Saddam jak ciepłe bułeczki

Saddam jak ciepłe bułeczki

Iracki dyktator może mieć powody do zadowolenia. Jego wizerunek ma dzisiaj bowiem wartość handlową Korespondencja z Iraku Jestem Polakiem – mówi mężczyzna o śniadej cerze, z czarną jak noc kępą włosów na głowie. Spoglądam na jego tropikalny mundur z biało-czerwoną flagą na ramieniu… – Ale pochodzę z Maroka – kontynuuje mój rozmówca, serdecznie się uśmiechając. – Farid – przedstawia się magister kulturoznawstwa, od 18 lat mieszkaniec Łodzi, a obecnie tłumacz zatrudniony w sztabie Wielonarodowej Dywizji w Iraku dowodzonej przez Polaków. Siedzimy w arabskiej kawiarence na terenie Camp Echo w Diwanii, racząc się potwornie mocną kawą, na zmianę z fajką wodną, stojącą tu na każdym stoliku. Nieco zdziwiony pytam mojego towarzysza, na co dzień dyrektora ds. kontaktów zagranicznych jednej z łódzkich firm, jakie motywy skłoniły go do wyjazdu do Iraku. – Na pewno nie pieniądze… – znów się uśmiecha, dodając jakby nie do końca pewny: – Przygoda… Cokolwiek to było, Faridowi iracka misja chyba przypadła do gustu – na Bliskim Wschodzie spędził ponad rok, obecnie obsługując już trzecią turę polskiego kontyngentu. Choć, jak sam przyznaje, początki nie były łatwe. Tylko bowiem klasyczny arabski doczekał się spisania – jego poszczególne dialekty funkcjonują wyłącznie w języku mówionym. Zatem Farid, niemający wcześniej kontaktów z Irakijczykami, ich zwyczaje językowe poznał dopiero na miejscu. A gdy różnice dotyczą elementarnych słów, łatwo o wielką pomyłkę. Niepotrzebną w tak delikatnej sytuacji jak kontakty obcego wojska z przedstawicielami lokalnej społeczności… – Twoja praca to codzienne przebywanie wśród Irakijczyków. A jako pracownik cywilny nie możesz nosić broni. Nie boisz się? – pytam. – Tylko głupi by się nie bał – odpowiada Farid. – Zwłaszcza że gdyby coś się stało, nie miałoby znaczenia to, skąd pochodzę. Liczyłby się tylko ten mundur… Ale jakoś daję sobie radę z tym strachem. – A jak współpracuje ci się z naszym wojskiem? – dopytuję Farida. – Przydałoby się czasem usłyszeć „dziękuję” – mówi nie bez cienia żalu. Nie on jeden zresztą – także inni tłumacze mają niektórym wojskowym za złe, że ci traktują ich jak swoiste „ułatwiacze komunikacyjne”. Narzędzia, równie bezosobowe jak komputery czy dyktafony. Ale Farid nie pielęgnuje urazy – szybko znów staje się pogodny. By nie zanudzać, proponuje swoje usługi jako przewodnik. I tak trafiam na arabski bazar funkcjonujący przy obozie w Diwanii. Saddam na sprzedaż Choć słowo „arabski” może się tu wydać pewnym nadużyciem. Zwłaszcza w odniesieniu do asortymentu – rodem z Tajwanu i ChRL. Niektóre bazarowe budy wprost kojarzą się ze szczękami na Stadionie Dziesięciolecia czy z giełdami elektronicznymi rozsianymi po całej Polsce. Jest tylko jedna, szokująca różnica – ceny. Dobrej klasy laptop to wydatek rzędu 800 dol., podczas gdy podobny model kosztuje w Polsce dwa razy więcej. A ponadto cała masa sprzętu grającego z najnowszymi modelami odtwarzaczy mp3, szeroki wybór aparatów fotograficznych, gier komputerowych i płyt DVD z najświeższymi filmowymi premierami. Klientela – głównie umundurowana wieża Babel, stacjonująca w pobliskim obozie, trochę zagranicznych pracowników cywilnych i dziennikarzy. – Proszę pana, proszę pana! – zaczepia mnie Ali, sprzedawca z najbliższego boksu, pokazując komplet… damskiej bielizny. Ku mojemu zaskoczeniu – wyjątkowo fikuśny, podobnie jak reszta oferowanej przez handlarza odzieży. – Ktoś to kupuje? – pytam Alego. – Żołnierze dla żon – odpowiada łamaną angielszczyzną handlarz, pokazując kolejne kolekcje, których nie powstydziłby się niejeden polski sex-shop. Jednak to nie one, ale nietypowe zapalniczki przykuwają moją uwagę. I już wkrótce przekonuję się, że wizerunek Saddama Husajna jest w Iraku towarem handlowym. – 3 dolary – zachęca Irakijczyk, prezentując zapalniczki – rzecz jasna, Made in China. Z głową Husajna okrytą arabską chustą i pozytywką wygrywającą „Dla Elizy” Beethovena (sic!), z uśmiechniętymi twarzami Saddama i Busha czy z samym dyktatorem, na którego lecą bomby z amerykańskiego F-16. Zastanawiam się, którą z nich wybrać, co nie uchodzi uwagi irackiego handlarza. Po chwili dobijam z nim targu tradycyjnym uściskiem dłoni – lżejszy o 10 dol., zasobniejszy o… cztery zapalniczki.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2005, 2005

Kategorie: Świat