Schröder w opałach

Schröder w opałach

Po druzgoczącej klęsce wyborczej tylko kurs reformatorski może uratować kanclerza Schrödera

Była to bezprecedensowa klęska wyborcza w powojennej historii Niemiec. Czołowi socjaldemokraci, jak minister gospodarki w gabinecie Gerharda Schrödera, Wolfgang Clement, mówią o katastrofie, która spotkała ich partię. Włoski dziennik „La Reppublica” stwierdził, że lewicowy rząd RFN przeżył „mały Stalingrad”.
Szacowny londyński „The Times” napisał złośliwie, że wyborcy upokorzyli i odrzucili Schrödera, który zgubił drogę i „podąża jak lunatyk w kierunku przepaści”. Zdaniem „Timesa”, socjaldemokraci powinni znaleźć sobie innego lidera.
Ale nawet liberalno-lewicowy tygodnik „Der Spiegel”, bardzo przychylny rządzącej w Berlinie koalicji socjaldemokratów i Zielonych, opublikował w swym elektronicznym wydaniu miażdżący komentarz: kanclerz Schröder nie potrafi oddzielić polityki od populizmu. W jednej z najtrudniejszych sytuacji w powojennej historii Niemiec kraj rządzony jest przez człowieka, który nie ma planu, jak zrealizować rozstrzygające zadania w gospodarce i polityce zagranicznej, nie ma celów, o wizji już nie wspominając. „Wyborcy lękający się o swe miejsca pracy, zatroskani izolacją kraju na arenie międzynarodowej, stracili wiarę w swego kanclerza. Są zaniepokojeni, niektórzy nawet przerażeni”.
Te nastroje społeczne znalazły wyraz w wyborach do parlamentów krajowych Dolnej Saksonii i Hesji, które odbyły się 2 lutego. Socjaldemokraci spodziewali się w nich dotkliwej porażki, ale nie takiego lania. W Hesji absolutną większość zdobyła CDU, kierowana przez tego samego Rolanda Kocha, który nie tylko palce, ale i całe ramiona maczał w korupcyjnej aferze czarnych kas Helmuta Kohla. Socjaldemokraci zdobyli zaledwie 29,1% głosów, ponad 10% mniej niż przed czterema laty. W Dolnej Saksonii SPD będzie musiała oddać władzę koalicji CDU i Wolnych Demokratów (FDP). W tym północnym landzie, którego mieszkańcy tradycyjnie głosują na lewicę, SPD zdobyła tylko 33,4% głosów (14,5% mniej niż w 1998 r.) – to najgorszy wynik czerwonych w Dolnej Saksonii w historii RFN. Katastrofa w Dolnej Saksonii jest tym bardziej dotkliwa, że nastąpiła w landzie, którego premierem był Gerhard Schröder. W 1998 r. Schröder uznał swe błyskotliwe zwycięstwo w wyborach w tym landzie za sygnał dla całego kraju: oto era Helmuta Kohla dobiega kresu. Proroctwo spełniło się, jednak obecnie komentatorzy piszą: „Z Hesji i Dolnej Saksonii nadszedł sygnał dla całego państwa – być może, kończy się czas czerwono-zielonego rządu federalnego”. Gdyby dziś odbyły się wybory do Bundestagu, SPD mogłaby liczyć na sympatię zaledwie 25% wyborców, zaś chadecy zdobyliby absolutną większość.
W elekcjach w Hesji i Dolnej Saksonii problemy lokalne odgrywały niewielką rolę – społeczeństwo tłumnie ruszyło do urn, aby zaledwie cztery miesiące po wyborach do Bundestagu wziąć srogi odwet na rządzie, a przede wszystkim na jego szefie. Gniew wyborców był tak wielki, że w Dolnej Saksonii zwyciężył Christian Wulff, nazywany szyderczo politykiem smutnego oblicza, do tej pory wieczny przegrany, jeden z najbardziej bezbarwnych dygnitarzy CDU.
Przed wyborami do parlamentu federalnego, które odbyły się 22 września 2002 r., pisaliśmy w „Przeglądzie”, że niezależnie od ich wyniku społeczeństwo RFN nie uniknie kaca. Ból głowy okazał się jednak potężniejszy, niż przypuszczali najbardziej niepoprawni czarnowidze. SPD i Zieloni niewielką większością głosów wygrali tylko dlatego, iż po katastrofalnej powodzi kanclerz Schröder mógł wystąpić jako zbawca, ponadto w obliczu kryzysu irackiego sprawnie rozegrał pacyfistyczną, antywojenną, a nawet antyamerykańską kartę. Po zwycięstwie okazało się jednak, że rząd nie ma recepty na rozwiązanie palących problemów kraju. Większość z nich powstała podczas długoletniej stagnacji epoki Helmuta Kohla, ale społeczeństwo oczekuje uzdrowienia sytuacji od obecnego gabinetu. Niemcy pogrążone są w głębokim kryzysie strukturalnym (Polacy wciąż zazdroszczą zachodnim sąsiadom bezpieczeństwa socjalnego i dostatku, jednak obywatele RFN widzą swą sytuację inaczej). Bezrobocie przekracza 4,2 mln i rośnie, gospodarka balansuje na granicy recesji, prognozy ekonomiczne z miesiąca na miesiąc brzmią coraz bardziej ponuro, w gospodarczej tabeli Unii Europejskiej Niemcy są na szarym końcu. Niezwykle wysokie dodatkowe koszty pracy przerażają, wpływy z podatków załamały się, system opieki zdrowotnej jest kosztowny i niewydajny, nad niezwykle rozbudowanymi prawami pracowniczymi czuwają potężne związki zawodowe, zaś pracobiorcy z wielu branż gromko domagają się podwyżek. Niezwykle hojne państwo opiekuńcze nad Łabą i Renem jest w obecnej sytuacji nie do utrzymania, lecz żaden z czołowych polityków nie ma odwagi, aby powiedzieć społeczeństwu, że nadchodzą czasy trudu, potu i łez, czyli wyrzeczeń. Kanclerz Schröder i jego ministrowie po wyborach działali chaotycznie, zapowiadali reformy w liberalnym duchu, np. ułatwienie skomplikowanej procedury zwalniania pracowników, to znowu ogłaszali plany podwyższenia wciąż nowych podatków.
Opozycja natychmiast oskarżyła SPD o złamanie obietnic wyborczych. Do podobnego wniosku doszła znaczna część społeczeństwa. Gerhard Schröder, podobnie jak w swoim czasie Helmut Kohl, stał się bohaterem licznych i mało pochlebnych dowcipów w rodzaju: Emeryt przewraca się przed Urzędem Kanclerskim. Schröder pomaga mu wstać i mówi: „Za to musi pan na mnie głosować”. „Upadłem na plecy, ale nie na głowę”, odpowiada weteran pracy. Nawet dzieci śpiewały „Podatkowy song”, w którym przywódca SPD jakoby deklaruje: „Obietnice, złożone dziś, możesz złamać jutro, dlatego zabiorę każdy wasz banknot, waszą forsę, waszą kasę, opróżnię gliniane świnki”. W swej krytyce mieszkańcy Hanoweru czy Berlina nie zwracali uwagi, że także CDU nie ma przekonującego programu gospodarczego.
Przed wyborami w Hesji i Dolnej Saksonii gospodarz Urzędu Kanclerskiego jeszcze raz próbował wzniecić antywojenne nastroje, lecz tym razem bez rezultatu. Prawie 90% Niemców przeciwnych jest wojnie z Irakiem, lecz mieszkańcy Hesji i Dolnej Saksonii uznali, że tym razem ważniejsze są wewnętrzne problemy. Schröder doprowadził tylko do bezprecedensowych spięć w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi, których załagodzenie potrwa lata. Niemcy znalazły się w międzynarodowej izolacji i mogą stać się jedynym państwem (obok reżimu syryjskiego), które w Radzie Bezpieczeństwa ONZ sprzeciwi się użyciu siły przeciw despocie w Bagdadu. Zagrożona jest niemiecka wizja zjednoczonej Europy. Kiedy osiem państw Starego Kontynentu (w tym Polska) poparło w kwestii irackiej stanowisko USA, szef niemieckiej dyplomacji, popularny Joschka Fischer z Partii Zielonych, myślał o podaniu się do dymisji.
Kanclerz Schröder, przewidując porażkę w wyborach do obu landtagów, już wcześniej przygotował nowy początek, czyli rozpoczęcie ambitnego programu reform. Ich głównym szermierzem ma się stać superminister (resorty gospodarki i pracy) Wolfgang Clement. Po elekcji powstała jednak nowa sytuacja, która ostatni raz wystąpiła w RFN 25 lat temu, kiedy kanclerzem był Helmut Schmidt. Rządząca koalicja ma niewielką przewagę w Bundestagu, natomiast opozycja – znaczącą przewagę w Radzie Federacji (dlatego to liberałowie i chadecy wybiorą następnego prezydenta Niemiec). Rząd nie jest obecnie w stanie przeprowadzić żadnych istotnych reform bez współdziałania opozycji. Po zwycięstwie wyborczym politycy CDU/CSU, a zwłaszcza Roland Koch, zapowiadali, że podejmą współdziałanie z rządem i nie będą blokować projektów ustaw w Radzie Federacji. Do takich obietnic należy podchodzić jednak ostrożnie. Chadecy nie zamierzają pomagać SPD w rządzeniu, storpedują też większość prób podwyższenia podatków. Mogą, owszem, zgodzić się na reformy w neoliberalnym duchu, jeśli przedstawi je Wolfgang Clement, czy jednak taką „czarno-czerwoną” wielką koalicję, która w ten sposób powstanie w Radzie Federacji, zaakceptuje młodszy partner SPD w rządzie – Zieloni?
Zresztą wśród samych Sozis nie ma zgody co do przyszłego kursu. Wielu przedstawicieli lewego skrzydła partii głosi, że do porażki wyborczej przyczyniły się właśnie zbytnie umizgi do pracodawców i możnych tego świata, projekty ustaw ułatwiających zwalnianie pracowników itp. Detlev von Larcher z partyjnego Forum Demokratycznej Lewicy twierdzi, że SPD powinna wrócić do swej tradycyjnej polityki wspierania emerytów, pracobiorców, bezrobotnych i skrzywdzonych. Należy chronić maluczkich i opodatkować wielki kapitał. Podobnie uważa wielu członków aparatu partyjnego i związkowców. Szef mocnego związku zawodowego DGB, Michael Sommer, zapowiada ciężkie czasy dla Niemiec, jeśli Wolfgang Clement zintensyfikuje swą współpracę z CDU.
Po klęsce wyborczej w obu landach Schröder oświadczył, że 2003 r. będzie rokiem reform. Czy jednak uda mu się pozyskać do współpracy opozycję, związki zawodowe, organizacje pracodawców i lewicowe skrzydło partii? Komentatorzy przewidują, że jeśli kanclerz nie zdoła tego dokonać, być może na listopadowym zjeździe partii socjaldemokraci poszukają sobie innego przywódcy.


Powrót Czerwonego Oskara?
Socjaldemokratom brakuje wybitnych osobistości. Paradoksalnie znakomity ideolog i wytrawny przeciwnik globalizacji, Oskar Lafontaine, były przewodniczący SPD i federalny minister finansów, pozostaje człowiekiem prywatnym. W 1999 r. po ostrym sporze ze Schröderem „Czerwony Oskar” ostentacyjnie zrezygnował ze wszystkich urzędów i odtąd przywódcy partii traktują go jak zadżumionego. Po katastrofie w Hesji i Dolnej Saksonii Lafontaine daje jednak do zrozumienia, że mógłby powrócić. Ostro skrytykował rząd federalny za wkroczenie na bezdroża „neoliberalizmu opakowanego w czerwoną watę”, za takie posunięcia jak zredukowanie zasiłków dla bezrobotnych czy prezenty podatkowe dla bogatych. Lafontaine odsądził kanclerza od czci i wiary: „Ten, kto nosi na czole kainowe piętno niewiarygodności, ponosi klęskę wyborczą” i zachęcił członków SPD do rebelii przeciw władzom partii: „SPD od 140 lat walczy o pokój i sprawiedliwość społeczną. Towarzyszki i towarzysze są obecnie wzywani, aby ocalili partię przed dalszymi szkodami”. Wątpliwe, aby „Czerwonemu Oskarowi” udał się obecnie polityczny comeback, jeśli jednak gwiazda Schrödera nadal będzie gasnąć, być może Lafontaine znów zajmie się polityką, gdyż jego idee są wciąż żywe, zwłaszcza wśród lewicowo nastawionych Sozis.

 

Wydanie: 07/2003, 2003

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy