Róbcie miłość, nie wojnę!

W wielu stolicach i wielkich miastach świata odbyły się demonstracje, jakich nie widziano od lat. Całe narody protestowały przeciw wojnie, którą chcą im zafundować przywódcy. W Londynie w manifestacji na rzecz pokoju wzięło udział około półtora miliona ludzi, w Rzymie koło trzech milionów, w Nowym Jorku i Berlinie po pół balona, a w Paryżu ledwo sto tysięcy. Nawet w naszym nieruchawym kraju znalazło się kilka tysięcy takich, co wyszli na ulice. Zauważyłam pewną prawidłowość, mianowicie im gorliwiej popiera Busha przywódca państwa, tym mocniejsze są protesty mieszkańców jego kraju. Anglik Blair deklarował, że poprze bezwzględnie wojnę, nawet wbrew ONZ-owi, potem, gdy okazało się, że lud pokazał mu wała, nieco spuścił z tonu, ale wciąż jeszcze pali się do bitki, otóż Blair ma przeciw sobie 80% narodu. Berlusconi także popiera zjadacza hamburgerów, a tupie i gwiżdże na niego jeszcze większa masa niż w Anglii. Dzieje się tak dlatego, że ten ma w łapie całą telewizję, Włochy były jednym z niewielu krajów, w których nie przeprowadzono bezpośredniej transmisji z protestów, to był więc protest także przeciw Berlusconiemu. Inaczej reagowały miasta amerykańskie, bo tam, jak wiadomo, wszyscy odżywiają się mieloną wołowiną w starych bułach. Dlatego buntowali się głównie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 09/2003, 2003

Kategorie: Felietony