Maturzyści szykują ściągi

W ściąganiu nie jesteśmy ani najlepsi, ani najsprytniejsi. Ale tylko my dorobiliśmy do tego całą ideologię Jeden z portali internetowych zorganizował ankietę, w której wzięło udział prawie 2,5 tys. tegorocznych maturzystów. Pytanie było tylko jedno: czy będziesz ściągać na maturze? 83% internautów odpowiedziało „tak”. „Ściąga to taka mała wiedza, która nie zmieściła się do głowy. A wiedza na maturze jest przecież niezbędna”, „Ludzie dzielą się na dwie grupy: tych, co ściągają i tych, którzy się do tego nie przyznają”, takich komentarzy w Internecie jest mnóstwo. Pewnie dlatego, że dla uczniów w podstawówce czy liceum ściąganie to normalka. Podobnie na maturze, bo przynajmniej w teorii trzeba przez nią przejść. – Ściąganie to patologia, która już dawno stała się normą – przekonuje psycholog szkolny, Danuta Chryniewicz. Jej zdaniem, klasyczne zrzynanie to jedynie fragment naszych nieprzebranych możliwości. Bo ściągnąć można nie tylko zadanie od kolegi z ławki, ale też cudzy pomysł. Na przykład pracę naukową albo patent. Wszystko, byle to nam się udało. – Każdy w życiu ściągał, tylko teraz głupio się do tego przyznać. Szczególnie gdy wypada być moralistą… Z badań CBOS wynika, że prowadzenie samochodu po pijanemu piętnuje 95% Polaków, seks przedmałżeński – 31%, a ściąganie na maturze – zaledwie 28%. – I to jest bardzo optymistyczne. Bo widać, że większość z nas ma rozum na swoim miejscu. System edukacji zasługuje na takie traktowanie. A ci, którzy ściągają, dobrze robią. Życzę im dalszych sukcesów – mówi psycholog Andrzej Samson. Tłumaczy, że ściąganie nie zniknie, dopóki nie zmieni się system kształcenia. Bo szkoła zachowuje się wobec uczniów wyjątkowo nielojalnie. – Kiedyś ktoś obliczył, że aby sprostać wymaganiom liceum, trzeba zasuwać 18 godzin na dobę! To nie jest tak, że jak ktoś ściąga w szkole, będzie potem kradł cudze pomysły. Tak gadają starzy ludzie, którzy najchętniej całe zło zrzuciliby na współczesną młodzież. Amerykanin, wykładowca anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim, mieszka w Polsce od kilkunastu lat. – Na początku jeszcze próbowałem. Rozdzielałem w ławkach, groziłem konsekwencjami – opowiada. Miał do czynienia z wieloma studentami, ale tylko Polacy tak otwarcie przyznają się do ściągania i jeszcze dorabiają do tego ideologię. Bo spokój psychiczny, bo reakcja na stres. – A na koniec usłyszałem od swoich kolegów, żebym lepiej przestał, bo co kraj, to obyczaj. No to dałem spokój. Przed każdą sesją na uczelnianych tablicach można przeczytać: „Pomoce naukowe tanio sprzedam. 100% gwarancji”. To starsze roczniki oferują kociakom własne ściągi. Podobnie portale internetowe, które w gorącym maturalnym okresie pęcznieją od porad, „jak ściągać i nie wpaść”. I biznes jak co roku się rozkręca. Ściąga, bo musi – Bywa, że dziecko ściąga, bo musi – tłumaczy Danuta Chryniewicz. – Sporo wtłaczanej mu wiedzy to istny śmietnik. Nauczyciele patrzą na to przez palce, bo dla wszystkich w szkole najważniejsza jest realizacja programu. Niech sobie Iksiński z Kowalskim pościągają, to szkoła lepiej wypadnie. I może jeszcze jakąś nagrodę z gminy dostanie? – Pamiętam, jak w podstawówce odbywało się oficjalne sprawdzanie wyników z fizyki – wspomina z kolei Adam, teraz już student. – Najbardziej denerwowała się pani od fizyki. Przez kilka lekcji ćwiczyliśmy, jak posadzić uczniów w ławkach, żeby dobry uczeń miał obok siebie klasowego słabeusza. I udało się! Pani wizytator niczego się nie domyśliła. Zadania były łatwe, lepsi rozwiązali je szybko i zdążyli jeszcze podpowiedzieć reszcie. Pani postawiła tylko jeden warunek: żeby słabsi nie spisali całości, co byłoby zbyt podejrzane. A tak klasa dostała średnią 4,2. I wszyscy potem chwalili nas i panią od fizyki. Jednak zdaniem Grażyny Daniewskiej z podstawówki w Lublinie, najczęściej ściągają studenci. Bo to właśnie program studiów opiera się na zasadzie wykuć i zapomnieć. Poza tym wykładowcy gotowi są na wiele machnąć ręką. Wychodzą z sali, podziwiają widoki za oknem. A studenci w tym czasie mogą robić wszystko, byle nie na bezczelnego. – Ale to nie wina uczelni, bo studenci przynoszą przyzwyczajenia z podstawówki czy liceum – broni się prof. Marian Wiśniewski, dziekan Wydziału Nauk Ekonomicznych UW. – W pierwszych miesiącach sondują, czy tu takie praktyki też przejdą. Wypytują starszych kolegów, a ci podpowiadają, u którego wykładowcy można ściągać, a u którego nie. Anna Milewska, dyrektor Departamentu Kształcenia Ogólnego MENiS, wspomina, że zawsze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2003, 2003

Kategorie: Społeczeństwo