Mylą się ci politycy lewicy, którzy uwierzyli, że ich działania mogą nie być oparte na fundamentach świata wartości, byle tylko były skuteczne. Że ideały i ideologia to pojęcia staromodne i zwykły balast utrudniający rządzenie. Pragmatyzm nade wszystko głoszą wyznawcy nowej, acz bardzo w Polsce popularnej doktryny. Skąd się wzięli tak liczni na lewicy czciciele tego szalenie jednostronnego punktu widzenia? Jedynym sensownym wytłumaczeniem wydaje się szukanie przyczyn w bardzo silnym odreagowaniu na mocno ideologizowaną frazeologię poprzedniego systemu. Politycy mający w pamięci ówczesny model uciekają w stronę drugiego bieguna. Mało to sensowne, bo widać, że obie konstrukcje są ułomne i że trzeba się spotkać gdzieś w środku, między tymi postawami. Dodatkowym nieszczęściem polskiej odmiany pragmatyzmu były dziwaczne kompromisy. I stąd tak kuriozalny stosunek lewicy do idei świeckiego państwa czy do prawa aborcyjnego, likwidowania dopłat do barów mlecznych czy biletów studenckich. Mylą się ci politycy lewicy, którzy uważają, że pojęcie sprawiedliwości społecznej to historyczny anachronizm i że niewiele da się tu zrobić, bo najzwyczajniej brakuje środków. Sprawiedliwiej ma być wtedy, gdy będzie większy wzrost gospodarczy. Zapominają o tym, że biedni potrzebują pomocy już teraz. I tak bardzo liczyli na zmianę władzy oraz na nową politykę, tak mocno są rozczarowani i krytykują władzę, która miała być z nimi. Wyprawki szkolne, dożywianie uczniów to krok w dobrym kierunku. Ale tylko krok, bo cóż będzie z tymi uczniami w czasie wakacji? Można byłoby mi zarzucić populistyczną demagogię, bo przecież kasa państwa jest pusta, gdyby nie to, że z tej kasy wyciekają ogromne pieniądze, a pewno jeszcze większe do niej nie wpływają. Bo to albo przepisy nie nadążają, albo są łamane. Im bogatsza i większa firma, tym większe ma problemy z płaceniem podatków. Mylą się też ci politycy lewicy, którzy nie wierzą, że można zahamować pogłębianie się nierówności społecznych. Nie jesteśmy skazani na dziedziczenie biedy przez pokolenie, które teraz przychodzi na świat. Tysiące funkcyjnych działaczy SLD chowa się teraz za plecami Millera i chętnie, ale anonimowo wymienia jego wady. Wielu z nich, według mnie co najmniej jedna czwarta, to ludzie, którym nie powierzyłbym bardziej skomplikowanego zadania. Portfela zresztą też nie. Zbyt łatwo kryzys zaufania do SLD utożsamia się wyłącznie z Millerem. To nie tak. Bo gdzież są nominowani na rozliczne stanowiska członkowie SLD. Wielu z nich napłynęło do partii, gdy poczuli zapach władzy. Potrojenie szeregów partii w trzy lata to absurd, za który dziś trzeba płacić. Czy kongres znajdzie sposób, by pozbyć się niekompetentnych i często nieuczciwych ludzi? To niezbędne, ale karkołomne zadanie, zwłaszcza że dotyczy też niejednego delegata. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański