Ściśnięci jak sardynki
Ławica organizuje się samoistnie dzięki prostym interakcjom między sąsiadkami Zanim wyraźnie ujrzymy pod wodą ławicę sardynek, dostrzegamy jedynie ulotne rozbłyski światła, które wydzierają słońcu efemeryczne promienie. Nawet gdy jest ich wiele i znajdują się całkiem blisko, sardynki wiedzą, jak pozostać niewidzialne. Grzbiety mają niebieskie niczym morze, więc nikt nie zdoła zobaczyć ich z góry. Ich perłowe brzuchy oglądane od spodu nikną w blasku nieba. Ich boki odbijają światło jak lustra. Wśród błękitu wody odzwierciedlają kolor otoczenia, przez co ryba staje się zaledwie niebieskim odbłyskiem, kopią okolicy wtapiającą się w morski krajobraz. Swoją srebrzystość niektóre gatunki ryb zawdzięczają tak zwanemu stratum argenteum, warstwie skóry umiejscowionej pod przezroczystymi łuskami. (…) Sardynka jest zwierciadłem doskonałym, które pod każdym kątem rozsyła jednakowe refleksy. Potrafi całkowicie wtopić się w świat, który odbija się w jej skórze. Nikt nie zdoła odróżnić morza od jego odbicia w sardynce. Na swej srebrzystej skórze sardynki, jak większość ryb, noszą dla ochrony łuski. Są one zapisem ich osobistej historii. W miarę jak ryba rośnie, tworzą koncentryczne kręgi przypominające słoje na pniu drzewa. Każdy taki pierścień wskazuje na pewne wydarzenia w jej życiu. Ściśnięty krąg sugeruje surową zimę; bardziej rozstrzelony to efekt hojnego lata. Niektóre są wspomnieniem z okresu tarła lub – w przypadku gatunków migrujących – z czasów, gdy osobnik przekroczył granicę między morzem a słodką wodą. Ryba nosi więc swój życiorys wypisany na łuskach. Jeśli któraś z nich zostanie wyrwana, na jej miejsce wyrasta nowa; podejmie ona przerwaną historię i dopisze do niej ciąg dalszy, nie przeredagowując przeszłości. Jeśli jednak kiedyś przyjrzeliście się sardynce uważnie, zauważyliście, że nie jest jednolicie srebrna. Z tyłu głowy i wzdłuż boków ma często pasek złożony z delikatnych czarnych plamek. Te drobne cętki stanowią wskazówki pozwalające sardynkom z jednej ławicy łatwiej się rozpoznawać, dzięki czemu lepiej organizują swój ruch. Zagęszczenie tych stworzeń w ławicy sięga około 15 na metr sześcienny. Jeśli weźmiemy pod uwagę ich rozmiary, odpowiada to ściskowi czterokrotnie większemu niż na korytarzach metra w godzinach szczytu. Mimo to, inaczej niż w metrze, żadna sardynka nigdy nie płynie pod prąd, nie wpada na sąsiadki ani nie powoduje najmniejszego zamieszania czy zatoru. Ryby te nie muszą ze sobą rozmawiać, by zachowywać należytą odległość od pozostałych i dopasowaną do reszty prędkość. Sardynka obserwuje najbliższe sąsiadki i wsłuchuje się w prądy wodne wywołane ich ruchem i w ten sposób dostosowuje swoje tempo do innych. Istoty te opanowały sztukę najdoskonalszej elokwencji: wystarczy prosty gest, by wszystko zostało powiedziane; jedno spojrzenie, by wszystko zrozumieć. Ławica nie potrzebuje dyrygenta ani odgórnych rozkazów, bo organizuje się samoistnie, dzięki nieskomplikowanym interakcjom między sąsiadkami. Tak oto miliony sardynek pływają, automatycznie równając do linii lub szachownicy, w doskonałej synchronizacji. (…) W przypadku ławicy składającej się z milionów sardynek decyzje podejmowane są w sposób naturalny, bez żadnej dyskusji. Jeżeli zjawia się drapieżnik, ławica stosuje podstęp i niczym ruchoma fontanna dzieli się na dwie części, żeby zmylić napastnika. Jeśli okolicę przemierzają widłonogi, planktoniczne ofiary sardynek, ławica obiera optymalną strategię, tak by każda z jej członkiń mogła się pożywić. Może postanowić, że się rozproszy, aby każda ryba indywidualnie skorzystała z nadarzającej się okazji, albo wręcz przeciwnie, przesuwać się w równych rzędach i pożerać ofiary z systematyczną skutecznością. Z małych, sprzężonych ze sobą akcji poszczególnych sardynek wyłania się zbiorowa inteligencja. To fantastyczna forma demokracji: nie ma wśród tych stworzeń przywódców ani grupy dominującej, nie otrzymują one żadnych rozkazów, a mimo to wszystkie godzą się pływać razem, tak że ich ławice mają nawet do kilkunastu kilometrów długości. Śledzie, bliscy kuzyni sardynek, również żyją w ławicach, mają jednak gorsze maniery. Gdy po zapadnięciu zmroku chcą przegrupować się, by się nie zgubić, korzystają z sobie tylko właściwego sposobu komunikacji. Jest to metoda dość niegrzeczna, przez którą o mały włos nie doszło do wybuchu wojny. W 1982 r., zaledwie rok po tym, jak radziecka łódź









