Irlandii, Portugalii, Hiszpanii… Przecież i tam na korzystne efekty zmian – ekonomicznych, społecznych, kulturowych – trzeba było kilkunastu lat. Jednak one są teraz widoczne gołym okiem. Dlaczego u nas miałoby być inaczej?
– To jest pełzający proces…
– Tak. Człowiek gdzieś jedzie i widzi, jak świat jest urządzony. Więc kiedy wraca, jeśli wraca, bo może zostać, wraca z innym doświadczeniem kulturowym. I robi z niego użytek. Wyjeżdżających i wracających są miliony, a to już ważny czynnik pobudzający zmiany modernizacyjne.
– I?
– W Polsce dominuje monokulturowość. Żyjemy w kręgu jednorodnej tradycji. Nowy Rok ma jedną datę, rytuały, obrzędy i przeżycie religijne mają tylko jedną formułę. A co się dzieje w sytuacji, kiedy Nowy Rok zaczyna się trzy czy cztery razy, ze względu na różne kręgi kulturowe? Jeżeli spotykają się ludzie bardzo wierzący, ale wierzący według różnych kodów? Co się dzieje, jeżeli spotykają się ludzie o różnej wrażliwości estetycznej? Przecież to jest gwałtowne zwiększenie naszych możliwości. To edukacja, która odbywa się nie w szkole, lecz w życiu codziennym. Miliony wracających z Zachodu to są nie tylko pieniądze, które przywożą, to inny rodzaj doświadczenia. W starej socjologii Floriana Znanieckiego nazywało się to wychowaniem w domu obcym.
I jeszcze jedno. Czy ta wielość nie stanowi zagrożenia dla polskości? Nie, nie stanowi, a zarysowany tu proces pluralizacji nie jest wizją bliską tylko agnostykowi. Podobny sposób myślenia można odnaleźć również u Jana Pawła II. Oto, jak pisał on o polskości, o czym przypomniał ostatnio w czerwcowym numerze „Gazety Wyborczej” ks. dr hab. Alfred Marek Wierzbicki: „Polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie”.
– Ten proces dopiero się zaczął. Oni wrócą za parę lat…
– Także za parę miesięcy. Za ile – to nie do końca jest takie jasne. Obserwuję, jak trudno jest młodym ludziom zdobyć pieniądze na edukację. Widzę, jak wyjeżdżają do pracy w letniej przerwie wakacyjnej, żeby zarobić na studia. Niektórzy zachowują się pięknie. Miałem u siebie studentkę, która pojechała do Wielkiej Brytanii po pieniądze na naukę. I już tam na miejscu zorientowała się, że można zarobić więcej, niż wykonując tylko proste czynności w restauracyjnym zmywaku. Zaczęła pytać, a co trzeba umieć, żeby zarobić więcej. A czy ja czasami tego nie umiem? Stanęła do konkursu i wygrała. Stała się odpowiedzialnym współpracownikiem pewnej agencji reklamowej. Zarobiła, to pomyślała – wiem, co oferuje Uniwersytet Jagielloński, a tu niedaleko jest Oxford, spróbuję napisać projekt badawczy, powiem, jakie mam oceny, stanę do konkursu, może mnie przyjmą. I ją przyjęli. Ponieważ wygrała konkurs. Cały szereg młodych ludzi to bardzo odważni Polacy, mierzący się z trudnymi sytuacjami. W szkołach wyższych krajów należących do UE, o czym wiem jako nauczyciel akademicki, są ich już tysiące. Jeżeli wrócą do kraju, a większość wróci, będą głosować, będą się organizować w ruchy obywatelskie. Bo zobaczyli, jak to się robi w innych społeczeństwach. I że to może być skuteczne.

STARA LEWICA UMARŁA, A NOWA?

– Porozmawiajmy o lewicy. Czy w ogóle lewica jest w tej chwili Polsce potrzebna?
– Jeżeli będziemy myśleli o lewicy z okresu końca XIX w. czy z okresu Kominternu, czy też z okresu realnego socjalizmu i Wielkiego Brata, to oczywiście taka lewica przeżyła swój czas i szans na nią nie ma żadnych. Nie tylko dlatego, że negatywnie zostały ocenione rezultaty jej działań. Ona nie oferuje niczego, co miałoby sens w obecnych warunkach cywilizacyjnych. Jeśli tak, to potrzebna jest lewica, która w dzisiejszych warunkach ma coś do zaproponowania.
– Czyli…
– Po pierwsze, jest to pewna wizja dobra wspólnego. Paradoks polega na tym, że to, co wydawało się bardzo lewicowe, jest w tej chwili lepiej przedstawione np. w katolickiej nauce społecznej niż w środowiskach lewicowych. Dobro wspólne rozumiane jako suma warunków, w których wszyscy, niezależnie od pochodzenia, mieliby możliwość rozwoju. Drugą kwestią jest coś, co jest związane z realizacją takiego dobra wspólnego. Posłużę się terminem „państwo solidarne”. Jeśli pomyśleć o tym nie tylko w konwencji korupcji dyskursu politycznego, ale rzeczywistego sensu tej nazwy złożonej, oznacza ona wrażliwość na tych, którzy sami z różnych powodów sobie nie radzą. Czy to się da zrobić bez ingerencji państwa? Z całą pewnością nie. Pozostaje więc kwestia do rozstrzygnięcia – ile tego państwa jest potrzebne? A to już nie jest tylko program lewicy, to program Unii Europejskiej. To jest Karta Społeczna UE. Jeżeli będziemy szli dalej tym tropem, okaże się, że jest to również kwestia swobody myślenia. Jeśli kwestia swobody myślenia, to w imię powszechników etycznych. I prawa każdego do poszukiwania recepty na własne człowieczeństwo w ramach jego własnych norm, jeśli tylko nie odbywa się to kosztem innych. I proszę, mamy tutaj Tadeusza Kotarbińskiego, kłaniającego się bardzo pięknie ze swoją koncepcją etyki niezależnej. Jeśliby tę perspektywę uzupełnić wizją troski o środowisko naturalne i konsekwentną implementację Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, wtedy okaże się, że nowoczesna lewica w Polsce jest dopiero in statu nascendi.
– A co się rodzi?
– W moim przekonaniu, jest już coś takiego, co jest nowym sposobem myślenia, obywatelskim ruchem niekoniecznie zorganizowanym w formalne struktury partyjne, co jest myśleniem lewicowym także ze względu na towarzyszącą mu wrażliwość społeczną. To widać w publicystyce, pewien paradygmat myślenia się powtarza, coraz wyraźniejsza staje się logika dyskursu i zasada wyboru wartości. Stare podziały przestają być ważne.
– Może dlatego, że Polska jest przekrojona? Na Polskę Michnika i Polskę Kaczyńskiego.
– To slogany formułowane m.in. pod wpływem mentalności barykady. Problem polega przecież nie na tym, że istnieje PiS, lecz że tak wielu Polaków, przygniecionych swoim nieradzeniem sobie z rzeczywistością, na tę partię głosowało. Ale dlaczego ok. jednej czwartej głosujących kupiło PiS-owską wizję świata? Czy nie oznacza to, że pragmatyczna wizja Polski jest wciąż jeszcze niewyartykułowana i tym samym nieobecna w świadomości społecznej?
– Opozycja w Polsce jest marna?
– Ona jest marna, ponieważ przede wszystkim działa na zasadzie alter ego rządzących. To, co rządzący wymyślą, jak to nazwą, oni analizują i krytykują. A gdzie jest alternatywny program budowy poprzemysłowej Polski? W realnych warunkach Unii Europejskiej XXI w.? Czy może mi pan na przykład powiedzieć, o co chodzi w programie LiD? Czy może mi pan powiedzieć, co się dzieje z gabinetem cieni Platformy Obywatelskiej? Który z tych cieni czym się zajmuje? Powszechny brak wiedzy na ten temat nie wynika stąd, że znaczna część mediów jest zależna od rządzących. Tak wiele razy przecież bywało. Istota rzeczy polega na tym, że opozycja istnieje nie tylko po to, żeby krytykować rządzących, ale by tworzyć własne programy, propozycje broniące się własną racjonalnością. Jak ktoś chce PiS pomagać, to właśnie w ten sposób pomaga – zamiast przedstawiania rzeczywistej alternatywy, wdając się w kolejne karczemne awantury. Pomysł, aby opozycja budowała alternatywne programy, zdobywała dla nich poparcie wyborców i dopiero w ten sposób kontrolowała rządzących, wcale nie należy do nowych. Początek takiego właśnie myślenia znaleźć przecież można już w traktacie Edmunda Burke’a pt. „Thoughts on the Cause of the Present Discontents” z – uwaga! – 1771 r.

MŁODA KREW

– Może ta alternatywa to rzecz trudna?
– Pewnie tak, ale właśnie dlatego trzeba próbować, no i zafascynować tymi próbami młodzież. Czy pamięta pan, ile lat miał np. Alexis de Tocqueville, gdy wydał tom pierwszy czytanego do dziś traktatu „O demokracji w Ameryce”? 30! A po ile lat mają nasi eksperci? Ilu 30-latków znanych jest dziś Polakom, bo napisali traktaty o naprawie Rzeczypospolitej? Przyglądam się młodzieży. Tej studiującej na Uniwersytecie Jagiellońskim i tej z Krakowskiej Szkoły Wyższej im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Chciałem zrozumieć, kim są ci, którzy nie dostali się na studia bezpłatne i znaleźli się w prywatnej szkole. Czy naprawdę decydował tu brak pewnej predyspozycji intelektualnej, brak talentu? Dochodzę do innego wniosku – to młodzież, która płaci rachunek za nierówność startu. Trzeba roku, półtora, żeby się pozbierali. I potem już nie ma różnicy. Pomagam im stawiać pierwsze kroki.
– Pan chciałby tę nierówność startu wyrównywać?
– Tam, gdzie nie ma studentów, od których coś się zaczyna, nie ma szans na społeczeństwo wiedzy. A to jest przyszłość świata. Dlatego jeśli ktoś mnie pyta, co dzisiaj oznacza sprawiedliwość – moja odpowiedź jest prosta: to danie szansy zdobycia wykształcenia każdemu, niezależnie od miejsca, jakie jego rodzice zajmują w strukturze społecznej i przestrzennej kraju.
– Można więc wprowadzić taki system: bezpłatne studia przez pierwszy rok, dwa, i dopiero później egzaminy.
– Dokładnie tak… Mówimy o dwóch pierwszych latach studiów, które powinny być powszechne i bezpłatne. Nie znaczy to jednak, że możemy być obojętni wobec tego, co się dzieje w szkole średniej. Rewolucja edukacyjna, która trwa i pod jej wpływem przejście do społeczeństwa wiedzy, zaczyna się we wczesnych fazach procesu socjalizacyjnego. I jeżeli pewna grupa młodych ludzi będzie eliminowana, to staniemy się świadkami tego, co nazywa się w terminologii Unii Europejskiej wykluczeniem społecznym, czyli odebraniem możliwości równych szans startu. Jeżeli na to się zgodzimy, miejmy pewność, że dla tej reszty zawsze się znajdzie jakieś PiS, które z wykluczonych zbuduje silny elektorat. Zatem jeśli rzeczywiście stawiamy na rozwój Polski, musimy najpierw usunąć przyczyny, które prowadzą do tak daleko posuniętej nierówności startu. U podstaw tego twierdzenia nie leżą ani kwestie etyczne, ani światopoglądowe, lecz po prostu zasady zdrowego rozsądku.

_________________________
Prof. Hieronim Kubiak, socjolog, wykłada w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego i Krakowskiej Szkole Wyższej im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Autor kilkunastu książek z dziedziny socjologii religii, socjologii narodu i socjologii polityki. Stypendysta Fullbrighta (studia podyplomowe na Columbia University i University of Chicago). W licu 1981 r., podczas IX Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR wybrany na sekretarza KC PZPR i członka Biura Politycznego. Twarz partyjnych liberałów. Po wydarzeniach w kopalni „Wujek” złożył rezygnację. W czerwcu 1982 r. odwołany z funkcji sekretarza KC.

 

Wydanie: 2007, 27/2007

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy