Znalazłem się w pierwszej lidze

Znalazłem się w pierwszej lidze

Marzę o tym, żeby w Polsce powstawały duże filmy, które oglądałby cały świat Allan Starski, scenograf – Jest pan scenografem czwartej części thrillera „Milczenie owiec”, opowiadającego o Hannibalu Lecterze. Film jest w trakcie realizacji, scenariusz niegotowy, obsada niekompletna – a zainteresowanie na całym świecie niebywałe. – Sam jestem zaskoczony skalą tego zainteresowania. Najlepszy dowód, że choć praca jest w toku, w Internecie odbywają się dyskusje na temat filmu, obsady, rozwoju akcji. Także w środowisku filmowym panuje ogromne zainteresowanie. Właśnie wróciłem z Londynu, gdzie kompletowałem ekipę współpracowników. Byłem zdziwiony, że najlepsi dekoratorzy wnętrz są zainteresowani tym projektem. Miałem trudny wybór. – Wiadomo już teraz, że film będzie miał liczoną w setkach milionów widownię. To pewniak, zobaczą go wszyscy, którzy widzieli poprzednie części. – Dla mnie to pierwszy film z typu, który Amerykanie nazywają global movie, czyli taki, który powinien być dobrze oglądany na całym świecie przez olbrzymią widownię. – Jak to się stało, że zaproponowano panu pracę przy tym filmie? – Mam nadzieję, że po tylu latach robienia scenografii, dla tylu świetnych reżyserów, znalazłem się w pierwszej lidze scenografów. Mimo ogromnej produkcji, światowe grono filmowe wcale nie jest takie duże. To, że mieszkam w Wilanowie, nie oznacza, że nikt o mnie nie wie. Wiedzą o mnie dlatego, że wiedzą o filmach, które robiłem. – Nie był pan więc zaskoczony propozycją? – Dla mnie każda propozycja jest w pewnym sensie zaskoczeniem, zważywszy na to, że ja siedzę w Warszawie, a propozycje napływają z Los Angeles. Nie ukrywam, że mnie zamurowało, kiedy siedziałem w domu na kanapie i zadzwonił telefon, po czym usłyszałem: „Mówi Dino”. Zapytałem, jaki Dino, a on na to: „Dino De Laurentis”. To jest człowiek legenda, ostatni wielki producent, który produkował wspaniałe filmy włoskie, m.in. Felliniego, i hollywoodzkie. Jest także producentem wszystkich filmów o Hannibalu. Pierwszy z nich, „Milczenie owiec”, to był szlem oscarowy, zdobył pięć najważniejszych Oscarów. – Podobał się panu, jako widzowi i jako scenografowi? – Boję się oglądać takie filmy. Dla mnie „Hannibal” jest filmem przerażającym, a jednocześnie pięknym, od strony estetycznej bardzo dopracowanym. To gatunek, którego nigdy nie robiłem – film grozy. Mimo strasznych tematów intrygujący. – Po trzeciej części historii Lectera, pt. „Czerwony smok”, producent zapowiedział, że cykl jest zamknięty. Pisarz Thomas Harris także oświadczył, że ma już dosyć krwiożerczego bohatera. Jak to się stało, że jednak będzie czwarta część? – Było tak ogromne zainteresowanie ze strony widzów i dziennikarzy, którzy wciąż się dopytywali, skąd pochodzi Lecter, dlaczego jest takim potworem, że producent zmienił zdanie i namówił Toma Harrisa do napisania czwartej części, tłumaczącej tajemnicę psychopatycznego charakteru Hannibala. Na razie film ma tytuł roboczy: „Behind the mask”, czyli „Za maską”. To jest historia dzieciństwa i młodości Hannibala, wyjaśnia w pewnym sensie, co go pchnęło do takiego życia. Dla mnie szalenie istotne jest to, że reżyserem „mojej” części jest Peter Webber, który zrobił „Dziewczynę z perłą”, niezwykle wysmakowany, piękny film. Ciekawy scenariusz, ciekawa historia, znakomity reżyser, spory budżet – taka praca to marzenie. – Jakie będą dekoracje? – Bardzo ciekawe, bo historia dotyczy Litwy i Francji, będzie litewski zamek i paryskie laboratorium medyczne z lat 40. Film będzie kręcony głównie w Czechach. Szkoda, że nie w Polsce. – Dużo filmów kręci się w Czechach. Dlaczego? Czesi mają wspaniałe studia filmowe czy plenery? – Po pierwsze, mają przygotowane studia, wielkie hale zdjęciowe, po drugie, doświadczenie, bo w ciągu ostatnich dziesięciu lat zrobili kilkadziesiąt olbrzymich filmów, głównie amerykańskich. W związku z tym mają dobrą bazę, a także tradycję w budowie dekoracji, doświadczonych ludzi, którzy produkowali takie filmy. U nas jest niewielu rzemieślników na światowym poziomie – mam na myśli malarzy i stolarzy filmowych i np. specjalistów od efektów specjalnych – bo gdzie niby mieliby się uczyć? Nie nauczą się tego w filmach produkowanych dla telewizji ani w reportażu. W zeszłym roku zrobiłem do „Olivera Twista” dekoracje, które oglądali wszyscy najwięksi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 25/2005

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska