Samozaoranie jako pomysł polityczny

Samozaoranie jako pomysł polityczny

Kiedyś będziemy się dziwić, że żyliśmy w czasach, kiedy wicepremier polskiego rządu słyszał krzyki zamrożonych zarodków, a nie słyszał prawdziwego wołania dzieci osadzonych w klatkach, oderwanych od rodziców tylko dlatego, że ci nielegalnie przekroczyli granicę USA – żeby lepiej żyć, ciężko pracując. Kiedyś będziemy się dziwić, że ten sam człowiek z tytułem doktorskim mógł być ministrem w rządzie, który przeznacza o wiele większe sumy na IPN, instytucję formalizującą kłamstwa historyczne, niż na Polską Akademię Nauk. I jeszcze dorzuca lekką ręką a to 100 mln księdzu hochsztaplerowi, a to 500 mln „księciu” oszustowi. Kiedyś będziemy się dziwić, że zadeklarowanymi przyjaciółmi polskiej polityki stały się takie indywidua jak Trump i Orbán czy pomysły polityczne w rodzaju brexitu, faszystowskich ustaw na Węgrzech i rasistowskich regulacji w USA. Ale czy musimy czekać na to „kiedyś”? Kiedyś stawialiśmy pytania o rodzący się w latach 20. i 30. europejski faszyzm. Mając przed oczyma zmiany prawa i konstytucji na Węgrzech, dostaliśmy wehikuł czasu – właśnie tak to wygląda. Demokratycznie, słusznie, reprezentatywnie, w sposób zalegitymizowany. Kara więzienia za pomoc komuś, kto jest uchodźcą, uchodźczynią. Za wydrukowanie ulotki, za nakarmienie, za nocleg. Nie chcemy się mieszać, chcemy pozostać sobą – mówi Viktor Orbán w imieniu całych „chrześcijańskich”

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2018, 26/2018

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz