Światopogląd naukowy został zepchnięty do „katakumb” – specjalistycznych czasopism, skąd nie dociera ani do decydentów, ani do społeczeństwa Sprawdzianem istnienia wolności wypowiedzi nie jest możność wychwalania idei socjalistycznych w czasie rządów komunizmu ani wolność pisania panegiryków o biskupach w okresie politycznej dominacji Kościoła. Braku swobody wypowiedzi w Polsce dowodzi fakt, że tekstu o takiej wymowie od dziesięciu lat nie mogłem ogłosić nie tylko w prawicowych, lecz i w kilku lewicowych pismach. Do tego dodajmy zanik zwyczaju udzielania autorom odpowiedzi (negatywnych), co w dobie poczty e-mailowej jest złośliwym utrudnianiem zamieszczenia takiej wypowiedzi na innych łamach. Przy okazji głównych katolickich świąt ogólnokrajowe gazety oraz publiczna TV zajmują obywateli wypowiedziami o sensie ludzkiego życia, zjawisku śmierci, o grzechu pierworodnym, zagrożonych wartościach itd. Zwykle jest to monolog przedstawiciela dominującej religii lub dwugłos w postaci mocnej wypowiedzi misjonarskiej kapłana i rejterady filozofa humanisty, nawet jeśli agnostyka. Nagminność takich scen odzwierciedla powrót polskiej myśli do XVII-wiecznego zaścianka (por. J. Tazbir „Polska na zakrętach dziejów”), która to myśl w zdumiewającym jak na wiek XXI stopniu odcina się od empirycznej nauki. Brak równowagi w ofercie edukacyjnej i informacyjnej publicznych mediów bywa pokrywany wykrętami o „niemedialności” wiedzy empirycznej, w co wątpię, widząc tu raczej swojską odwrotność zasady cuius regio eius religio. Rozważając, przykładowo, problem śmierci, czyni się to z przemilczeniem jej biologicznego sensu, a nawet z imputowaniem, jakoby biologia nie wiedziała, dlaczego osobniki umierają. Tymczasem jest to dobrze wyjaśnione (W.R. Clark 1999. „Płeć i śmierć”, PIW). Rozpowszechnia się baśnie o początku jednostki ludzkiej, jakoby mającym miejsce w momencie zapłodnienia komórki jajowej, a przemilcza ustalenia wiedzy biologicznej i medycznej. Te zaś dowiodły, że nawet jednostkowość zygoty pozostaje niezdeterminowana do 14.-15. dnia po zapłodnieniu, bo dopiero po tym okresie ustala się definitywna liczba osobników mogących z niej powstać. Przed tym etapem „syntetyzowania” przyszłego organizmu (to najwłaściwsze określenie dla procesu rozwoju osobniczego) zarodki często ulegają samorzutnemu podziałowi na kilka (klonowanie, poliembrionia) lub przeciwnie – zlewaniu się (tworzenie „chimer”) lub wzajemnemu „pożeraniu się”. Przedtem lub potem w około dwóch trzecich przypadków zamierają – ulegają naturalnej aborcji. To fakty podręcznikowe, m.in. rozważane przez australijskiego katolickiego etyka i myśliciela (N.M. Ford 1995. „Kiedy powstałem? Problem początku jednostki ludzkiej w historii, filozofii i nauce”, PWN). Jeśli dusza miałaby wnikać do zarodka podczas zaplemnienia jaja, który to moment byłby nadaniem „godności jednostki ludzkiej” (a co wykluczali starożytni i średniowieczni myśliciele, w tym tzw. Ojcowie Kościoła), to trzeba by uznać późniejsze tych dusz klonowanie lub zlewanie się. Tego rodzaju horror biologiczny jest udowodniony ponad wszelką wątpliwość, ale co z jego konsekwencjami dla dzisiejszej histerycznej teologii płodowej? W XXI w., po wielu dziesięcioleciach rozwoju paleontologii, ewolucjonizmu i psychologii ewolucyjnej, żadna poważna dyskusja o kondycji psychicznej i naturze człowieka nie powinna być prowadzona bez udziału opartej na doświadczeniu nauki. Od roku 1995 (u nas od 1996) jest dostępna przełomowa książka pod red. J. Brockmana „Trzecia kultura” (CIS, Warszawa), w której wskazuje się na bezpodstawność uzurpacji humanistyki i filozofii do wyłącznego wypowiadania się na takie tematy. „Trzecia kultura to uczeni, myśliciele i badacze świata empirycznego, którzy dzięki swym pracom i pisarstwu przejmują rolę tradycyjnej elity intelektualnej w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania od zawsze nurtujące ludzkość: czym jest życie? kim jesteśmy i dokąd zmierzamy?”. Polecam tę książkę Czytelnikom, zwłaszcza tym z wykształceniem humanistycznym i technicznym. Jest ona niezbędna dla nas, Polaków, którzy z powodu narodowych tragedii przeoczyli XIX- i XX-wieczny rozkwit przyrodoznawstwa. Oderwane od przyrodniczej rzeczywistości dyskusje, toczone nawet w lewicowych mediach, są odbiciem trwającego u nas od stuleci jednostronnego indoktrynowania społeczeństwa i niemal dziedzicznego przekazywania oportunizmu. W publicznych wypowiedziach przedstawia się tylko politycznie poprawne kwestie, a przemilcza sporne, czyli stale się samocenzuruje. Dlatego rozważania o istocie człowieczeństwa i umiejscowieniu człowieka we Wszechświecie zwykle szokują niezgodnością z faktami przyrodniczymi i ze zweryfikowanymi (sfalsyfikowanymi) objaśnieniami naukowymi. Dyskutowanie, przykładowo, o „karze śmierci” oraz „winie pierwszych ludzi” jest tylko żonglerką słowną, jeśli zignorowany pozostaje
Tagi:
Ludwik Tomiałojć