Polska o was nie zapomni – obiecywał im generał, nim weszli na pole minowe. Polska jednak zapomniała Żołnierz pokazany jest w chwili rozterki: ma rozbroić dopiero co wykrytą minę. Skupiony, jego prawa dłoń rozczapierzona – zaraz „wąsy” śmiercionośnej broni otrą się o czułą na dotyk skórę między palcami. Już nie ma się kogo poradzić, sam musi usunąć śmiertelne dla innych zagrożenie. Gruba, lodowa skorupa na cokole pomnika (a tak blisko do starannie odśnieżonej ul. Wiejskiej) kryje napis: „Wolna Warszawa nigdy nie zapomni tych, którzy trudem swym i krwią pierwsi rozpoczęli dzieło jej odbudowy”. To z rozkazu naczelnego dowódcy Wojska Polskiego, gen. Michała Żymierskiego, wydanego do minerów w marcu 1945 r. Wcześniej, 23 stycznia, odczytano im rozkaz dowództwa Wojsk Inżynieryjnych WP: „Nie dopuście, aby na minach ginęły wasze żony, dzieci i bracia. Przeglądajcie każdy metr miasta, zwróćcie szczególną uwagę na piwnice i sutereny domów, niezależnie od tego, jak są zanieczyszczone (…). Cała Polska patrzy na was i czeka, kiedy stolica stanie się dostępna dla wszystkich”. Rób jako Iwaszko Gdy płk Michał Reziecki opowiada mi, jak na froncie przebijali się nocą przez zasieki minowe (szedł do swej Polski aż z Uralu), odruchowo – jak stary miner – posuwa po biurku dłonią z szeroko rozstawionymi palcami. Od lat 40. udoskonaliła się technika wojskowa, ale żaden miner weteran nie zlekceważy metody na „skórkę między palcami”. – Jeszcze długo po w wojnie – śmieje się pułkownik – minerzy w Warszawie mieli odruch wchodzenia do mieszkań przez okna. Z przyzwyczajenia, bo Niemcy przeważnie kładli miny pod drzwi. Przekonał się o tym dowódca 2. brygady saperów, płk Piotr Puzerewski, gdy w styczniu 1945 r. jego ludzie szukali siedziby dla Sztabu Głównego Rozminowania. Wreszcie w morzu gruzów znajdują całą willę przy Wielickiej 27. Cud! Ale dowódca patrolu, por. Wacław Nowicki, uprzednio żołnierz AK, nie pozwala wejść do środka. – Patrol kryć się! – woła i do klamki drzwi wejściowych wiąże długą linę. Pociągają, wybuch. Trzeba było mieć frontowego czuja, mówią dziś weterani rozminowywania, bo ze sprzętem bywało różnie. W połowie stycznia 1945 r. dowodzona przez Rezieckiego 5. brygada saperów staje bezradnie nad długim zagonem kapusty porastającej stoki warszawskiej Cytadeli. Już wiedzą, że w zmarzniętych główkach kryją się miny. Ale jak je zlikwidować? Ktoś z żołnierzy zastanawia się na głos: „A może tak jak u nas na froncie? W rozkalibrowany karabin włożyć kotwiczkę i wystrzelić”. I tak zrobili. Racjonalizatorski pomysł wykorzystały potem inne brygady. Bo uczyli się jeden od drugiego. Często stojąc nad poszarpanymi zwłokami towarzysza broni, który zrobił ten jeden, nieopatrzny krok. Dowódca 3. plutonu, Jan Pilarski, rozbrajał miny przeciwczołgowe. Od jesieni 1944 r. Niemcy stosowali w tych minach dwa rodzaje zapalników: rozbrajane i nierozbrajalne. Te drugie miały dwie zawleczki: jedną miedzianą, ścinaną podczas zakręcania korka miny do oporu, i drugą bojową, która była ścinana przy nacisku na pokrywę miny z siłą ponad 100 kg. Któregoś dnia Pilarski odkręcił korek, wyjął zapalnik i zbladł przerażony, że rozbroił minę, która zaraz eksploduje. Na szczęście nie wpadł w panikę, nie upuścił żelastwa; zorientował się, że wróg najwidoczniej zbyt słabo zakręcił korek. I miedziana zawleczka jest cała. – Wartość tej informacji dla szykujących się do rozminowania była bardzo cenna – twierdzi Reziecki Opowiada płk Władysław Jasieński: – Wiosną 1951 r. znalazłem się na Wale Pomorskim. Dowódca kompanii kazał obserwować pracę i sporządzić szczegółowe schematy oczyszczanego terenu. Patrzyłem zdumiony. Saperzy wychodzili na pole minowe boso, ale w hełmach. To było niezgodne z regulaminem! Każdy stawał na jednej nodze i podpierając się macką, drugą nogą delikatnie nadeptywał przed sobą trawę… Teren był zaminowany typem S z zapalnikami, które w górnej części miały trzy stalowe „wąsy”. Wyczuwało się je przy lekkim nadepnięciu trawy. Saper po wykryciu miny podnosił do góry czerwoną chorągiewkę. Wszyscy rzucali się na ziemię, a on w otwór zapalnika jako bezpiecznik wkładał kawałek drutu aluminiowego i zaginał jego końce tak, aby nie wypadł.
Tagi:
Helena Kowalik









