Sławomir kupił mi słońce

Sławomir kupił mi słońce

Susana Osorio, żona Mrożka, dla męża nauczyła się robić kotlety schabowe, kisić kapustę i lepić ruskie pierogi W Słodkim Wentzlu zjawiła się punktualnie, już od progu uśmiechnięta. – Tu nam będzie weselej niż za ścianą, w ekskluzywnej, ale trochę sztywnej restauracji Wentzel, której właścicielką jest Susana – powiedziała na dzień dobry Lesya, asystentka małżonki Sławomira Mrożka. Susana, z pochodzenia Meksykanka, niewiele mówi po polsku, chociaż prawie wszystko rozumie. Nasze szeleszczenia sprawiają jej trudność. Poprawnie wypowiada natomiast imię Sławomir. Nie stosuje żadnych zdrobnień typu Sławek czy Sławuś. – Nawet nie wiedziałam, że są takie możliwości – przyznaje. Z dalszej opowieści wynika, że imię bez zdrobnień bardziej pasuje do pisarza, o którym mówi się, że jest poważny, dostojny, małomówny i lubi mieć wszystko w swoim czasie, na swoim miejscu i w określonym porządku. O godzinie 9 śniadanie, potem kawa, następnie spacer, o 13 lancz. Susana przywykła do domowych rytuałów. – To żaden problem – mówi. – Prawdę powiedziawszy, pod tym stoickim spokojem widocznym na twarzy męża, spokojem, który czasami jest brany za wyniosłość, kryje się człowiek skromny, nieśmiały i wrażliwy. No, a poza tym bardzo dobrze wychowany, słowny, przy którym wiodę spokojne, ale nienudne życie. A Wigilia będzie trochę polska, trochę meksykańska. I najwyżej sześć dań, a wśród nich kawior, dorsz po meksykańsku, krewetki… Na karpia się nie skuszę, ma zbyt wiele ości. Podamy też coś na słodko, prezent od hiszpańskich przyjaciół. Mogłam hodować bugenwille Od kilku lat Mrożkowie mieszkają w Krakowie. – Polubiłam to miasto, jest takie małe. Można spacerem dotrzeć niemal w każde miejsce i co krok spotyka się przyjaciół. Ludzie są mili i ciepli, zabytki urocze, tylko klimat wam się nie udał. Pierwsze mieszkanie wybitnego dramaturga, autora „Dziennika powrotu”, mieściło się tuż obok krakowskich Plant. – Miało ponad 100 m – opowiada Susana – i położone było pięć minut drogi od Rynku, ale niestety najczęściej panował w nim półmrok. Bardzo brakowało mi światła i słońca. Nauczyła się jednak radzić sobie w życiu i tym razem znalazła receptę na poprawę nastroju. – Wybraliśmy się ze Sławomirem do specjalnego sklepu ogrodniczego i tam znalazłam lampę stosowaną podczas hodowania roślin. Zawiesiłam ją wysoko, w rogu pokoju, zaprogramowałam tak, by świeciła od 8 rano do 7 wieczorem i przez cały ten czas panował w moim mieszkaniu słoneczny nastrój. Mogłam hodować nawet bugenwille, krzewy pochodzące z tropików, które w Polsce udają się tylko w szklarniach. Gdy pytam, czy to Sławomir Mrożek kupił jej to słońce, uśmiecha się promiennie i mówi: – Zapłacił, czyli kupił. O hojności męża wypowiada się z przekornym uśmiechem. – Sławomir lubi robić mi niespodzianki i dawać prezenty. Mówię mu więc czasami: popatrz, jaki piękny pierścionek mi kupiłeś, a on rozpromieniony płaci za ten jubilerski drobiazg. Dobrze mają się dwie papużki nierozłączki, które Susana dostała od męża. – Jedna jest zielona, a druga żółta – przedstawia ptaki pani Mrożkowa. – Nie mówią jak duża papuga Pepe, która należała do moich dziadków i nie tylko gadała, ale nawet tańczyła. Moje nierozłączki tylko bardzo głośno wrzeszczą. Mieszkają z nami w nowym mieszkaniu, w okolicy Wawelu i Skałki, do którego przeprowadziliśmy się rok temu. Jest tam dużo więcej światła niż przy Plantach i mamy piękny widok na rzekę, w której odbija się słońce. Gdy mówi, to mówi Gdy zapytać żonę Sławomira Mrożka, czy męczy ją popularność małżonka, zaprzecza: – Czasami nawet znajduję w tym pewną przyjemność. Największe zainteresowanie towarzyszyło im zaraz po powrocie, gdy Sławomir Mrożek po ponad 30 latach nieobecności zawitał do Krakowa. Wszyscy chcieli zadać mu masę pytań, dzwonili dziennikarze, dawni i nowi przyjaciele, zaczepiali przechodnie. – Ponieważ mąż – wspomina Susana – znosił to ze stoickim spokojem, i ja przywykłam. Bywa jednak, że głupio się czuję, gdy czyjś wzrok jest bardziej niż zwykle nachalny, a wtedy sprawdzam, czy z moją garderobą wszystko w porządku, czy nie jestem czymś umazana na twarzy. Rytm ich życia jest różny. On jest bardzo zdyscyplinowany i małomówny. Ona: – Mogę paplać całymi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2004, 2003, 2004, 52/2003

Kategorie: Kraj