Serce narodu bije w pubie

Serce narodu bije w pubie

Księżyc zatonął

„Mój ulubiony pub, Księżyc pod wodą, jest tylko dwie minuty od przystanku autobusowego”. Tak zaczyna się słynny esej George’a Orwella z 1946 r. – hołd dla Moon Under Water, ale też dla instytucji pubu w ogóle. Co więc składa się na idealną przystań? Zimą – płonący w kominku ogień. Nad paleniskiem wypchana głowa zwierza. Żadnego radia czy pianina. Cisza – tak by można było porozmawiać. Solidna, wiktoriańska architektura. Podłoga pożółkła od dymu papierosowego. „Dobry wieczór, John!”, „To co zawsze, Brenda?”. Barmani i kelnerzy znają większość klientów z imienia. No i ogród, gdzie latem pije się cydr.

Tyle że pozycje z tej listy wydają się w coraz mniejszym stopniu przemawiać do Brytyjczyków. Orwellowski Księżyc zatonął. Dziś na miejscu Moon Under Water znajduje się parking. Podobny los spotyka coraz więcej przybytków.

Zdaniem autorów opublikowanego w grudniu raportu, wśród przyczyn jest wysoka akcyza, ale też zubożenie społeczeństwa w dobie kryzysu. Liczący się z każdym pensem Brytyjczycy częściej robią zakupy alkoholowe w tanich supermarketach.

Peter Haydon patrzy na to jednak szerzej. – Jeszcze 10 lat temu powiedziałbym, że puby mają przyszłość, ale teraz nie jestem już taki pewien. Mam wrażenie, że Anglicy stracili poczucie tożsamości kulturowej. Zastąpił ją konsumeryzm. Coraz rzadziej doceniamy rolę pubu w naszej kulturze. Wolimy jedzenie z Francji czy Włoch. Mało kto potrafiłby wskazać, gdzie w jego okolicy wypieka się chleb.

Liczba pubów będzie maleć. Szczególnie że teraz kraj wchodzi w okres purytański. Zawsze było tak, że wahadło wychylało się raz w stronę większej swobody, a raz surowości. – W tej chwili przewagę mają purytanie z obsesją na tle zdrowego życia, zalecający, byś żył zdrowo, choć niezbyt szczęśliwie. Chodzeniu do pubu to nie sprzyja – narzeka Haydon.

W latach 80. na pubową tradycję wściekły atak przypuścili też… brytyjscy konserwatyści. Pod wodzą Margaret Thatcher pozamykali kopalnie, fabryki i stocznie. Paradoksalnie więc lokalne społeczności, tak ukochane przez drobnomieszczańską, wiktoriańską z ducha Żelazną Damę, zostały wypatroszone. Robotnicza tradycja Manchesteru czy Glasgow przegrała z hiperkapitalizmem City i Canary Wharf. Wraz z odgłosami maszyn ucichł brzęk szklanek.

Do końca z pewnością nie ucichnie nigdy. Ale Peter Haydon nie jest optymistą. Przewiduje, że jeszcze przez jakiś czas pobrzmiewać będzie w tle, stając się już tylko akompaniamentem dla pędzącej nowoczesności.

Foto: Materiały prasowe

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 01-02/2015, 2015

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy