Rozwiane nadzieje Serbów

Rozwiane nadzieje Serbów

Druga tura wyborów prezydenckich może doprowadzić do politycznego chaosu w Belgradzie Serbowie po raz pierwszy od czasu obalenia reżimu Miloszevicia zostali wezwani do urn. Prawie połowa wyborców została jednak w domu. Kraj nie może przezwyciężyć kryzysu. W społeczeństwie szerzy się przygnębienie. Obywatele przestali ufać swym skłóconym przywódcom. Prezydent Vojislav Kosztunica, który zapewne wyjdzie z elekcji zwycięsko, i premier Serbii Zoran Dzindzić gotują się do walki o władzę. „Po co miałabym głosować? Wydałam miesięczną emeryturę w jeden dzień tylko na żywność. Politycy się spierają, naród cierpi i pyta: Kiedy to się wreszcie skończy?”, mówi Ksenija Miloszavljević, emerytowana urzędniczka bankowa, przemierzająca belgradzki bazar Bajlonova Pijaca w poszukiwaniu taniej sałaty i ziemniaków. Kiedy w październiku 2000 roku w niemal bezkrwawej rewolucji Serbowie obalili reżim Miloszevicia społeczeństwo ogarnął entuzjazm. Wydawało się, że Jugosławia (z której pozostała już tylko Serbia i maleńka Czarnogóra) stanie się wreszcie normalnym krajem, w którym żyjący we (względnym) dostatku obywatele nie interesują się zbytnio polityką. Zwłaszcza młodzi mieli nadzieję, że nadchodzi czas wolnego handlu, otwartych granic i rozwoju ekonomicznego, który doprowadzi Belgrad do Unii Europejskiej. Premier Zoran Dzindzić wezwał serbskich ekspertów gospodarczych z innych krajów, aby z ich pomocą rozpocząć program reform zgodnie z zaleceniami międzynarodowych instytucji finansowych. Rząd w Belgradzie osiągnął szereg sukcesów – ograniczono inflację, miesięczna średnia płaca wzrosła do 150 dolarów. Serbia napotkała jednak typowe trudności okresu transformacji. Reżim Miloszevicia długo utrzymywał się przy władzy, przeznaczając znaczną część zasobów państwa na dotowanie cen żywności i nierentownych państwowych zakładów (konsekwencją tej polityki, a także przegranych wojen, jest 10 miliardów dolarów zagranicznych długów). Kiedy jednak nowe władze zliberalizowały rynek, ceny gwałtownie wzrosły, np. energia elektryczna o 50%, zaś państwowe kombinaty zaczęły bankrutować. Doszło do masowych zwolnień. W Belgradzie wciąż leżą w gruzach gmachy zniszczone przez bomby NATO podczas wojny o Kosowo w 1999 roku. Niektórzy mówią, że gruzy pozostają jako symbol serbskiego oporu. Prawda jest jednak prozaiczna – brakuje środków na odbudowę. Z ruin powstaje tylko dawna siedziba partii komunistycznej – pewien bogaty biznesmen zamierza urządzić tu centrum handlowe. Nawet generałowie poprosili młodych rekrutów, aby podczas weekendu żywili się w swych domach – tylko dzięki takiej obywatelskiej postawie żołnierzy armia zdoła zgromadzić zapasy prowiantu na zimę. „Kiedy pozbyliśmy się Miloszevicia, do kraju wróciło trochę nadziei. Ale teraz nadzieje szybko się rozwiewają”, mówi student Predrag Karaulić. Wielu rodzinom w czasach demokracji powodzi się gorzej niż za rządów autokraty Miloszevicia. Na domiar złego od miesięcy rząd nie jest w stanie skutecznie działać. Do zastoju doprowadził ostry spór między premierem Dzindziciem, mającym opinię prozachodniego reformatora, a prezydentem Jugosławii Kosztunicą, który sam przedstawia się jako umiarkowany nacjonalista. Obaj wspólnie obalali dyktaturę „Slobo”, potem Kosztunica objął urząd prezydenta o kompetencjach głównie reprezentacyjnych. Prawdziwą władzę sprawował premier, który stanął na czele rządu popieranego przez 18 demokratycznych ugrupowań. Do rozłamu doszło w czerwcu 2001 r., gdy szef rządu wydał Miloszevicia Międzynarodowemu Trybunałowi w Hadze, twierdząc, że jest to niezbędny warunek uzyskania finansowej pomocy Zachodu, bez której Serbia nie wyjdzie z kryzysu. Kosztunica przeciwny był ekstradycji byłego prezydenta, głosił, że jest ona sprzeczna z konstytucją. Odtąd obie strony zaczęły zwalczać się bezpardonowo. Prezydent był w trudniejszej sytuacji. Z końcem bieżącego roku przestaje istnieć Federacja Jugosłowiańska, jej miejsce zajmie Serbia i Czarnogóra, luźny związek dwóch państw połączonych jedynie polityką zagraniczną i obronną. Zagrożony utratą urzędu Kosztunica postanowił kandydować na prezydenta Serbii. Obecnie sprawujący tę funkcję Milan Milutinović, ostatni z paladynów Miloszevicia, nie ubiega się o reelekcję. Skompromitowany związkami z poprzednim reżimem prawie nie pokazuje się publicznie i być może po zakończeniu kadencji trafi do Hagi, gdzie stanie przed trybunałem oskarżony o zbrodnie wojenne. Premier Dzindzić przesunął termin wyborów, aby Kosztunica jako urzędujący prezydent Jugosławii nie mógł kandydować. Eksperci od prawa konstytucyjnego z trudem znaleźli interpretację ustawy,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 40/2002

Kategorie: Świat