Rycerze w zielonych zbrojach

Nie jesteśmy ani z prawej, ani z lewej strony sceny politycznej. Jesteśmy z przodu Rozmowa z przewodniczącymi nowo powstałej Partii Zielonych 2004, Jackiem Bożkiem i Magdaleną Mosiewicz – Czy w Polsce jest potrzebna partia Zielonych? Jacek Bożek: – Tak. W Polsce działają różne stowarzyszenia ekologiczne, ale nie mają żadnego przełożenia politycznego. Wielu polityków zapowiada, że jeśli wygrają wybory, pomogą ekologom w realizacji ich zamierzeń, ale później zapominają o swoich obietnicach. W naszej działalności natykamy się więc na ścianę niemożności politycznej. Stąd potrzeba budowy własnej partii. Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że to wymaga czasu. – Politycy chętnie tłumaczą się, że sami nie są w stanie nic zrobić. Czy z wami nie będzie podobnie – po pewnym czasie bezradnie rozłożycie ręce? JB: – Ludzie, którzy zakładają partię Zielonych, wywodzą się z organizacji pozarządowych i dokładnie wiedzą, na czym polega walka o pewne ideały i cele. Mają świadomość, że wiele spraw wymaga uporu i cierpliwości. Dlatego myślę, że nie grozi nam zniechęcenie, gdy coś nie udaje się natychmiast. Jeśli chodzi o polityków, to rzeczywiście sparzyliśmy się na nich, ponieważ wielu osobom zaufaliśmy, popieraliśmy je, a one zaraz po wygranych wyborach wycofywały się ze swoich obietnic. Zazwyczaj tak bywa, że kiedy politycy znajdą się w samorządzie czy w parlamencie, zaczynają nas przekonywać, że są różne priorytety, które niekoniecznie mają coś wspólnego z ekologią czy rozwojem zrównoważonym. – Czy nie boicie się roztrwonienia zaufania społecznego? Klasa polityczna przeżywa ogromny kryzys, czy nie obawiacie się, że i was zacznie się postrzegać jako facetów w garniturach dbających o własny interes? JB: – Nie odetniemy się, tak jak to bywa obecnie, od zwykłych ludzi i ich potrzeb. Nie wyobrażam sobie pracy w partii Zielonych, jeśli nie będzie miała bezpośredniego kontaktu z organizacjami pozarządowymi. Myślę, że zbliża się czas przełomu, gdy zacieśnią się relacje między politykami a organizacjami społecznymi i ruchami alterglobalistycznymi, czyli dającymi alternatywę wobec tego, co się dzieje globalnie na świecie. Chcemy się wpisać w te tendencje. Nie chcę być takim oderwanym od rzeczywistości politykiem, jakich pełno wokół nas, i nie będę nim. – Partie często przyciągają karierowiczów… JB: – Nam coś takiego nie grozi, bo u nas na razie nie można zrobić kariery. Oczywiście, gdyby się okazało, że nasza partia gwałtownie rośnie w siłę, rzeczywiście mogloby się tak zdarzyć, ale to raczej odległa przyszłość. Zresztą nie odwołujemy się do wszystkich. Partie Zielonych od dawna aktywne w świecie mają bardzo niewielki procent głosów. Dlatego nie spodziewamy się, że będziemy ruchem masowym, że zdobędziemy władzę, zagarniemy jakieś stołki. – Ale Ministerstwo Środowiska chcielibyście? JB: – No tak, ale to odległa perspektywa. Na razie jesteśmy ruchem, który się tworzy. – Czy nie łatwiej być organizacją pozarządową, bardziej bezkompromisową, bo niezwiązaną żadnymi politycznymi umowami, nieuwikłaną w różne układy? JB: – A jak pani myśli, czy jeśli się jest organizacją, która dostaje fundusze z różnych źródeł, to wtedy wszystko wolno? Nie jest takie jednoznaczne, że gdy się jest w organizacji pozarządowej, to nie podlega się żadnym układom. Bardzo niewiele organizacji ma własne źródła finansowania. – Jakie partie Zielonych były dla was wzorem? JB: – Od początku współpracujemy z Federacją Partii Zielonych w Parlamencie Europejskim. Wspierani przez nich prowadziliśmy kampanię Do Unii Po Zmiany, zachęcającą do głosowania na tak podczas referendum integracyjnego. Jesteśmy uznawani za partnera przez Zielonych w Unii. Ich zaufanie jest naszym kapitałem. – Wasza partia nazwa się Zieloni 2004, ale są w niej nie tylko ekolodzy. Współtworzą ją również organizacje feministyczne i gejowskie. JB: – Takie są priorytety i założenia w europejskich partiach zielonych. Nie chcieliśmy być inni. Tym bardziej że oni są tak samo traktowani przez polityków jak ekolodzy. Przed wyborami obiecuje się im wiele, a później zapomina się o zobowiązaniach wobec nich. – Ale łączy was coś więcej niż zawiedzione nadzieje pokładane w politykach? Magdalena Mosiewicz: – Takim wspólnym mianownikiem jest pewna moralność, poczucie sprawiedliwości i obrona słabszych. Tak jak słabsza wobec cywilizacji i przemysłu jest rzeka, tak słabsze są mniejszości w społeczeństwie. Łączy nas więc wspólna mentalność, która każe występować w obronie pokrzywdzonych i słabszych. JB: – To jest nasza odpowiedź na to, co się dzieje

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 42/2003

Kategorie: Ekologia