11 listopada 1918 r. w lasku Compiègne podpisano rozejm kończący I wojnę światową, 22 lata później kapitulowali w nim Francuzi Wojennych kapitulacji historia odnotowała bez liku. Dwie jednak warto przypomnieć, bo odbyły się w wyjątkowych okolicznościach. Przedstawiciele dwóch wrogich państw spotkali się dwukrotnie, w 1918 i 1940 r., w tym samym kraju, w tej samej miejscowości i w tym samym pomieszczeniu, by ogłosić koniec wojennego starcia. Chodzi o lasek Compiègne, położony 80 km na południe od Paryża. Delegacja upchnięta jak śledzie w beczce Zwycięska w I wojnie światowej Francja wyznaczyła pokonanym Niemcom jako miejsce podpisania rozejmu kończącego I wojnę światową właśnie lasek Compiègne. Miała tego dokonać rządowa delegacja, w której nawet wojskowi byli po cywilnemu – zamienili mundur na garnitur, by zaakcentować, że to nie armia jest winna przegranej, bo ugodzono ją nożem w plecy. Niemców wezwano do przybycia na tyły frontu francuskiego, gdzie dopiero co zakończyły się walki. Na czele delegacji niemieckiej stał Matthias Erzberger, przewodniczący lewicowego skrzydła Partii Centrum, posłujący w Reichstagu od 1903 r. Już w 1917 r. domagał się on negocjacji mających zakończyć wojnę. Zapłacił za to najwyższą cenę – w sierpniu 1921 r. zastrzelił go członek organizacji nacjonalistycznej. Pozostali członkowie delegacji to Alfred von Oberndorff, generał major Detlof von Winterfeld i kapitan marynarki Ernst Vanselow. Delegacja wyruszyła z Berlina pociągiem 6 listopada 1918 r., by zdążyć na wyznaczoną przez Francuzów datę 7 listopada. Po przybyciu do Spa, uzdrowiskowej miejscowości na pograniczu niemiecko-belgijskim, gdzie wówczas mieścił się główny sztab armii niemieckiej, zatrzymano się w hotelu Britannique, pompatycznej budowli o 200 pokojach. Biegiem spraw kierował tam szef sztabu generalnego feldmarszałek Paul von Hindenburg. Sąsiedni pałac zajmował cesarz Wilhelm II, który zwierzył się kiedyś otoczeniu, że najbardziej odprężony czuje się przy rąbaniu drzewa. Abdykując po rewolucji listopadowej w Niemczech, schronił się w Holandii. Traktat wersalski przewidywał postawienie go przed sądem za sprzeniewierzenie się zwyczajom wojennym. Wyrok nie został jednak wykonany, ponieważ rząd holenderski nie zgodził się na ekstradycję. W Spa delegacja jeszcze tego dnia wieczorem wsiadła do trzech samochodów wojskowych. Przy każdym umocowano białą flagę, wykonaną z obrusów hotelowych. Podróż przypominała odyseję. Aby dotrzeć do granicy belgijsko-francuskiej, należało pokonać setki kilometrów, i to w terenie, na którym dopiero co zakończyły się walki. Saperzy ledwo nadążali ze sprawdzaniem, czy szosa jest oczyszczona z min bądź innych przeszkód. Już start kolumny samochodowej był pechowy, bo dwa pierwsze pojazdy uległy wypadkowi. Ultymatywny termin rozpoczęcia rozmów kapitulacyjnych nie pozwalał czekać na samochody zastępcze. Trójka wysłanników z niemałymi bagażami musiała teraz się zmieścić w jednym aucie. Widok delegacji rządowej upchanej jak śledzie w jednym samochodzie musiał być karykaturalny. W dodatku Matthias Erzberger stracił w karambolu binokle, co bardzo niekorzystnie wpłynęło na jego stan psychiczny. Był bowiem krótkowidzem, i to w stopniu bardzo zaawansowanym. Poruszano się w dodatku nie tylko nocą, lecz także w gęstej mgle i siąpiącym deszczu. Po drodze mijano kolumny niemieckich jeńców, zmierzające w przeciwnym kierunku. Cóż panów tutaj sprowadza? Gdy delegacja dotarła do belgijsko-francuskiej miejscowości granicznej, otoczyli ją francuscy żołnierze, wołając przyjaźnie i z nadzieją: „Koniec wojny?”. Podróżni przesiedli się do samochodów francuskich. Każdy członek delegacji w oddzielnym wozie, w asyście francuskiego oficera. Po kolejnych godzinach nocnej podróży dotarli do miejscowości, z której znów rozpoczęto podróż pociągiem. Jednak już w najwyższym komforcie – w trzywagonowym pociągu znajdowała się salonka, oznakowana z zewnątrz inicjałami Napoleona III, który chętnie podróżował nią po kraju. Na peronie delegacji oddała jeszcze honory francuska kompania piechoty. Po powitalnym koniaku oraz kolacji ruszono w dalszą podróż, już do Compiegne. Marszałek Ferdinand Foch (stopień marszałka otrzymał także od Wielkiej Brytanii i Polski), przewodniczący francuskiej delegacji rozejmowej, przybył do Compiègne nad ranem, wcześniej niż Niemcy, 10-wagonowym pociągiem. Jeden wagon zajmowała obsługa telefoniczno-radiowa, drugi mieścił agregat prądotwórczy. Poza salonką marszałek dysponował jeszcze wagonem sypialnym i jadalnią. W kolejnej salonce miały się toczyć rozmowy z Niemcami. Wagon ten od dłuższego czasu służył kolejom francuskim i dopiero w październiku 1918 r. wyłączono










