Samotność Brytyjczyków

Samotność Brytyjczyków

Fot. AP/East News

Brexit i ostatnie zmiany w światowej geopolityce skazują Wielką Brytanię na międzynarodową izolację Od czasu zakończenia zimnej wojny Wielka Brytania zajmowała niemal idealną pozycję na arenie międzynarodowej. Mimo instytucjonalnego rozpadu jej imperium wpływy handlowe oraz uniwersalność języka i postkolonialnych modeli administracyjnych pozwalały czerpać korzyści z układów bilateralnych z krajami niemal z każdej części świata. Londyn był wymarzonym partnerem dla większości krajów postkomunistycznych. Brak restrykcji dotyczących zatrudnienia dla obywateli krajów przyjętych do Unii Europejskiej w 2004 r., identyczne jak wobec samych Brytyjczyków warunki studiowania na tamtejszych, należących do najlepszych na świecie, uczelniach, poparcie dla inicjatyw NATO oraz równowaga wobec rosnącej pozycji Niemiec na kontynencie – to wszystko sprawiało, że liderzy państw naszego regionu zawsze chętnie fotografowali się z brytyjskimi premierami. I wreszcie najważniejsza, tzw. specjalna relacja, od dekad łącząca Londyn z Waszyngtonem – po II wojnie światowej skoncentrowana na ekonomicznej odbudowie Wysp, później na współpracy wywiadowczej i tworzeniu wspólnego frontu przeciwko Związkowi Radzieckiemu, a po upadku muru berlińskiego to USA i Wielka Brytania nadawały ton globalizacji. Słowem, Brytyjczycy mogli przyzwyczaić się, że są partnerem pożądanym niemal przez wszystkich. Pod presją eurosceptyków Wystarczyło jednak jedno referendum (jedno z jedynie trzech, które Wielka Brytania przeprowadziła w całej historii) i kilka nieprzewidzianych zwrotów akcji na politycznej mapie świata, by ten pozytywny wizerunek odszedł w zapomnienie. W obliczu toczących się już negocjacji w sprawie Brexitu, wyboru Donalda Trumpa na prezydenta USA, odradzającego się na kontynencie przywództwa osi Berlin-Paryż i widma gospodarczej izolacji można postawić tezę, że dziś Wielka Brytania dryfuje jak pełna rozbitków szalupa ratunkowa. Nie ma ani kapitana, ani wykwalifikowanej załogi, ani celu, do którego chce dotrzeć. Pierwsze przesłanki izolacjonistycznego kursu można było zauważyć już kilka lat temu. David Cameron, postać rodem z greckiego dramatu, zapoczątkował go niemal od razu po wygraniu wyborów w 2010 r. Sam nie był wcale zagorzałym zwolennikiem wyjścia z Unii, ale zmuszony przez rosnącą w siłę frakcję eurosceptyczną we własnej Partii Konserwatywnej, sukcesywnie zaczął oddalać Londyn od Brukseli. Najpierw, jeszcze przed wyborami, namówiony przez jedną z bardziej kontrowersyjnych „szarych eminencji” Westminsteru, Steve’a Hiltona, wyprowadził torysów z centroprawicowej Europejskiej Partii Ludowej, najliczniejszej frakcji Parlamentu Europejskiego. Później konsekwentnie, przy każdej niemal okazji, żądał od europejskich liderów kolejnych wyłączeń dla Wielkiej Brytanii z unijnych polityk. Aż wreszcie pojawił się temat referendum w sprawie wyjścia ze Wspólnoty. Cameron Brexitu nie chciał, ale do niego doprowadził, za co zapłacił dymisją. Jego słowa na temat wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii okazały się jednak prorocze. W jednym z ostatnich przemówień przed głosowaniem 23 czerwca zeszłego roku były premier powiedział, że Brexit oznacza „podróż w ciemną, kompletnie nieznaną nam przyszłą rzeczywistość, nad którą możemy nie mieć kontroli”. Doprawdy trudno o trafniejszy opis postreferendalnego krajobrazu politycznego na Wyspach. Paryż na czele, Londyn na aucie Negocjacje w sprawie warunków opuszczenia Wspólnoty przez Londyn dopiero się rozpoczęły. Niewiele więc można na razie powiedzieć o ich kształcie oraz szansach na tzw. miękki Brexit, czyli opuszczenie Unii Europejskiej przy zachowaniu dostępu do jednolitego rynku i innych swobód unijnych. Pierwsze sygnały płynące z kontynentu mogą jednak świadczyć o tym, że wiele pozostałych stolic będzie chciało dla przykładu ukarać Brytyjczyków. Świadczą o tym choćby pierwsze decyzje personalne. Głównym negocjatorem Parlamentu Europejskiego został lider Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy Guy Verhofstadt, chyba najbardziej zagorzały zwolennik federalistycznej koncepcji integracji europejskiej. Z kolei Komisja Europejska na lidera swojej delegacji wybrała Francuza Michela Barniera, a na miejsce negocjacji – Paryż, co w Londynie uznano za obrazę i dyplomatyczny afront. Lista problemów negocjacyjnych nie kończy się na samych personaliach. Francją rządzi liberalny euroentuzjasta Emmanuel Macron, co dla Wielkiej Brytanii nie oznacza niczego dobrego. Macron już w pierwszych tygodniach rządów dał się poznać jako silny przywódca, mający własny pomysł na politykę zagraniczną Francji i konsekwentnie go realizujący. Moskwie pogroził palcem za próbę mieszania się we francuską kampanię prezydencką. Dał się też poznać jako przeciwieństwo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 29/2017

Kategorie: Świat