Rozliczanie Ujazdowskiego

Rozliczanie Ujazdowskiego

Zlecenia za tysiące złotych, nielegalne reklamy – podejrzane finanse w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego  – Rok 2001 będzie Rokiem Kultury. Będę walczył o zwiększenie nakładów na kulturę, przyspieszę prace ustawodawcze, m.in. nad ustawą o działalności kulturalnej oraz o kinematografii – obiecywał eksminister kultury, Michał Ujazdowski. I na obietnicach się skończyło. Podkreślał, że jest prawnikiem i będzie dbał o respektowanie prawa. Tymczasem dbał o interesy własne, kolegów i partii. Młode wilczki W trakcie trwającej 14 miesięcy kadencji ministra Ujazdowskiego przez jego resort przewinęło się trzech dyrektorów gabinetu politycznego i około 40 doradców politycznych, przeważnie dwudziestoparoletnich (których zatrudniono z pominięciem ustawy o służbie cywilnej) i związanych – jak się mówi na ministerialnych korytarzach – z bliskimi Ujazdowskiemu kręgami Opus Dei. Pierwszy z dyrektorów, Robert Kostro, szybko przeskoczył na lukratywną posadę koordynatora Europaliów w Instytucie A. Mickiewicza, chociaż nie ma żadnych doświadczeń jako organizator imprez kulturalnych. Drugiemu z nich, Janowi Ołdakowskiemu (28 lat), warto przyjrzeć się bliżej. Wcześniej pracował w dziale analiz informacji w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Pojawił się w MKiDN ni stąd, ni zowąd, bez potrzebnych kwalifikacji, od razu na stanowisku głównego specjalisty w Departamencie Środków Społecznego Przekazu MKiDN. Jak to się stało? Niby „wygrał” konkurs na to stanowisko, za plecami jego ówczesnego szefa, p.o. dyrektora departamentu, Pawła Jedlewskiego. Jedlewski zaprotestował, bo została złamana ustawa o służbie cywilnej. Rezultat był taki, że w ciągu miesiąca nastąpiła zmiana ról: Ołdakowski awansował na stanowiska p.o. dyrektora DŚSP, zaś Jedlewski został… jego zastępcą, a potem rozwiązano z nim umowę o pracę. Przyjrzyjmy się, czym wykazał się Ołdakowski na stanowisku dyrektorskim – menedżera kultury. Przeprowadził dwie kosztowne kampanie reklamowe (wraz z Tomaszem Skłodowskim – byłym rzecznikiem prasowym ministra ochrony środowiska, swoim zastępcą, a od 1.03.br. następcą). Na pierwszą z nich, „Bohaterowie Naszej Wyobraźni”, przyznał dotację „Więzi” poprzez samowolne zwiększenie budżetu z 213 tys. zł do 260 tys. zł, przy czym „bohaterów” wybrano z klucza politycznego: działacze AK, region mazowiecki. Na drugą, niby promującą kulturę wysoką, a w rzeczywistości osobę p. Ujazdowskiego i jogurt, przyznał dotację 220 tys. zł – na 30-sekundową reklamówkę telewizyjną, zrobioną przez firmę Stillkings Films. Ponadto zlecił wykonanie kilkudziesięciu billboardów, na których znalazło się zdjęcie ministra Ujazdowskiego z jogurtem, co było złamaniem ustawy o nieuczciwej konkurencji, gdyż w reklamie społecznej o charakterze non-profit nie wolno przemycać reklamy produktu handlowego. W ten sposób za państwowe pieniądze p. Ujazdowski promował siebie (i jogurt), co świadczy o indolencji ministra-prawnika oraz tandemu Ołdakowski-Skłodowski. Co więcej, obie kampanie reklamowe zostały przeprowadzone ze środków nie przewidzianych w planie realizacji zadań na rok 2000 przez DŚSP, lecz z rezerwy ministra. 180 tys. zł za nic Tuż po objęciu urzędu przez Ujazdowskiego i funkcji przez Ołdakowskiego, dwie nowo powstałe firmy (TKM oraz PMP) zaczęły otrzymywać lukratywne dotacje z DŚSP na zadania, z których niektóre wcale nie zostały wykonane, jak np. portal kultury polskiej (transza II i III). Wygląda to nieprawdopodobnie: Ołdakowski i Skłodowski zlecili firmie PMP Sp. z o.o. (jednym z jej szefów jest Adam Skórka, zaprzyjaźniony z Ołdakowskim) zrobienie Portalu Kultury Polskiej na stronach internetowych MKiDN. I tu pojawiają się znaki zapytania. Dlaczego firmę PMP wybrano w trybie zamówienia z wolnej ręki, łamiąc ustawę o zamówieniach publicznych? Opracowanie graficzne stron jest proste, baza danych ograniczona, na rynku taka strona kosztuje grosze – dlaczego zapłacono firmie PMP ok. 180 tys. zł? I dlaczego zrobione przez nią strony (bo to są zwykłe strony, a nie portal) ukazały się z rocznym opóźnieniem (nie było ich jeszcze 2 lipca, gdy Ujazdowski podał się do dymisji)? I w końcu: dlaczego wydano ok. 184 tys. zł na zrobienie marnych graficznie stron, skoro już dwa lata temu strony resortu były zrobione przez Leszka Szurkowskiego (za co resort zapłacił 34 tys. zł) i wymagały tylko uzupełnienia? Może warto byłoby sprawdzić drogą kontroli skarbowej, co się stało z tymi pieniędzmi. W kuluarach resortu mówi się, że przepłynęły na rzecz biura poselskiego Ujazdowskiego, SKL i Przymierza Prawicy. Kolejną przysługę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 29/2001

Kategorie: Kraj
Tagi: Ewa Likowska