Rząd „w sam raz”

Dwa i pół miesiąca temu opublikowałem w „Gazecie Wyborczej” artykuł „Kryzys musi się wyszumieć”. Postawiłem w nim tezę, że prawdopodobnie będzie o wiele mniejszy deszcz z ogromnej chmury, zwanej „największym kryzysem, porównywalnym do tego z lat 30.”, napęczniałej także przez lawinę panikarskich doniesień mediów i komentarzy analityków. Po upływie czasu od wydrukowania tego artykułu jestem bardziej spokojny, że nie wystawiłem na duże ryzyko zawodowej pozycji, pisząc coś takiego. Wydaje mi się, że potencjał kryzysu światowego się wyczerpał lub wyczerpuje, to znaczy, że siły pchające gospodarkę w dół wyrównały się lub wyrównują z siłami odbicia. To nie znaczy, że gospodarka światowa już za chwilę zacznie rosnąć. Może ona jeszcze się obsunąć przez siłę bezwładu i efekty wtórne, ale główne uderzenie mamy za sobą. Na pewno nie będzie to kryzys porównywalny, gdy chodzi o skalę nieszczęść, z kryzysem lat 30. To było oczywiste od pierwszych miesięcy jego trwania i od pierwszych reakcji władz publicznych w głównych gospodarkach światowych, w szczególności Stanów Zjednoczonych. Mam na myśli, po pierwsze, szybko podejmowane decyzje przeciw panice i katastrofie systemu bankowego, a także działania ograniczające niepewność i – mimo ryzykowności takiego działania – częściowo zastępujące unicestwiony przez kryzys popyt popytem z pieniędzy publicznych. Po drugie, brak nacjonalistycznej, protekcjonistycznej reakcji na kryzys ze strony głównych gospodarczo krajów. Już dwa i pół miesiąca temu można było powiedzieć, że kryzys sfery finansowej został w zasadzie opanowany. Nie ma bankructw ważnych banków, słabnie także głęboki niedawno, ogólny pesymizm. On zawsze jest bardzo silnym, chociaż wtórnym, bo zrodzonym przez początkowe wstrząsy, czynnikiem kryzysotwórczym, podobnie jak istna „lawina medioklastyczna”, wyzwolona przez wyścig mediów do miana liderów w krakaniu. Narasta optymizm na rynku amerykańskim, czyli w oku kryzysu, giełdy nie są już w generalnym trendzie spadkowym, lecz szukają punktów odbicia. Rosną ceny ropy naftowej, co jest niezłym miernikiem poprawy nastrojów, pokazującym, że pojawiły się i wzmagają przewidywania powrotu koniunktury. Nie będzie więc apokalipsy ani końca kapitalizmu, który tu i ówdzie zaczęto wieszczyć, bo też nie wiadomo, czym miałby być zastąpiony. Nawiasem mówiąc, uważam, że coś takiego jak kapitalizm nie istnieje. Istnieje współczesna gospodarka, której – jak zresztą gospodarek wcześniejszych – kluczową instytucją jest rynek. Tu i ówdzie istnieje też komunistyczna patologia w gospodarce, a kapitalizm to słowo relikt wykorzystywane przez piewców owej patologii do walki i niszczenia tego, co w gospodarce normalne i wymyślone dziesiątki wieków temu przez ludzkość. Nie będzie więc końca kapitalizmu, czyli normalności, co najwyżej jakieś korekty, czyli też normalność. Na tym tle warto ocenić postępowanie rządu. Nie zasługuje ono na tak ostrą krytykę, jakiej jest poddawane. Słychać, że na program antykryzysowy, który został wprowadzony tylko trochę, może być za późno. Tyle że owo spóźnienie to niekoniecznie zło. Działanie nie zawsze jest cnotą, a czekanie nie zawsze jest niecnotą. Bywa i odwrotnie, czasem nie warto się spieszyć. Nasza gospodarka zwolniła i może nawet dojść do pewnego spadku PKB i oczywiście do wzrostu bezrobocia, z czym mamy już do czynienia. Ale na tle innych krajów broni się ona dobrze sama i taka samodzielna obrona gospodarkę wzmacnia, podczas gdy jej budżetowe pobudzanie to „haj”, który daje efekty na krótką metę i zwykle większe szkody później. Dlatego wskazana jest ostrożność w zasilaniu gospodarki pieniędzmi z dodatkowego, a i tak już dużego zadłużenia publicznego, o co wołają zgodnie populiści w polityce i sfery gospodarcze, chętnie dzielące się z budżetem stratami i bardzo niechętnie zyskami. Uważam, że dobrze się stało, iż rząd nie przykładał ręki do siania paniki, nawet jeżeli nie mówił wszystkiego do końca, i że nie ulegał krzykowi, by dawać! dawać! dawać! A na dodatek, jeśli przyjrzeć się bliżej temu, co robił (choćby czytając internetowe strony Kancelarii Premiera), to nie można powiedzieć, że był bierny. Nie był fatalny ani genialny – był „w sam raz”. Czwartek, 14 maja 2009 r. LICZNIK PREZYDENCKI Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 528 dni (już poniżej dwu lat). Share this: Click to share on Facebook (Opens in new window) Facebook Click to share on X (Opens in new window) X Click to share on X (Opens in new window) X Click to share

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2009, 2009

Kategorie: Blog