Rolnik nadal szuka żony

Rolnik nadal szuka żony

Pani wcześniej bywała na wsi? Miała pani pojęcie, jak wygląda, jak tam się żyje?

– Bywałam na wsi jako nastolatka, z 15 lat temu. Jeździłam często do Wilkowyi pod Jarocinem, do rodziny, do przyjaciół mojego taty. Brałam udział w żniwach, lubiłam kopać ziemniaki, snopki wiązać – wszystko się robiło ręcznie. Teraz wieś się unowocześniła, ale został etos, szacunek dla pracy i te dobrze poustawiane priorytety – rodzina, wiara to najważniejsze wartości, co bardzo mi się podoba.

Podobnie jak w Warszawie młodzi ludzie często mieszkają z rodzicami.

– Nie wiem. Ale u nas, gdy ktoś długo mieszka z rodzicami, mówi się, że coś jest z nim nie tak… A rolnicy swoje gospodarstwa dziedziczą, to naturalne, że mieszkają z rodzicami, często gospodarstwom nadają bardzo nowoczesny sznyt. Rafał wyjeżdżał w pole przed zdjęciami, a kiedy zaczynały się zdjęcia, na ciągnik przeskakiwał jego tata, bo były akurat żniwa, praca musiała być wykonana. Moi rozmówcy, uczestnicy programu, wykorzystują dotacje unijne – gospodarstwo Roberta jest tak ogromne, że przemieszczając się po nim, siada na rower!

Polska wieś się rozwarstwiła – pani trafiała głównie do gospodarstw bogatych.

– Ale w programie pokazujemy i te biedniejsze. W pilocie do drugiej edycji były jedne i drugie. O tym, kto przeszedł dalej, zadecydowały panie, które pisały listy do uczestników, i panowie, którzy się odezwali do naszej jedynej dotąd kobiety wśród bohaterów – Ani.

Dużo pani zarobiła w „Rolniku”?

– Przyzwoicie.

Na co pójdą te pieniądze?

– Na podróże. Po pierwszej edycji były Filipiny i Dubaj, teraz będą Laos i Kambodża. Jeszcze wcześniej Tajlandia. Zachorowałam na Azję, zaczęłam nawet o niej pisać. W Azji jest wszystko – dwójka staruszków na Filipinach, którzy rozmawiają ze mną po hiszpańsku w autobusie pełnym kurczaków i rozsypanego ryżu, momenty, gdy ktoś podaje ci po raz pierwszy lewą rękę na powitanie albo gdy musisz iść prawą stroną ulicy, a nie lewą. Na początku oczywiście zawsze jest szok. Kiedy po dwudziestoparogodzinnym locie trafiłam do Chinatown w Bangkoku, myślałam, że tego nie ogarnę, tyle było ludzi, zapachów, dźwięków, kolorów. Ale po jednym dniu czułam się tam jak u siebie. Odpowiada mi, że mogę sobie usiąść na krawężniku i z każdym porozmawiać… Nigdzie na świecie nie spotkałam się z taką życzliwością! Dlatego kocham Azję. Jest w niej coś magicznego. Ale rozumiem pani zdumienie moim zachwytem, mama też pyta, czy nie mogłabym pojechać do jakiegoś cywilizowanego kraju. Tylko że to jest cywilizowany świat. Tam mieszkają tacy sami ludzie jak my. Niektórzy Polacy siedzą w stereotypach sprzed lat – z postrzeganiem Azji, Afryki jest taki sam problem jak z polską wsią.

Sama pani podróżuje?

– Często jeździłam w dużej grupie – teraz jedziemy z koleżanką. Będę jej pokazywać Azję, tak jak dwa lata temu ktoś mi pokazał Azję po raz pierwszy. Będziemy się przemieszczać skuterami.

Młoda kobieta o słowiańskiej urodzie może się czuć w Azji bezpiecznie?

– Nigdy nie poczułam tam braku bezpieczeństwa. Na Filipinach po 30 godzinach na promie, w stroju do kitesurfingu i bez możliwości przebrania się, poszłam do kościoła, bo akurat była niedziela. Wszyscy z pięknie ułożonymi czarnymi włosami, a ja blondynka, nieco rozczochrana, rozwichrzona, w stroju kite’owym. Na kilometr widać, że obca. Było „Ojcze nasz”, a oni… mnie złapali za ręce. Ze wzruszenia popłynęły mi łzy. Wszyscy tam mówią po angielsku – po wyjściu z kościoła pytali mnie, skąd jestem, co tam robię. Tam od razu jest się członkiem ich społeczności.

Strony: 1 2 3 4 5

Wydanie: 2015, 52/2015

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy