2024

Powrót na stronę główną
Kraj

Sejm na tropie Rafaela

Poseł ma kontakt z osobą, która wie, gdzie może się znajdować „Portret młodzieńca”

Muzealnicy, historycy sztuki i osoby prywatne od 80 lat poszukują namalowanego przez Rafaela Santi „Portretu młodzieńca”, jednego z najcenniejszych dzieł, które zaginęły z polskich muzeów w wyniku II wojny światowej. Co jakiś czas emocje poszukiwaczy rosną. Pojawiają się sygnały o miejscach ukrycia obrazu na Dolnym Śląsku, w Szwajcarii, Niemczech, Rosji, nawet w Australii. O poszukiwaczach dzieła powstało wiele programów, filmów, artykułów i cenna książka „Zaginiony Rafael” Roberta J. Kudelskiego. Natomiast nikt nie szukał obrazu w miejscu wskazanym nie tak dawno w polskim parlamencie.

Interpelacja nr 1713

Mariusz Krystian, poseł PiS z województwa małopolskiego, były wójt gminy Spytkowice, 15 marca 2024 r. wystąpił w Sejmie z interpelacją do ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Poinformował, że zna osobę, która twierdzi, że znajdujący się przed wojną w zbiorach Muzeum Książąt Czartoryskich obraz Rafaela, jedna z najcenniejszych strat wojennych polskiej kultury, w styczniu 1945 r. nie opuścił Krakowa, jak przypuszcza wielu historyków, ale nadal znajduje się na Wawelu, w skrytce wykonanej na polecenie generalnego gubernatora Hansa Franka. W czasie ewakuacji Niemców wywieziona została kopia tego obrazu, nieco mniejszych rozmiarów, natomiast oryginał pozostał. O skrytce na zamku wawelskim miał poinformować niemiecki żołnierz, który po wojnie przyjechał do Polski i spotkał się z historykiem sztuki. Ten drugi w latach 1997-2003 w imieniu wojewody wrocławskiego, później dolnośląskiego, koordynował prace związane z polskimi dobrami kultury utraconymi w czasie wojny.

Odnalezienie obrazu byłoby wydarzeniem bezprecedensowym w historii muzealnictwa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Wilno krzepi

Do Wilna tylko autobusem. Trasę z Warszawy znam od dziesięcioleci i byłem jej zawsze wierny. Ale tym razem jechałem z Krakowa – niemal dwa razy dłużej. Czy było warto? Cóż, dla Wilna warto się pomęczyć. A przy okazji – pomyśleć.

Kraków-Wilno! Droga, którą w roku 1551 przemierzał konno Zygmunt August, towarzysząc trumnie swej żony, Barbary. Tę miłość ostatniego Jagiellona pamiętamy po stuleciach, dlaczego więc uległa zapomnieniu miłość nie mniejsza: jego stryja Aleksandra? Ona też była tragiczna, bo żona, Helena Moskiewska, nie mogła być jako prawosławna królową Polski, nie mogła też zostać pochowana, tak jak przystało osobie panującej. Barbara i Helena spoczywają w Wilnie. Lecz grób pierwszej, w katolickiej katedrze św. Stanisława, został przed laty odnaleziony, a grób drugiej, w prawosławnym soborze Przeczystej Bogurodzicy, popadł od razu w zapomnienie.

Rosyjskie Wilno. Zbitka tych dwóch słów brzmi dziś nieledwie bluźnierczo. A przecież rosyjskie Wilno – to nie tylko Murawjow Wieszatiel. Zachód i Wschód spotykają się tu przez domy i podwórka, a rosyjskość stała się miejscowa, wileńska. W Ostrej Bramie świeci katolicki obraz Matki Bożej, lecz kościół Ostrobramski styka się murem z prawosławnym monasterem Świętego Ducha. Z ulicy Subocz idzie się do Markuć, w których odbywali kiedyś schadzki filomaci, lecz później wybudowano tam rosyjski dwór, gdzie osiadł Grigorij Puszkin, syn poety Aleksandra. Synowa poety, Warwara, przeżyła w Markuciach niemal całe międzywojnie: zmarła tu 11 grudnia 1935 r. Czy nadal istnieje muzeum puszkinowskie, do którego szedłem kiedyś samotnie, wiosennym popołudniem, by stanąć na koniec w obliczu XIX-wiecznej rosyjskości?

Taktownie nie pytałem o Markucie, bo nawet na najściślejsze centrum Wilna brakło mi teraz czasu. Uczestniczyłem w konferencji

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czym nie obdarowywać dzieci?

Dorota Zawadzka,
psycholożka rozwojowa

Po pierwsze, nigdy i nikogo nie powinniśmy obdarowywać zwierzęciem, bo nie jest zabawką. Druga rzecz to już bardziej moja subiektywna opinia: zabawki militarne. Z jednej strony, Bóg się rodzi, a z drugiej – karabiny. To jakiś dysonans. Po trzecie, rodzice powinni unikać podążania za modami. Warto się zastanowić, czy rzeczywiście lansowany w mediach przedmiot jest potrzebny. Po czwarte, gdy już kupujemy jakąś zabawkę, dobrze by było móc się nią bawić w kilka różnych zabaw, niech będzie uniwersalna. Chciałabym też przestrzec rodziców, aby nie kupowali tzw. zabawek alienujących, służących do samotnej zabawy, tak jak telefon komórkowy czy tablet. Należy też dbać o jakość zabawek i kupować rzeczy bezpieczne. Takie, które się nie rozpadną po jednym użyciu. Czasem lepiej kupić mniej rzeczy, ale trwalszych.

 

Agata Napiórska,
magazyn „Ładne Bebe”

Nie dawajmy dzieciom w prezencie słodyczy, zwierząt, zabawek, które są słabej jakości i po minucie używania się zepsują. Oczywiście żadnych rózg. Podarujmy dzieciom zabawkę, grę, książkę, komiks, coś, co sprawi im radość i zostanie z nimi na dłużej.

 

Prof. Ewa Drobek,
nauczycielka wyróżniona w konkursie Global Teacher Award 2019

Odwrócę pytanie i powiem, że dzieci powinno się obdarowywać najcenniejszą walutą tego świata, czyli czasem. W tym pędzącym na oślep świecie za mało czasu poświęcamy dzieciom, więc z mojej perspektywy najlepszym prezentem byłoby wspólnie i nieśpiesznie spędzone popołudnie. To może być aktywność, którą rodzic i dziecko lubi: kino, spacer po lesie, gra w planszówki. Ważna jest uwaga i prawdziwe bycie razem.

 

Dr Monika Boberska,
psycholog

Dobry prezent odpowiada zainteresowaniom i kontekstowi funkcjonowania danej osoby. Robienie prezentów wymaga od nas zaangażowania oraz uwzględnienia upodobań i preferencji obdarowywanej osoby. Wtedy podarek ma szanse sprawić komuś przyjemność. Istnieje jeszcze kategoria prezentów uniwersalnych, nie jest do końca trafiona z perspektywy psychologa, ponieważ kluczem do udanego prezentu jest odpowiedź na indywidualne potrzeby. Jeśli chodzi o dzieci, świetnie sprawdzają się prezenty, które umożliwiają wspólne spędzanie czasu. Prezent może pomóc w budowaniu relacji i odkrywaniu siebie, a także motywować do spędzania czasu na aktywności fizycznej. Dzięki temu przyczyni się do wykształcania pożądanych zachowań zdrowotnych.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Fenomenem był duży przyrost naturalny

W latach 90. zlikwidowano ponad 40% zakładów przemysłowych

Warto spojrzeć na polską gospodarkę z dłuższej perspektywy, uwzględniając okres zarówno realnego socjalizmu Polski Ludowej, jak i kapitalizmu III RP. Oceny tych czasów sprowadzane tylko do rozwiązań ustrojowych nie są słuszne. Warto zauważyć, że wśród państw kapitalistycznych są i najbogatsze, i bardzo biedne. Opisując zaś gospodarowanie po 1945 i po 1989 r., trzeba zacząć od tego, że różne były punkty startu, warunki zewnętrzne, systemy własności. Odmienne były wyzwania związane z etapem rozwoju kraju, niezależnie od ustroju politycznego.

Po 1945 r. dziedziczyliśmy zacofaną gospodarkę. Polska międzywojenna miała oligarchiczną strukturę społeczną, z dużą rolą zubożałego ziemiaństwa. Niezbyt liczna burżuazja była w znacznej części niemiecka i żydowska. W miastach mieszkało tylko 27,2% ludzi. Biedny kraj został bardzo zniszczony wojną. Ludność zmniejszyła się z 34,8 mln do 24 mln i zmieniła się jej struktura społeczna. Żydzi zostali wymordowani, wyrzucono z kraju Niemców. Bazą dla gospodarki stało się społeczeństwo etnicznie polskie, w dominującej części wiejskie, bez doświadczenia pracy w przemyśle. Nastąpił wielki przepływ ludzi ze wsi do miast. Były to kadry o niskich kwalifikacjach, które dopiero musiały się uczyć funkcjonowania w kolektywach pracowniczych.

Budowa przemysłu priorytetem PRL

Reakcją na zacofanie kraju widoczne w II RP była budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego. Inwestycje finansowano skromnym kapitałem państwowym wobec braku kapitału prywatnego i niechęci kapitału zagranicznego. To nie mogły być działania na wielką skalę. Priorytetem Polski Ludowej była budowa przemysłu – sposób na wyrwanie się z zacofania gospodarczego. Naśladowano gospodarkę ZSRR, ale i bez tego naturalnym warunkiem rozwoju stało się uprzemysłowienie. Produkcja stali i cementu była podstawą inwestycji infrastrukturalnych, rozwoju innych przemysłów, elektryfikacji kraju i budownictwa. Uprzemysłowienie było ważne w kontekście rozwoju zbrojeń w okresie zimnej wojny. Nacjonalizacja przemysłu oraz centralne sterowanie gospodarką pozwalały gromadzić zasoby do realizacji wytyczonych celów. Na początku nie było innych realnych źródeł finansowania. W latach 1945-1989 zbudowano w Polsce 1634 nowe zakłady przemysłowe. Uwzględniając zakłady powstałe wcześniej, ale modernizowane, w całym przemyśle w 1988 r. funkcjonowało 6549 zakładów. Tym samym w 1989 r. Polska była już krajem przemysłowym, a większość ludzi mieszkała w miastach.

Gospodarka powojenna rozwijała się w warunkach realnego socjalizmu, z dominującym centralnym zarządzaniem, rozdzielnictwem nakazowym, a także inwestowaniem kosztem konsumpcji indywidualnej. Powodowało to niedostatek towarów konsumpcyjnych na rynku. Utrzymywano ceny określane administracyjnie. W opozycji do tego stanu w reformie gospodarczej po 1989 r. równowagę ekonomiczną osiągnięto przede wszystkim poprzez silne ograniczenie popytu. Wzrost podaży mógł przyjść dopiero później.

O warunkach życia decyduje poziom konsumpcji, dostępny ze względu na wyniki gospodarowania. W PRL konsumpcja przegrywała z inwestowaniem. Już w 1950 r. akumulacja wynosiła 20,1%, w 1960 r. – 23,9%, w 1970 r. – 27,1%, a w 1975 r. nawet 35,7%. Dla porównania – w 2000 r. akumulacja stanowiła 23,3%, ale w 2010 r. tylko 20,6% PKB. Potem było jeszcze gorzej, bo w 2022 r. wskaźnik ten wynosił 16,8%.

W PRL budowano mieszkania, ale ciągle nie nadążano za potrzebami. Wszystko to działo się w sytuacji dużego wyżu demograficznego, gdy co roku przybywało po kilkaset tysięcy młodych ludzi. Teraz przybywa ich o połowę mniej, a perspektywa uzyskania mieszkania nie jest lepsza. Przez cały okres Polski Ludowej ceny wielu towarów i usług nie równoważyły popytu z podażą. Wyrównywały to świadczenia w naturze dotyczące przede wszystkim działalności socjalno-bytowej przedsiębiorstw, takie jak wczasy pracownicze i kolonie dla dzieci, przedszkola i stołówki pracownicze, budownictwo zakładowe, domy kultury i obiekty sportowe, turystyka oraz opieka nad emerytami. Zniknięcie tych świadczeń po 1989 r. bardzo obniżyło poziom życia rodzin robotniczych. Jedni uważają to jednak za zaletę, drudzy wprost przeciwnie.

Nie tylko teraz, ale i wówczas wiedziano, że mniejszym rozpiętościom w poziomie dochodów realnych ludności musi towarzyszyć większa jednolitość, szarzyzna i monotonia w dziedzinie konsumpcji. Takie widzenie „szarej” przeszłości PRL jest powszechne w XXI w. i prowokuje do krytycznej oceny tego okresu. Dopiero po 2015 r. opcja ta nieco się zmieniła, wraz z rosnącą rolą świadczeń społecznych.

Sytuacja gospodarcza lat 80. odbierana jest jako wizytówka całej PRL. Objawem bezpośrednim kryzysu tej dekady

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Portugalia walczy o drzewo korkowe

Uprawa dębów korkowych jest jedną z najbardziej naturalnych metod ochrony planety przed zmianami klimatycznymi

Rekordową wartość 1,2 mld euro osiągnął w 2023 r. eksport korka, podaje APCOR, portugalskie stowarzyszenie producentów tego drewnopochodnego materiału. To o 2% więcej niż w roku poprzednim, a eksport rośnie od lat. Portugalia jest największym na świecie producentem korka. Już w 2011 r. tamtejszy parlament uznał dąb korkowy za drzewo narodowe (árvore nacional) i nakazał nawet wybicie z niego specjalnych monet. Dęby korkowe są chronione ustawowo, ścinanie zdrowego drzewa jest surowo zabronione.

Z pokolenia na pokolenie

Każdy, kto był w Portugalii, najprawdopodobniej natknął się na sklepy z pamiątkami oferujące wszelkiego rodzaju produkty wykonane z korka, w tym buty, torebki, portfele, maty pod myszki, maty do jogi, pokrowce na iPady, a nawet meble. Narodowe dobro można znaleźć także w instrumentach dętych drewnianych, wewnątrz piłek bejsbolowych, w ogóle prawie we wszystkim, co można sobie wymyślić.

Dąb korkowy Portugalczycy nazywają sobreiro, sobro, sobreira lub chaparro. Drzewa te rosną na ponad 720 tys. ha, co stanowi jedną trzecią istniejących lasów tego gatunku, charakterystycznych dla regionu Morza Śródziemnego. Najważniejszym miejscem występowania lasów korkowych w Portugalii jest zdecydowanie prowincja Alentejo.

– Trzeba słuchać sygnałów wysyłanych przez drzewo, zwracać uwagę na dźwięk topora wbijającego się w korę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Tusk i jego koalicja

Od konfliktu do konfliktu, od zgody do zgody

W licznych materiałach podsumowujących rok rządu Donalda Tuska jedna rzecz była uderzająca. Zarzuty, że koalicja jest niespójna, a koalicjanci się kłócą. Cóż, jest za co krytykować rządzącą koalicję, lecz akurat z tego, że jej politycy się kłócą, zarzutu bym nie robił.

Taka jest uroda każdej koalicji – składa się z wielu podmiotów reprezentujących różne grupy. W tym przypadku z jednej strony mamy Katarzynę Kotulę, z drugiej Marka Sawickiego i Szymona Hołownię. Jest tu liberał Ryszard Petru i socjalna Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. A obok Stanisława Wziątka, byłego działacza ZSMP i PZPR, widzimy Henrykę Krzywonos-Strycharską czy Jarosława Wałęsę. Takich „par” można wyliczyć więcej. W normalnych warunkach raczej nie byliby w jednej koalicji. Ale nie mamy normalnych warunków, więc koalicja jest szersza i musi w sobie różne sprzeczności godzić.

W takiej sytuacji tarcia są oczywiste, dziwne zatem, że ktoś się temu dziwi. Choć to zdziwienie łatwo wytłumaczyć. Przez osiem lat mieliśmy jednowładcze rządy PiS. Teoretycznie były to rządy koalicyjne, ale gdy Jarosław Gowin zaczął się stawiać, Kaczyński odebrał mu partię i wypchnął go z rządu, z kolei ziobryści, owszem, głośno krzyczeli, ale skończyło się tym, że zostali wchłonięci przez partię matkę.

Co charakterystyczne, tamte awantury – których nie brakowało – o piątkę dla zwierząt, o stanowisko prezesa TVP, o stanowisko prezesa Orlenu, o reformę sądów itd., rozgrywały się w rytm powtarzanego argumentu: komu bardziej zależy na sukcesie Jarosława Kaczyńskiego i kto na ten sukces lepiej pracuje. Wśród polityków PiS i między pisowskimi mediami trwała rywalizacja o konkretne konfitury, licytowano się, kto bardziej kocha prezesa.

Osiem lat takiej atmosfery musiało wpłynąć na społeczeństwo i postrzeganie świata, dziś wielu może szokować, że jest jakiś spór w obrębie jednego rządu. A na dodatek nie zostaje zdławiony. Oczywiście te spory są różne. Dotyczą spraw poważnych, ale często też drugorzędnych lub zupełnie błahych.

Koalicja już przez to przechodziła. Te poważne dotyczyły ustawy o depenalizacji przerywania ciąży

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Syberia odkryta

Książkowy bestseller „Syberia”, który inspiruje dwa pokolenia polskich podróżników, doczekał się VIII wydania. Autor jak mało kto poznał zauralską krainę. Był naocznym świadkiem agonii radzieckiego imperium, bacznym obserwatorem kapitalizmu w wydaniu rosyjskim i jego skutków: bezprawia, korupcji i agresji. Mediolański „Corriere della Sera” pisał swego czasu: „Wyprawa »Syberia 89« kierowana przez Jacka Pałkiewicza odegrała niebłahą rolę w ociepleniu relacji Wschód-Zachód w burzliwym okresie pierestrojki, punkcie zwrotnym w historii XX w.”.

Minus 40. Minus 50. Dwa tygodnie ekstremalnie niebezpiecznej podróży saniami ciągniętymi przez renifery. 1,5 tys. km przebytych po lodzie – bo TAM nie ma dróg. Pędzi się środkiem zamarzniętej rzeki, w duchu modląc się do wszystkich lokalnych bogów, by kapryśna natura nie dźgnęła swoim bezwzględnym palcem skamieniałej tafli, by renifery nie wpadły w świeżo zamarzniętą połać wody, by sań nie oblepiła natychmiast grzechocząca kasza lodowych pigułek…

Ale bogowie bywają bezlitośni. Renifery zapadają się, sanie przewracają. Liczy się każda sekunda. Od hartu i szybkości reakcji zależy życie grupy eksploratorów. Jacek Pałkiewicz stoi na jej czele. I wie, że odpowiada za życie śmiałków, bo TAM nikt im nie pomoże. TAM.

W sercu Syberii.

Na zauralskich terytoriach spędził w sumie prawie dwa lata. Był wszędzie, od Kurylów po Czukotkę i Cieśninę Beringa, od Wysp Komandorskich po Jakucję i Kraj Chabarowski. A jak do tego doszło?

Nikt nie rodzi się śmiałkiem. Człowiek hartuje charakter w trudach wychowania, w codzienności, pokonując kolejne przeszkody, powstając po upadku. Jacek Pałkiewicz, urodzony podczas II wojny światowej w Niemczech, w obozie pracy, nie miał łatwego startu. A kiedy tylko z czasem mogło być łatwiej – gdy zamieszkał po wojnie z rodzicami na Mazurach – utrudniał sobie życie, jak potrafił. Manewry harcerskie, bojery, bieganie, patenty żeglarskie. Wkuwanie na pamięć atlasu, przykładanie się do nauki języków… Po co to wszystko? „Bo ja będę podróżnikiem!”.

Któż mógł serio traktować w powojennej siermiędze słowa podrostka? Codzienność sama z siebie była surwiwalem, granice zamknięte, rosyjska wszechwładza… „Co tak na serio chcesz robić w życiu, Jacku?”.

„Będę podróżnikiem!”.

Kiedy pracował we włoskiej restauracji, w pośpiechu zrobił patenty oficerskie, gdy strzegł w Afryce kopalni diamentów i dwa lata spędził na pokładzie tanich bander, wiedział, że to tylko kolejne kroki do realizacji planów. Planów – nie marzeń!

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Masło a sprawa polska

W ostatnich dniach masło stało się w Polsce towarem politycznym i strategicznym zarazem.

Do cen masła odnosili się już chyba wszyscy kandydaci na prezydenta, rząd i opozycja.

Nie bardzo wiem, jaki wpływ na ceny masła może mieć prezydent, a w szczególności ewentualny przyszły prezydent. Z jakiej to swojej prerogatywy zamierza po wygranych wyborach skorzystać, aby obniżyć ceny masła? No ale skoro temat stał się aktualny, zwłaszcza przed świętami, to wszyscy ci, którzy zapowiedzieli, że o ten urząd będą się ubiegać, uznali za stosowne i, co ważniejsze, celowe odnieść się do problemu masła. A problem polega na tym, że masło podrożało. Wprawdzie nie wczoraj, tylko jakiś czas temu, ale teraz rozpoczęła się nieformalna kampania wyborcza, wykombinowano więc, że można na tym maśle coś ugrać. O maśle mówili też rządzący, no i oczywiście byli rządzący.

Poseł Błaszczak, jak zwykle z twarzą wolną od wszelkiej mimiki, przed obiektywami kamer chował kostkę masła do partyjnego sejfu, komentując, że to nieludzka polityka rządu sprowadziła taką drożyznę, że zamiast masło na chlebie rozsmarowywać, trzeba jak skarb chować do sejfu. Sejf był chyba przygotowany na przyjęcie dotacji, ale co najmniej przez jakiś czas pozostanie pusty. Wszystko przez Państwową Komisję Wyborczą, która odsunęła w bliżej nieokreśloną przyszłość ostateczną decyzję co do przyjęcia lub nieprzyjęcia sprawozdania finansowego PiS, rozliczającego wydatki na zeszłoroczną kampanię wyborczą. Może zatem Błaszczak trzymać sobie w sejfie kostkę masła. A nawet dwie albo trzy. Na oczach licznej rzeszy telewidzów Błaszczakowa kostka masła powędrowała więc do kasy pancernej niczym sztabka złota. A Błaszczak rzeczywiście wygląda, jakby ostatnio nie dojadał. Jakiś taki smutny i blady.

By podtrzyma

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Teatr 2024: karuzela z przesiadkami

To był sezon rozpędzonej zmiany personalnej, nowego otwarcia Teatru Telewizji i kilku zaskakujących odkryć repertuarowych

Kręci się w koło

Zaczęło się od odwołania Moniki Strzępki z dyrekcji warszawskiego Teatru Dramatycznego (5 stycznia 2024 r.). Na stanowisku dyrektorki przetrwała niewiele ponad rok. Ciemne chmury gromadziły się, zanim jeszcze weszła do gabinetu dyrektorskiego, ale spór osiągnął temperaturę wrzenia, kiedy się okazało, że koncepcja tzw. kolektywu kierowniczego, mającego stać na czele teatru, przerodziła się w swoje przeciwieństwo.

Tymczasem w krakowskim Teatrze Słowackiego powstał autentyczny kolektyw – zespół poczuł się jednością, poddawany presji urzędu marszałkowskiego, i doprowadził do zakończenia sporu wokół dyrektora Krzysztofa Głuchowskiego (powodem było głównie wystawienie „Dziadów” w reżyserii Mai Kleczewskiej), a także do jego nominacji na następną kadencję.

Karuzela zmian rozkręciła się, gdy po odwołaniu Strzępki nie udało się rozstrzygnąć konkursu na dyrekcję Dramatycznego – ratusz nominował więc Wojciecha Farugę i Julię Holewińską, duet sprawujący kierownictwo w Bydgoszczy, na który już psioczą kapryśnicy z powodu adaptacji „Fausta” w Teatrze Narodowym. Ich nominacja spowodowała zmiany w Bydgoszczy. Z kolei rezygnacja dyrektora Jakuba Skrzywanka w związku z powołaniem go na szefa artystycznego Starego Teatru w Krakowie wywołała konieczność zmiany dyrekcji w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, gdzie – powołany zaledwie rok wcześniej – obiecywał pozostać do końca kadencji. Podobnie odejście dyrektor Doroty Ignatjew z łódzkiego Teatru Nowego na naczelną do Starego otworzyło konieczność poszukiwania nowej dyrekcji w Łodzi. Gdzie zresztą niemal jednocześnie z fotela dyrektora Teatru Jaracza zrezygnował Michał Chorosiński.

Poza tym po ponad 40 latach z warszawskiego Teatru Współczesnego odszedł Maciej Englert – aż dziw, że na pożegnalnym spektaklu zabrakło najwyższych przedstawicieli władz stolicy, przypadek nadzwyczaj długiej kadencji Englerta należy do fenomenów, a Współczesny pod jego dyrekcją długo pozostawał niedoścignionym wzorcem dla innych teatrów.

Można by tę listę ciągnąć, bo czekają nas kolejne nominacje. A niejako po drodze wymieniono w konkursowym tempie redaktorów „Teatru” i „Dialogu” oraz dyrektorkę Instytutu Teatralnego. Uff!

 

Ta piękna Zośka

Zajrzyjmy teraz do teatru nie od kuchni, ale od widowni. Reżyser Marcin Wierzchowski chętnie poszukuje źródeł naszych lęków i uwikłań w przeszłości. Tym razem w spektaklu „Piękna Zośka” Teatru Wybrzeże sięgnął do kroniki kryminalnej z okresu międzywojennego, kiedy w podkrakowskiej wsi pod ciosami męża zginęła Zośka Paluchowa. Tragedia na miarę Wyspiańskiego odtwarza mroczny obraz przemocy wobec kobiet, zaciskającej się niczym garota na szyi bohaterki. Zośka rwie się do życia, do Krakowa, do swobody. Ale dla władzy męża to zagrożenie. Widzów i recenzentów zachwyciła forma przedstawienia, wyrównana gra całego zespołu i wiarygodne kreacje odtwórców ról małżeństwa Paluchów: Karoliny Kowalskiej jako Zośki i Piotra Biedronia – Macieja. Spektakl obsypany został nagrodami, zyskując niebywały rozgłos i przypominając, że Teatr Wybrzeże szczyci się jednym z najmocniejszych zespołów aktorskich w kraju.

 

Gombrowicz w lustrze swojego roku

Teatr nie po raz pierwszy przesypia jubileusz Gombrowicza – może dlatego, że Gombrowicz do jubileuszy nie bardzo pasuje. Honoru domu broniła „Iwona, księżniczka Burgunda”, oryginalna inscenizacja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Ścieżki kariery

To bardzo ciekawa nominacja – szefem placówki na Litwie został Grzegorz Poznański, zawodowy dyplomata. Ta placówka nie jest dla niego niczym nowym – w latach 2017-2020 był zastępcą ambasadora RP w Wilnie. W tym czasie funkcję ambasadora pełniła Urszula Doroszewska. Poznański był zawodowcem, a ona panią z politycznej nominacji. Z wzorcowym jak na PiS życiorysem, bo była w KOR, ale w grupie Macierewicza, potem w Solidarności, a w III RP pracowała w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I stamtąd wyjechała jako ambasador do Gruzji. A potem, już w wieku emerytalnym, w roku 2017 do Wilna, gdzie przebywała do roku 2023.

Zastąpił ją na rok Konstanty Radziwiłł.

I teraz do Wilna jedzie Poznański. Jego wyjazd może być potwierdzeniem dwóch przeciwstawnych tez. Pierwszej, że karierą dyplomaty w Polsce rządzi zupełny przypadek, raz jest się tu, a innym razem gdzie indziej. I tej drugiej – że przypadków nie ma.

Dlaczego przypadek? Można odnieść wrażenie, że Poznański marnował swoje umiejętności. Po studiach w Instytucie Stosunków Międzynarodowych UW zdobywał wiedzę w Chinach, w Szanghaju i Pekinie, a także w Tajpej. Nauczył się chińskiego. Jednocześnie zbudował sobie w MSZ pozycję jako ekspert od spraw kontroli zbrojeń i bezpieczeństwa. Zaczynał w roku 1997, w Departamencie Polityki Eksportowej, a następnie w Departamencie Systemu Narodów

Zjednoczonych i Problemów Globalnych.

W latach 2002-2006 pracował w przedstawicielstwie RP przy Biurze ONZ w Genewie, gdzie był odpowiedzialny za problematykę rozbrojenia. Brał udział w negocjacjach z USA dotyczących tarczy antyrakietowej. Uczestniczył w negocjacjach wielostronnych. A w latach 2007-2008 był zaproszony przez sekretarza generalnego ONZ do pracy w panelu ekspertów ds. rakiet.

I oto w roku 2010, mogąc rozwijać się jako ekspert od Chin (a Polska zbyt wielu ich nie miała) lub jako specjalista od spraw bezpieczeństwa (NATO i organizacje międzynarodowe stały otworem), został skierowany do Tallina, gdzie przez cztery lata był ambasadorem. Tłumaczono wówczas, że w MSZ trzeba się sprawdzić na różnych stanowiskach, a on też musi zacząć się przyzwyczajać do kierowania ambasadą.

Bo w przyszłości dostanie większą.

Po powrocie z Estonii był więc w centrali m.in. dyrektorem Departamentu Polityki Bezpieczeństwa, a potem wyjechał jako zastępca ambasadora do Wilna. Czyli, można orzec, zaliczył krok do tyłu. Po Wilnie został dyrektorem generalnym Sekretariatu Rady Państw Morza Bałtyckiego w Sztokholmie. A teraz znowu jedzie do Wilna. Innymi słowy, rozwijał się z rozmachem, Szanghaj, Pekin, Genewa, a kotwiczy w zakątku Europy.

Ale na tę nominację można również spojrzeć inaczej. Poznański zawsze zajmował się bezpieczeństwem. I zawsze był tam, gdzie pachniało prochem. A w dzisiejszych czasach te sprawy stały się w polskiej polityce najważniejsze. Logiczne jest więc, że do państw nadbałtyckich, szczególnie narażonych, wysyła się specjalistów od obronności, a nie od pomników, Polonii i zabytków.

Tak chyba powinniśmy czytać decyzję Radosława Sikorskiego. 14 lat temu wysłał Poznańskiego do Tallina, teraz wysyła go do Wilna. W jakimś przecież celu…

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.