Kto zyskał, kto stracił, a kto rozczarował w 2010 roku? To był rok wielkich wstrząsów. W lesie pod Smoleńskiem śmierć ponieśli czołowi politycy praktycznie ze wszystkich ugrupowań. Zginął urzędujący prezydent. Zdziesiątkowane zostało PiS, lewica straciła kandydata na prezydenta, Jerzego Szmajdzińskiego, i dwie wybitne posłanki – Jolantę Szymanek-Deresz i Izabelę Jarugę-Nowacką. W czerwcu, w atmosferze narodowej żałoby, Polacy poszli do urn. Wybrać nowego prezydenta. W drugiej turze niewielką większością głosów Bronisław Komorowski zwyciężył Jarosława Kaczyńskiego. W tym starciu zadecydowały głosy lewicy. I wtedy się zaczęło. Od wyborczego wieczoru, kiedy ogłoszono pierwsze sondażowe wyniki wyborów prezydenckich, bohaterem polskiej sceny nie jest zwycięzca – Bronisław Komorowski, lecz przegrany – Jarosław Kaczyński. Bo kolejne dni to jego monolog i kolejne, zaskakujące oświadczenia. W ciągu kilku miesięcy dowiedzieliśmy się, że Jarosław Kaczyński podczas kampanii wyborczej był na proszkach i niewiele z niej pamięta. Że jego sztab wyborczy z Joanną Kluzik-Rostkowską to osoby podejrzane. Parę miesięcy później wyrzucono ich wszystkich z PiS. Dowiedzieliśmy się też, że Bronisław Komorowski wybrany został na prezydenta przez przypadek, że Donald Tusk skończy jak przestępca, że jest odpowiedzialny (politycznie) za smoleńską katastrofę i śmierć Lecha Kaczyńskiego. A w ostatnich dniach, że Jarosław Kaczyński nie rozpoznał ciała Lecha i w zasadzie to nie wiadomo, kto leży w krypcie na Wawelu. W międzyczasie, pomiędzy jednym wynurzeniem Jarosława K. a drugim, odbyły się wybory samorządowe, w których PiS poniosło klęskę. Innymi słowy – rok 2010 w polityce był pełen doznań metafizycznych, które wraz z upływem kolejnych tygodni stawały się farsą i szaleństwem. Ale o to, żebyśmy całkiem nie pogrążyli się w nierzeczywistości, zadbała Platforma Obywatelska i jej czołowy polityk, minister infrastruktury Cezary Grabarczyk. Oto 12 grudnia zmieniony został rozkład jazdy pociągów i… No właśnie, stał się cud, tylko na opak. Chaos sparaliżował kolej, inny był rozkład jazdy w internecie, inny na dworcach, pasażerowie biegali zdezorientowani, a w Katowicach wysłano ich na peron, którego nie ma. Trzeba być artystą bujającym w chmurach, by potknąć się na czymś takim. W minionym roku powszechnie narzekano, że scena nam się zabetonowała, że nic się nie zmienia, dwie partie, PO i PiS, wzięły wszystko. I nie ma miejsca dla innych. Myślę, że nawet jeżeli tak było, to dziś tendencja jest dokładnie odwrotna. Ja widzę początki erozji i PiS, i Platformy, to zresztą jest szersze zjawisko. Jeśli chodzi o PiS, to smoleńska obsesja Kaczyńskiego skutecznie prowadzi tę partię w stronę niszy, którą kilkanaście lat temu zajmował ROP Jana Olszewskiego. To jest ten kierunek. Pęknięcia widzimy też na radosnej fasadzie PO. Platforma budowała swój wizerunek pod hasłem: „Nie róbmy polityki, budujmy mosty”. Ale czy można w takie hasło wierzyć, jeżeli minister infrastruktury (autostrady, koleje, poczta, budownictwo) regularnie daje dowody niekompetencji? Jaki będzie więc rok 2011? Wiadomo, że będzie to rok wyborów parlamentarnych. Tu faworytem jest Platforma Obywatelska, sondaże dają jej (wraz z sojuszniczym PSL) bardzo bezpieczną przewagę. I jeżeli PO tę przewagę utrzyma, to ma jak w banku przynajmniej cztery kolejne lata spokojnego rządzenia. Ale czy utrzyma? Czy fasada pęknie przed jesiennymi wyborami? To jest wyścig, który będziemy teraz obserwować. W górę 1. Bronisław Komorowski – wiele może To był dla niego szalony rok. Jeszcze 12 miesięcy temu nikt nie dawał mu szans na prezydenturę, a tu proszę – Belweder jego. To nic, że z łaski Tuska – bo finiszować musiał sam. Gdy na niego patrzę, to widzę pokręcone polskie losy. Komorowski to ojciec pięciorga dzieci, katolik, co niedziela w kościele, a i tak księża agitowali przeciwko niemu. Taki Kościół dziś mamy… Już będąc młodzieńcem, działał w opozycji, był zamykany (przez sędziego Kryże, późniejszego zastępcę Ziobry), internowany, to był materiał na antykomunistę w rodzaju Macierewicza. A tu proszę, do głosowania na niego namawiał sam gen. Jaruzelski. A „prawdziwi Polacy” wyzywali go od „Komoruskich”. Bo dla „prawdziwych Polaków” nabluzgać Rosjanom to szczyt patriotyzmu. Teraz zasypuje mosty, chce godzić Polaków. I chyba dobrze mu to wychodzi, bo rośnie do niego zaufanie. Donald Tusk, odstępując mu prezydenturę,
Tagi:
Robert Walenciak









