Odkąd jestem w teatrze, poczułam się anonimowa. A o dawnej popularności telewizyjnej właściwie zapomniałam Natalia Rybicka – aktorka warszawskiego Teatru Studio. Debiutowała w musicalu „Piotruś Pan”, mając zaledwie 12 lat. Mając 15, pojawiła się w serialu „Więzy krwi”. Jako studentka Akademii Teatralnej w Warszawie zagrała główną rolę w „Londyńczykach”. Grała w polskich fabułach „Żurek” i „Chrzest”, ale także w zagranicznych – w niemieckiej „Lawinie” i holenderskiej „Onder Ons” („Wśród nas”). Niedawno zakończyła zdjęcia do „Excentryków”, filmu o początkach polskiego jazzu, w reżyserii Janusza Majewskiego, według powieści Włodzimierza Kowalewskiego. Raczej nie tak miało być? W stronę teatru i kina zdmuchnęło panią, i to już w dzieciństwie, chyba tylko przypadkiem? Wszystkim rządzi przypadek? – Pewnie tak, ale też wiem, że ludzie nie bez powodu znajdują się w jakichś miejscach. Wiele przypadków złożyło się na to, że trafiłam np. do Teatru Studio, gdzie właśnie rozmawiamy. Nie było tak, że przed laty chciała pani być tancerką? – Tancerką, księżniczką… przebierałam się w sukienki mamy i odgrywałam Kopciuszka. Na szczęście nigdy nie zachorowałam na planowanie. Moje życie pełne jest spontanicznych decyzji. Trafiła się dziura w repertuarze, co oznacza kilkanaście dni wolnego? Wsiadam w byle jaki pociąg i zwiedzam. Ostatnio uciekłam z Warszawy, bo za mną intensywny czas – najpierw premiera w teatrze, a potem plan u Janusza Majewskiego… …u którego dostała pani rolę przypadkiem, bo Joanna Kulig na planie innego filmu złamała nogę i nie mogła zagrać. – Tak było. Co również świadczy o tym, że planować za bardzo nie warto, bo wszystko się może zdarzyć. Swoją drogą zdumiewające, jak panie są do siebie podobne. – Czasem gratulują mi ról zagranych przez Asię. Była pani 12-latką, kiedy tata gapa zapisał panią nie na te zajęcia. – Mój tata gapa już mi nawet kiedyś przez przypadek chciał zmienić imię w dowodzie. Jego zdaniem, miałam na imię Monika… I rzeczywiście przez tatę, który przeczytał w gazecie, że szukają tańczących dzieciaków, trafiłam na casting do musicalu „Piotruś Pan” w Teatrze Muzycznym Roma. Wcześniej miałam wiele wspólnego ze sportem i z tańcem. Moi rodzice ukończyli AWF – tata wychowanie fizyczne, mama rehabilitację. Wychodzili z założenia, że nie ma co skazywać dziecko na trzepak, więc wysłali mnie m.in. na gimnastykę artystyczną do Pałacu Młodzieży. Była końcówka lat 90. Pani rówieśniczki słuchały Spice Girls. Pani też? – Do tej muzyki robiłyśmy z dziewczynami układy taneczne… Dziś patrzę na Britney Spears jak na zjawisko, które zostało pożarte przez show-biznes. Smutne, jak ta maszyna może wchłonąć człowieka. Pani jest na to odporna? – Nie wiem. Na razie – na szczęście – nie daje się pani wsysać naszemu szołbizowi. Rzadko pani staje na ściankach, mówią: Rybicka się nie lansuje… – Czasem staję, bo to część mojej pracy, jestem związana umową, muszę promować film, więc to robię. Skupiam się na pracy. Jak było na tym pierwszym w życiu castingu w Romie? – Ogromny spęd dzieciaków. Trzeba było nie tylko zatańczyć, ale i powiedzieć wierszyk i zaśpiewać piosenkę, co było zaskoczeniem, nie byłam przygotowana. Udało się, trafiłam do grupy nazywanej Mutantami, w której były dzieciaki i śpiewające, i tańczące. To były początki, które mocno wpłynęły na to, jaki teraz mam warsztat, bo miałam w Romie i lekcje dykcji z panem Kazimierzem Gawędą, wielkim autorytetem w tej dziedzinie, i piosenkę z panią Elą Zapendowską, nie można lepiej, a do tego wszystkie rodzaje tańca, od klasyki po jazz. Potem trafiłam do Studia Buffo pod egidą Janusza Józefowicza. Wspominam ten czas jako cudowny, a przyjaźnie z tamtych czasów trwają do dziś. To była lekcja bycia na scenie, ale i szkoła życia, charakteru? – Nauczyłam się wtedy, co to znaczy dyscyplina. A gdy już przyszłam na Miodową, do szkoły teatralnej, nie mogłam się nadziwić, że koledzy nie tylko nie potrafią stanąć w linii, ale mają też taki… nadmiar luzu. Musiałam się uczyć powściągania tej dyscypliny, co wcale nie było takie łatwe. Z powodu wszystkich zajęć nie miała pani dzieciństwa jak rówieśnicy. Nie brakowało tego trzepaka? – Pamiętam, jak w szkole miał być bal kończący gimnazjum. Z planu „Więzów krwi” zjeżdżałam z płaczem, bo – oczywiście spóźniona – nie mogłam już zatańczyć poloneza. Dziś wiem, że traciłam poczucie przynależności. Jako dziecko byłam w dorosłym
Tagi:
Bożena Chodyniecka









