Albo jest się synonimem, albo anonimem

Albo jest się synonimem, albo anonimem

To są czasy, które nie tolerują renesansowych postaw Lech Majewski – reżyser Kino to dla pana przede wszystkim obrazy? – Nie, w „Dolinie Bogów” jest historia, a nawet kilka historii opowiedzianych nielinearnie. To, że stosuję język wizualny, stało się znakiem rozpoznawczym. Jestem – jak to nazywają w USA – artystą wizualnym. Czyli szersza kategoria niż reżyser? Przysparza estymy? – To są czasy, które nie tolerują renesansowych postaw. Albo jest się synonimem, albo anonimem. Trzeba być synonimicznym, to znaczy na przykład, że jeżeli ktoś kojarzy się z grą w tenisa ziemnego, to nie może już parać się grą w tenisa stołowego. Panu się podoba, że mówią „artysta wizualny” zamiast „reżyser”? – Traktują mnie w świecie bardziej jako artystę z pogranicza sztuk wizualnych i kina niż reżysera. Mają problem z kategoriami, do których mogę należeć. Mam na świecie wystawy, uhonorowano mnie retrospektywą w Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Kurator powiedział mi, że zwykle robi się to komuś, kto umarł albo ma 90 lat. A to pierwsze muzeum sztuki nowoczesnej na świecie. Ustawiło odbiór moich prac jako twórczość artysty wizualnego, osobnego, poszukującego innych wymiarów narracji i formy filmowej, podobnie jak Matthew Barney

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2020, 34/2020

Kategorie: Kultura