SAMOPiS zamiast POPiS-u

SAMOPiS zamiast POPiS-u

Elektorat Prawa i Sprawiedliwości nie ma powodów do zmartwień Na scenie politycznej chaos, ciągłe kłótnie i wzajemne oskarżanie się. Pół roku po wyborach zwycięska partia nie potrafi się zdecydować, z kim zawrzeć koalicję, za to co chwila straszy rozpisaniem przedterminowych wyborów. A jednak rządzące w takim stylu PiS ma wciąż duże poparcie społeczne. Skąd się to bierze i jak długo potrwa? Dlaczego PiS ma się dobrze? Dla każdej partii ich wyborcy są najważniejszą grupą, PiS doskonale o tym wie i konsekwentnie dba o tych, którzy na nich postawili. Dlatego wbrew głosom krytycznym pod adresem PiS akurat ich zwolennicy nie mają powodów do narzekania. – A wojna prowadzona przez liderów Prawa i Sprawiedliwości umacnia tylko ich wyborców w przekonaniu, że postąpili słusznie, wspierając tę partię. Nawet ubiegłotygodniowe zamieszanie w Sejmie przekonuje ich, że stanęli po właściwej stronie – uważa dr Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. I rzeczywiście, Jarosław Kaczyński bardzo starannie dobiera wrogów. Ma się wrażenie, że celuje w te grupy zawodowe, które zajmują ostatnie miejsca w rankingach zaufania. Konflikt z prawnikami mógł oburzać samych zaatakowanych, ale przeciętny Polak zmagający się z opieszałymi sądami raczej kibicował ministrowi sprawiedliwości. Podobnie wojna z mediami nie została odebrana w elektoracie PiS jako zamach na wolność słowa. Dla niego była to uzasadniona próba ukrócenia dziennikarskiej samowoli i stronniczości. Wzniosłe argumenty przeciwników PiS o zagrożonej demokracji, o niebezpieczeństwie rządów autorytarnych raczej nie trafią do wyobraźni mieszkańca popegeerowskiej wsi. Słowa PiS-owskich polityków łatwiej przełożyć na praktykę dnia codziennego. – PiS bardzo mocno zbliżyło się do wyborców o niskim wykształceniu i dochodach. Ci ludzie nie postrzegają tego, co się teraz dzieje w polityce, jako chaosu, lecz jako przejaw misyjnej walki – mówi dr Radosław Markowski, socjolog. Wizja, jaką przedstawia Jarosław Kaczyński – państwa oplatanego tajemniczym układem, doskonale wpisuje się w polskie upodobanie do spiskowej teorii dziejów. Zresztą pierwsze procesy uwiarygodniające jego tezę już się zaczynają np. Ryszarda Grobelnego (PO), prezydenta Poznania. Boksowanie się z autorytetami (np. Trybunałem Konstytucyjnym) także nie musi przynieść spadku zaufania. Tym bardziej że – co zapowiadał w ostatnim tygodniu prezes Kaczyński – w miejsce tych złych autorytetów zaraz wstawi te właściwe, czyli takie, które PiS nie krytykują. Wysysanie elektoratu Powodem utrzymujących się notowań PiS jest także zdolność tej partii do pozyskiwania nowych wyborców. Z badań wynika, że jest to ugrupowanie tzw. drugiego wyboru. (Oczywiście nie dotyczy to sympatyków SLD). Oznacza to, że partia braci Kaczyńskich jest bliska sporej części wyborców. – Udało im się wyssać sporo z PSL, LPR i częściowo Samoobrony. Wystąpiło też – jak to nazywam – zjawisko sośnierzycy, czyli przechodzenia elektoratu PO, zapoczątkowane przez Andrzeja Sośnierza – przekonuje dr Marek Migalski. Ostatnie sondaże opinii publicznej pokazują jednak, że skończyła się ekspansja PiS na poletka innych ugrupowań. Nie udało się również – na co liczył Jarosław Kaczyński – pozyskać liderów LPR czy PO. PiS zdaje sobie sprawę, że zużycie formacji rządzącej zazwyczaj następuje po 15-18 miesiącach od wyborów, a nie po sześciu, dlatego mogło zaryzykować przyjęcie przez posłów wniosku o samorozwiązanie Sejmu. Dr Marek Migalski uważa, że spadek notowań PiS wcale nie musi nastąpić tak szybko. – Utrata zaufania społecznego do rządzących nie jest prawidłowością. Owszem, sprawdziło się to przy gabinetach Jerzego Buzka i Leszka Millera, ale już nie w przypadku rządów z lat 1993-1997. Wówczas, w 1993 r., SLD otrzymał 20%, a w następnych wyborach dostał o 7% więcej – przypomina dr Migalski i dodaje. – Nastroje społeczne wskazują na to, że wahadło zdecydowanie przesunęło się w stronę prawicy i może to potrwać znacznie dłużej niż cztery lata. Obie partie prawicowe skupiają 70% wyborców. Nie jest jednak pewne, że to samo ugrupowanie utrzyma władzę przez cały czas. Popieram, ale nie ufam? To, czy Kazimierz Marcinkiewicz i jego ekipa nie zaczną irytować wyborców, zależy zarówno od tego, co będą robić, jak i od tego, w jaki sposób to sprzedadzą. Na razie jakość sprzedaży była na wysokim poziomie. Choć coraz częściej słyszy się głosy krytyczne, że premier stracił umiar i zaczyna „gwiazdorzyć”,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 15/2006, 2006

Kategorie: Kraj