Scenariusz bez Europy

Scenariusz bez Europy

Co będzie, jeśli odrzucimy wejście do Unii Eurosceptyków od dawna kusi wybór dla Polski scenariusza, w którym nie byłoby miejsca dla Unii Europejskiej. Hasło „Nasza chata z kraja” i slogan „Damy sobie radę sami” znajdują wśród niemałej grupy Polaków jeśli nie chętny posłuch, to co najmniej zainteresowanie. Odwieczna, chciałoby się powiedzieć, ksenofobia rodaków i podejrzliwość wobec intencji „obcych” – w tym wypadku UE – każe nawet niektórym osobom ze sporą wiedzą i dużym doświadczeniem życiowym zastanawiać się, „czy aby Bruksela nie szykuje jakiejś pułapki” dla naszego kraju i jego obywateli. Te lęki wykorzystują politycy otwarcie przeciwni polskiemu członkostwu w Unii. Zapowiedzi, że „nas okradną”, że stracimy na wejściu do zjednoczonej Europy, że „zniszczą nam gospodarkę” i w efekcie przestaniemy gospodarczo się rozwijać, są ważnym elementem kampanii takich ugrupowań jak Liga Polskich Rodzin czy Samoobrona. Czy warto tym ponurym, by nie powiedzieć złowróżbnym prognozom wierzyć? Jakiś czas temu wybitny ekonomista, prof. Jan Winiecki, odpowiadając na krakania eurosceptyków, że „przyjdą i nas wykupią”, napisał: „A niech przyjdą i wykupią! Ale o wiele bardziej obawiałbym się, gdyby nie chcieli (zachodni Europejczycy – przyp. MG) tutaj „przyjść i wykupić”, bo to oznaczałoby, że także w przyszłości będziemy handlowali głównie tym, co oferują (i dzisiaj) nasze niesprywatyzowane przedsiębiorstwa, a więc znowu węglem, miedzią itp. A ile można sprzedać surowców? I jakie są z tego zyski?”. Co zatem oznacza w istocie hipotetyczny wybór Polaków na „nie” w referendum europejskim 7 i 8 czerwca 2003 r.? Z ostatnich raportów, które zajmowały się naukowo „scenariuszem bez Europy”, wynika, że bilans korzyści i strat z ucieczki przed Unią byłby dla nas na pewno negatywny, choć prawdziwe czarne efekty rezygnacji z członkostwa ujawniłyby się bardziej dotkliwie dopiero za kilkanaście lat. Podobnie zresztą największe korzyści z obecności w zjednoczonej Europie odczujemy dopiero po 2010 r. Przewrotnie można by nawet powiedzieć, że przez kilka pierwszych lat po wyborze scenariusza izolacji od Unii części Polaków mogłoby się wydawać, że niewiele stracili. Według ekonomicznych symulacji, za rok i dwa, jeśli nie przystąpimy do UE, wskaźnik bezrobocia spadnie nawet niżej (do 17,3%) niż w wypadku członkostwa (wówczas byłoby to 17,8%). Polska straci co prawda dotacje z funduszy unijnych – szacowane na lata 2004-2006 nominalnie na 13-14 mld euro, a realnie, tzn. do rzeczywistego wykorzystania w tym czasie na 7,5 mld euro – ale, jak szepczą eurosceptycy, nie będziemy też musieli płacić europejskiej składki, która choć o połowę niższa niż dotacje, zawsze może uwierać. Unikniemy też – sugerują przeciwnicy obecności Polski w Europie – szoku akcesyjnego w gospodarce wystawionej od 1 maja 2004 r. na konkurencyjny i wymagający rynek UE. Analizy ekonomistów ujmują ten problem jednak nieco inaczej. Po pierwsze, jeśli chodzi o szok akcesyjny, po kilkunastu latach coraz ściślejszej współpracy z UE, na którą przypada blisko 70% naszych obrotów handlowych ze światem – jak mówi prof. Leszek Zienkowski – „to, co złego miało się stać w tej dziedzinie, w większości już się stało”. Innymi słowy, znaczna część polskiej gospodarki, zwłaszcza tej zorientowanej na współpracę międzynarodową, już przeżyła trudności dostosowania się do unijnej konkurencji. Tam, gdzie są zagrożenia, walczyliśmy i wywalczyliśmy okresy przejściowe, co stwarza szanse na miększe lądowanie w europejskim systemie ekonomicznym. Po drugie, choć różnica w poziomie wzrostu PKB do 2010 r. pomiędzy scenariuszami akcesji Polski a izolacji, czyli odrzucenia członkostwa w UE, okazuje się niezbyt duża, wyniesie tylko 4-5% PKB, wstępując do UE, będziemy budować bazę pod przyszłe możliwości rozwojowe Polski. Część tego procesu zasilą fundusze unijne, które zresztą już w pierwszych dwóch latach podniosą, według prof. Leszka Zienkowskiego, wskaźnik wzrostu polskiego PKB o co najmniej 1%, ale przede wszystkim przeżyjemy – w scenariuszu obecności w Unii – wielki napływ kapitałów prywatnych. Analizujący taką perspektywę dla Polski prof. Luc Bernard z belgijskiego Uniwersytetu Katolickiego w Louvaine la Nueve, napisał w związku z tym: „Większość zachodnich inwestorów nie lubi ryzyka, więc dopiero po wejściu Polski do Unii nastąpi to, co zdarzyło się w Hiszpanii w drugiej połowie lat 80. To była prawdziwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 21/2003

Kategorie: Kraj