Z rodziną najlepiej wychodzi się na filmie – rozmowa z Janem Sverakiem

Z rodziną najlepiej wychodzi się na filmie – rozmowa z Janem Sverakiem

Lepiej zrobić dobry film czeski niż zły amerykański Z Janem Sverakiem rozmawia Mariola Wiktor Masz duszę eksperymentatora? – Pewnie coś w tym jest. Przejście z fabuły w animowany, lalkowy film dla dzieci było wyzwaniem, potrzebą zmiany środków wyrazu, sposobów wyrażenia moich emocji. Pamiętam, że kiedy zrobiłem „Szkołę podstawową”, mój debiut fabularny, po raz pierwszy usłyszałem, że jestem ekspertem od dzieci. Tymczasem chciałem również robić coś innego. Myślałem o realizowaniu filmów dla kilku generacji. Nie chciałem ograniczać widzów tylko do dzieci albo tylko do dorosłych. Bardzo wcześnie zauważyłem, że np. w takich horrorach jak „Szczęki” dorośli zachowują się jak dzieci: też chcą się bać, wzruszać, cieszyć. W przypadku animacji musiałem dodatkowo zmierzyć się z czymś zupełnie dla mnie nowym. Do tej pory pracowałem z żywymi aktorami, a lalka nie ma przecież ekspresji twarzy. Cały czas albo się uśmiecha, albo ma zdziwione lub zrezygnowane i smutne oblicze. To okropne, ale, z drugiej strony, także zabawne. Dlaczego zdecydowałeś się na tak rewolucyjny krok? Po sukcesach w fabule, że wspomnę oscarowego „Kolę”, a potem hit „Butelki zwrotne”, nagle zaskoczyłeś fanów animacją „Kuki powraca”, którą przywiozłeś na poznański Animator dla dzieci. – Kocham Poznań i jego fantastyczny festiwal mimo deszczu i okropnej pogody. Chciałem pokazać miasto mojemu 11-letniemu synowi Ondrze, który gra w filmie główną rolę. A co do powodów zainteresowania animacją, to, nie licząc wyzwania, które taki film niesie, było kilka bardziej prozaicznych. Jakich? – Większość aktorów grających w „Butelkach zwrotnych” była gwiazdorami czeskiego kina. Ze względu na popularność i rozliczne obowiązki zawodowe mogli poświęcić mi tylko kilka godzin dziennie. Rano udzielali wywiadów i nagrywali dubbingi do innych filmów. Grali w teatrach, ale to jeszcze nic. Najgorsze było to, że wieczorami pili alkohol i następnego dnia wyglądali inaczej niż dzień wcześniej. No i zdarzało się, że zapominali tekstu. Pomyślałem więc, że z dyspozycyjnymi całą dobę i niepijącymi lalkami będzie dokładnie odwrotnie. Niestety, pomyliłem się. Zapomniałem, że lalki, choć dużo przyjaźniejsze, muszą być ożywione, a do tego trzeba animatorów. Ci niestety cierpieli na te same przypadłości, co aktorzy, i dlatego szczerze ich znienawidziłem i postanowiłem sobie, że już nigdy nie nakręcę filmu animowanego. „Kuki powraca” to historia chłopca astmatyka, który z przyczyn zdrowotnych musi się pozbyć ulubionego pluszaka. Wyrzucona na śmietnik zabawka ożywa i trafia do tajemniczego lasu, w którym, żeby przetrwać, musi się nauczyć brutalnych reguł naszego świata. Czy tytułowy Kuki symbolizuje powrót do dzieciństwa, czy raczej pogoń za czymś, co my, dorośli, utraciliśmy? – Myślę, że symbolizuje samo dzieciństwo, a zarazem naszą tęsknotę za nim. Ondra jest moim najmłodszym dzieckiem. Dwoje starszych ma już 18 i 20 lat. Zdałem sobie sprawę, że oni już mają swoje życie i nie potrzebują mnie tak jak kiedyś. Gdy się ma małe dzieci, człowiekowi się wydaje, że one zawsze pozostaną małe i sympatyczne. Niestety tak nie jest. Poczułem się jak stary, trochę niepotrzebny ojciec. Chciałem więc zrobić film z moim najmłodszym synem, wejść w jego świat, zachować intensywne relacje z dzieckiem, a jednocześnie pracować. Poza tym, kiedy kręciłem „Butelki zwrotne”, o emerycie, granym przez mojego ojca Zdenka Svevráka, który nie może się pogodzić z marginalizacją i szuka miejsca w życiu, poczułem, że się zestarzałem. Zawsze bardzo się angażuję w to, co robię, i razem z postaciami przeżywam ich lęki, troski, problemy. Naprawdę przybyło mi kilka siwych włosów. Pomyślałem, że jeśli zrobię film dla dzieci, znów odmłodnieję. I tak się stało! To bardzo ważne, zwłaszcza dla reżysera i w ogóle artysty, by nie zagubić w sobie dziecięcej naiwności, zdziwienia światem, fantazji, emocjonalności i wspomnień. Czy zgadzasz się z teorią, że wszystko, co nam się zdarza w dorosłym życiu, ma korzenie w dzieciństwie, tylko nie zawsze to sobie uświadamiamy? – Tak. Wierzę, że o tym, kim jesteśmy, decyduje kilka pierwszych lat życia. Wtedy kształtuje się baza, system wartości. Jeżeli ktoś miał ciepłych, dostępnych, obecnych rodziców, to jako dorosły jest w stanie dawać i brać miłość, nie wyrasta na człowieka zakompleksionego, zamkniętego, ma łatwość i otwartość nawiązywania relacji z innymi. Nie przypadkiem to właśnie w baśniach mamy do czynienia z opisami zachowań

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 31/2011

Kategorie: Kultura