Dwugłos polsko-ukraiński o filmie „Wołyń” Dr Olga Linkiewicz i Petro Tyma – historycy Do kin wszedł „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Obraz utrwala stereotypy i nie przysłuży się pojednaniu narodów. Pogromów nie będzie, ale zatrudniający ukraińskich robotników dostali argument, by nie płacić im ZUS i utrzymywać niegodziwie niskie stawki płacy. Szef okręgu Batalionów Chłopskich jest tu przedstawiony jako oficer nieznanej formacji – film zawiera scenę śmierci Zygmunta Rumla, poety i dowódcy VIII Okręgu Wołyń, ale wymazano i jego nazwisko, i nazwę ludowych oddziałów. W scenariuszu zabrakło też relacji Teofila Nadratowskiego, chłopa udzielającego Rumlowi ostatniego noclegu przed wyruszeniem na rozmowy z banderowcami: „Nikt w to nie wierzył, wszyscy odradzali, przestrzegali. Odświeżyli mundury u Leśniewskich, bo byli w polskich mundurach, z oficerskimi dystynkcjami. Oni już nie wrócili, ale jeszcze nas ostrzegali, żebyśmy szukali ocalenia w bazie samoobrony w Zasmykach”. O komentarz do filmu poprosiliśmy dr Olgę Linkiewicz z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk (konsultantkę historyczną filmu) oraz Petra Tymę, historyka i prezesa Związku Ukraińców w Polsce. Natalia Meronowna, mieszkająca w Polsce od ośmiu lat, wybrała się na premierę. Z ciekawości, co w życiu jej, jej synów i miliona Ukraińców pracujących w Polsce zmieni ten film. Olga Linkiewicz: – Najlepiej opowiada o tym sam Wojtek Smarzowski. Celem filmu jest nie piętnowanie, ukazywanie złego Ukraińca czy powielanie stereotypów, tylko pokazywanie zła nacjonalizmu: ideologii, która upowszechniana, propagowana może prowadzić do zbrodni, do czystek etnicznych. Myślę, że to przestroga dla nas wszystkich – dla Polaków i dla Ukraińców – bardzo uniwersalne przesłanie. Petro Tyma: – Tworzy klimat zagrożenia. Krakowska „Gazeta Wyborcza” napisała, że obok akademika, w którym mieszkają studenci z Ukrainy, pojawił się napis: „Wołyń pamiętamy”. Środowiska kibicowskie od jakiegoś czasu wieszają na stadionach baner o tej samej treści. W tekstach zespołów z nurtu tzw. rapu narodowego wzywa się do agresji przeciwko Ukraińcom, zaprzecza ich człowieczeństwu. To krąży w internecie. Mowa nienawiści. W Przemyślu zaatakowano ukraińską procesję, na początku października we wsi Werchrata (woj. podkarpackie) doszło do zniszczenia kolejnego ukraińskiego pomnika. Obawiam się, że film jeszcze bardziej uaktywni ciemną stronę emocji polsko-ukraińskich. Jak uważa deputowany Rady Najwyższej Ukrainy Mykoła Kniażycki, przyczyni się do skomplikowania i tak trudnych relacji polsko-ukraińskich, zwłaszcza gdy dyskutuje się o naszej przeszłości. „Wołyń” utrwala konfrontacyjno-negatywny nurt. W recenzji ukraińskiego dziennikarza czytam, że jest częścią polskiej polityki historycznej, w której dominuje jednostronny przekaz. Pokazuje cierpienie Polaków, ale przede wszystkim odwołuje się do stereotypu Ukraińca. A że jest filmem w miarę dobrze zrobionym, jego oddziaływanie zwielokrotnia się. To film o wojnie domowej, jak w Donbasie? O uchodźcach? OL: – To nie była wojna domowa. To, co stało się na Wołyniu, możemy określić mianem rzezi, ludobójstwa bądź czystki etnicznej (wiemy, że trwa dyskusja dotycząca terminologii). Wydarzenia nie miały charakteru spontanicznego, jak chce to przedstawiać część ukraińskiej historiografii. Nie możemy mówić ani o wojnie domowej, ani o buncie ludowym. Wydarzenia tzw. rzezi wołyńsko-galicyjskiej są udokumentowane i wiemy, że miały charakter zorganizowany (pisze o tym m.in. Grzegorz Motyka). Decyzje zostały podjęte na najwyższym szczeblu Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. PT: – W pewnym sensie tak. W filmie mamy taką wieś, gdzie Ukraińcy i Polacy są sąsiadami. Jest też odzwierciedlenie doświadczeń milionów ludzi, którzy w wyniku działań wojennych, nakazów władzy, strachu opuszczali swoje domy. To doświadczenie większości narodów europejskich: ludzie na wozach, z dobytkiem, szukający schronienia… Czy obraz wsi i dworu jest prawdziwy? OL: – Wołyń Zachodni w 70% zamieszkiwali Ukraińcy i w większości była to uboga ludność chłopska. Wśród Polaków na wsiach były różne grupy. Dawne polskie osadnictwo – chłopi i szlachta zagrodowa – to była ludność „zruszczona” (jak to określano przed II wojną światową), która w znacznej mierze przejęła zwyczaje i język codzienny sąsiadów. Posługiwała się gwarą ukraińską. Rodziny z XIX-wiecznego osadnictwa żyły w podobnym stylu jak ukraińscy czy też ruscy sąsiedzi, ale zachowały odrębność (przynajmniej część mieszkańców z tej grupy mówiła po polsku). Chociaż Wołyń był zasadniczo biedny, wśród Polaków były rodziny lepiej sytuowane. Taką stosunkowo zamożną










