Skąd ja – na lewicy

Nudne to, ale znowu mnie czeka kilkudniowa przerwa w życiorysie na szpital, co nigdy nie wiadomo, jak się skończy. Obudzą po narkozie czy… Może się bowiem zdarzyć, że cherubin prowadzący rejestr moich dni na ziemi pofrunie do Najwyższego i zapyta: „A co dalej z tym staruchem, budzić go czy dać sobie spokój?”. Najwyższy pomyśli, rozważy i powie: „Cherubinku, to nie masz już młodych ludzi pod opieką? Nudzisz mnie jakimś staruchem. Młodego ratuj, a stary…”. Cherubin sam ma się domyślić reszty decyzji. Bo w niebie też trzeba myśleć. Przeto zapiszę, co mi się roi po głowie, póki tu jestem. Spotykam się nieraz z pytaniem, jak to się dzieje, że pochodząc ze starej ziemiańskiej rodziny, majętnej aż do końca II Rzeczypospolitej, będąc na dodatek wychowany w najbardziej ekskluzywnym zakładzie wychowawczym, czyli benedyktynów w Rabce, a później douczany jeszcze w Tyńcu, nabawiłem się lewicowych przekonań i na dodatek byłem współtwórcą koalicji SLD-Unia Pracy. Tak się zdarzyło, że mój ojciec też miał podobne skłonności i znaczną część swojej fortuny, dość sporej – odziedziczonej po ojcu – zmarnował, jak się wtedy mówiło, na różne cele społeczne, a na dodatek przyjaźnił się z ukraińskimi chłopami i o zgrozo z Żydami, których wieczorami odwiedzali go i toczyli z nim długie debaty o życiu, o Bogu i o równości ludzi, której to idei na ogół nie hołdowały osoby z naszej klasy społecznej. Ojciec mój miał aż dwa wspaniałe pogrzeby, ten dawny przed wojną, bardzo uroczyście odprawiony z mrowiem chłopów podolskich, i ten drugi, który już ja mu wyprawiłem, kilka lat temu, gdy przenosiłem trumny babki i ojca z ruin kościoła do nowego grobu na cmentarzu w Medynie, znowu w olbrzymiej asyście ludzi kochających niegdyś mego ojca. Jak z tego widać, swoista lewicowość była mi dana już od dzieciństwa. Potem, gdy miałem lat 15, wylądowałem w więzieniu białostockim, dokąd trafiłem za sprawą wykrycia w moim bagażu podróżnym kilkuset adresów rodzin wywiezionych przez bolszewików do Azji. Tam spotkałem w gigantycznej celi, która dawniej była jakimś więziennym warsztatem, zaś nas gromadziła ponad trzystu, sporą grupę socjalistów, Żydów, co ich właśnie połapali, bo nie chcieli dobrowolnie jechać na Sybir. Zobaczyłem nagle rozumnych i prawych, współcierpiących ze mną ludzi, uważanych w moim środowisku społecznym za dzieci szatana. Wiele, wiele lat później mogłem w Klubie Krzywego Koła, jedynej do Łaby do Pacyfiku ostoi wolnej myśli, poznać sporą gromadę dawnych polskich socjalistów. Był wśród nich słynny ongiś „naczelny dynamitard PPS-u\”, który robił bombę na Skałona i brał udział w zamachu na pociąg pod Bezdanami. Byli w tym klubie, którego prezesem wybierano mnie przez kilka kadencji, weterani wojny domowej w Hiszpanii, było liczne grono lewicowych intelektualistów starej daty rodem z PPS-u. Był wreszcie mój najbliższy – jakiego miałem w życiu – przyjaciel, niezapomniany Jan Józef Lipski, wielka postać wszelkich niezależnych poczynań u progu odzyskiwanej niepodległości, wspaniały człowiek, który reaktywował Polską Partię Socjalistyczną w kraju, bo na emigracji ona trwała. Jak widać, los zetknął mnie ze wszystkim, co było najlepsze w ruchu lewicowym, zaś pobyt w sowieckim obozie koncentracyjnym, wprawdzie stosunkowo niedługi, pouczył mnie w sposób nieodwracalny, czym był socjalizm w wydaniu sowieckim, w rękach króla zbrodniarzy wszystkich czasów, Józefa Stalina. Dobrze, powie ktoś, to było źródło czy zaplecze ideowe, skąd jednak koalicja z SLD? Dobre pytanie. Początkowo nie umiałem sobie takiego związku wyobrazić i byłem współtwórcą lewicowej Unii Pracy, nazywającej się pierwotnie Solidarnością Pracy. Wierzyliśmy wówczas, Jan Józef też tak myślał, iż w Polsce mogą istnieć dwa lewicowe elektoraty, ten posocjalistyczny w rozumieniu starej PPS i ten drugi w spadku po PZPR. Tak było na samym początku III RP. Szybko jednak okazało się, że jeśli nawet istnieje na scenie politycznej szansa na dwie lewice, to w żadnym wypadku ludzie lewicy nie będą tolerowali wojny pomiędzy tymi grupami. Tego nie zrozumiał nigdy wspaniały człowiek, jakim niewątpliwie był i jest nadal Ryszard Bugaj, arcyuczciwy i bardzo mądry polityk wyposażony w awersję do pokomunistycznej lewicy i toczący z nią wojnę dość agresywnie, co lewicowy elektorat pokwitował przegnaniem nas z parlamentu. Było to przykre, tym bardziej że kilkaset tysięcy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 13/2003, 2003

Kategorie: Felietony