Rozruchy rasowe w Anglii

Rozruchy rasowe w Anglii

Rozjuszony tłum plądrował sklepy, podpalał puby, niszczył samochody Była to prawdziwa wojna. Nad centrum Bradford uniosły się kłęby czarnego dymu. Rozjuszony tłum młodych Azjatów plądrował sklepy, podpalał restauracje, niszczył samochody. Na policjantów sypał się grad kamieni, cegieł, koktajli Mołotowa, a nawet ciężkich młotów i pocisków z kusz. Całe ulice Bradford, położonego 320 km na północ od Londynu, zmieniły się w zgliszcza. Ponad 120 funkcjonariuszy zostało rannych. Chuligani pokaleczyli nożami nawet policyjne konie. Cudem nikt nie zginął. Miastem wstrząsnęły najbardziej burzliwe w Zjednoczonym Królestwie zamieszki na tle rasowym od niemal 20 lat. Były to czwarte takie rozruchy w ciągu zaledwie sześciu tygodni. Wcześniej azjatycka młodzież stoczyła zaciekłe walki z policją na ulicach położonych również w północnej Anglii Oldham, Burnley i Leeds. Po paroksyzmie przemocy w Bradford minister spraw wewnętrznych, David Blunkett, zapowiedział, że w przyszłości policja będzie rozprawiać się z wandalami bardziej stanowczo – być może następnym razem użyte zostaną gazy łzawiące i armatki wodne. Gerry Sutcliffe, parlamentarzysta Partii Pracy, reprezentujący okręg Bradford South, powiedział: „To tragiczne, ale jeśli trzeba wybierać między śmiercią i zniszczeniem, a kontrolowaniem ludzi, wówczas wybieram kontrolę. Jeżeli możemy urzeczywistnić ją za pomocą armatki wodnej, musimy to uczynić”. W czerwcowych wyborach parlamentarnych w okręgach północnej Anglii niespodziewanie dobry wynik (około 10%) uzyskały ugrupowania szowinistyczne – Front Narodowy i Brytyjska Partia Narodowa, wzywające białych do „obrony swej tożsamości”. Steve Smith, aktywista Partii Narodowej z Burnley, głosi: „Rząd w imię poprawności politycznej zbyt długo hołubił ideę wielorasowego społeczeństwa i lekceważył ludność rdzennie brytyjską, spychając ją na margines. Tymczasem władze powinny opłacić tym wszystkim Pakistańczykom bilety na powrót do ojczyzny”. Sukcesy ugrupowań skrajnie prawicowych zirytowały azjatyckie społeczności. Spośród 57 milionów mieszkańców Zjednoczonego Królestwa 5% to przedstawiciele mniejszości etnicznych. Wielu cudzoziemców z dawnych kolonii brytyjskich – Indii i Pakistanu – osiedlało się zwłaszcza w miastach północnej Anglii, podejmując pracę w przemyśle tekstylnym. Ale w latach 80. „czas wełny” minął. Niemal wszystkie fabryki zostały zamknięte. Imigranci zaczęli zdobywać środki do życia innymi sposobami – jako taksówkarze czy właściciele małych restauracji i sklepów. Dla wszystkich jednak pracy nie wystarczyło. Bezrobocie w zamieszkanej głównie przez przybyszów z Pakistanu i Kaszmiru Manningham, centralnej dzielnicy Bradford, jest dwukrotnie wyższe niż przeciętne w Wielkiej Brytanii. Wśród 460 tysięcy mieszkańców Bradford niemal co piąty jest imigrantem, zazwyczaj o ciemniejszym kolorze skóry. Także przed sukcesami Frontu Narodowego sytuacja była tu napięta. Rozruchy wybuchły w sobotę 7 lipca. Ich bezpośrednim powodem stała się wieść, że Front Narodowy zamierza urządzić w mieście manifestację. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odmówiło szowinistom zgody na przemarsz, ale i tak zdominowane przez imigrantów ugrupowanie „Liga Antynazistowska” zorganizowało na Centenery Square wiec protestacyjny. Demonstrantów otoczyły oddziały policjantów w pełnym uzbrojeniu, co podgrzało atmosferę. Na wezwanie stróżów prawa wiecujący zaczęli powoli się rozchodzić, gdy nagle z pubu w Ivegate wytoczyła się grupa białych młodzieńców, śpiewając pieśń o „tych przeklętych, brudnych Pakistańcach”. Azjaci natychmiast rzucili się na zuchwalców z nożami. Inni zaatakowali policjantów. Rozruchy były zapewne wcześniej przygotowane. W rękach chuliganów pojawiły się pałki i kije bejsbolowe. Przerażeni przechodnie, w tym wiele matek z dziećmi robiących zakupy, zaczęli uciekać w popłochu. Sprzedawczynie wybiegały ze sklepów rabowanych przez motłoch. „To wybuchło nagle i przypominało strefę wojny. Byłam kompletnie przerażona”, opowiada 18-letnia Samantha Jones. 22-letnia Katie Lloyd niespodziewanie została ranna: „Po prostu spacerowałam w centrum miasta, gdy nagle dostałam cegłą w twarz”. Policjanci początkowo zdołali zepchnąć rozszalałych awanturników do Manningham, ale okazało się, że był to błąd. Na swoim terenie chuligani poczuli się pewnie, zaraz zresztą dostali wsparcie, zbudowali barykady i wydali stróżom prawa regularną bitwę, która trwała 11 godzin. Wandale wdarli się do salonu BMW, zdobyli luksusowe auta i usiłowali rozjeżdżać nimi stróżów prawa. W końcu samochody podpalono, podobnie jak kilka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 29/2001

Kategorie: Świat