SLD – ostatnie otwarcie

SLD – ostatnie otwarcie

Stworzenie poważnej wizji przyszłości Polski jest chyba ponad siły i możliwości tej ekipy Prof. Jacek Wódz, socjolog polityki, dyrektor Międzynarodowej Szkoły Nauk Politycznych, wykładowca w Instytucie Studiów Politycznych Bordeaux, jeden z inicjatorów Ruchu 8 lipca z 1988 roku, członek SLD – Czy wyniki referendum zaskoczyły pana? – Zaskoczył mnie cud po godzinie szesnastej, kiedy osiągnęliśmy, jak na polskie warunki, zupełnie przyzwoitą frekwencję. Negatywnie zaś zaskoczyło mnie to, że w tych częściach Polski, gdzie katolicyzm jest najbardziej deklaratywnie demonstrowany, zdanie papieża się nie liczyło. To na czym ten polski katolicyzm polega, skoro tam, gdzie się go demonstracyjnie okazuje, jednoznaczna opinia papieża nie działa? – Polska jest w coraz większym stopniu mozaiką, rozsypała się na wiele małych ojczyzn, środowisk… – Po pierwsze, Polska się rozsypała, po drugie, elita polityczna – zarówno lewicowa, jak i prawicowa – ignoruje zupełnie pewien fakt. Od dobrych dziesięciu lat następuje dekompozycja polskiej tożsamości narodowej w jej modelu romantycznym. Tymczasem w Warszawie elity zachowują się tak, jak gdyby ten model tożsamości działał dalej. Tożsamości złożonej z wiary w jedne ideały, w jedne cele. A to nieprawda. Następuje rewindykacja wszystkich różnic regionalnych. Regiony się rozwijają, wzmacnia się lokalna tożsamość. Poszczególne miasta, o ile mają w miarę solidny trzon przywódczy, zaczynają się organizować. Znam prezydentów miast, którzy zrezygnowali z kandydowania do Sejmu, mówiąc: jestem potrzebny tu, w regionie, a tam będę jednym z 460. – Prawdziwa Polska nie jest w Warszawie, ale właśnie tu, w regionie? – Podobno jest to powiedzenie Dudy-Gracza. Według niego, prawdziwa Polska zaczyna się za Jankami. – I jak ona wygląda? – To społeczeństwo bardzo płytkiej modernizacji. Ta teza wielu ludziom się nie podoba, szczególnie tym, którzy twierdzą, że PRL zmodernizowała polskie społeczeństwo. Ja twierdzę, że nie. Co prawda, ludzie potrafią być wykształceni, pozornie mają podstawy do modernistycznego podejścia do świata, ale z drugiej strony, nie mają umiejętności funkcjonowania indywidualnego. Nie potrafią zachować się w sytuacjach ryzyka. Ciągle mamy też tradycyjny model rodziny i olbrzymie kłopoty ze zrozumieniem roli kobiet w życiu publicznym. Również w SLD. Ciągle brak w Polsce zrozumienia dla aktywności publicznej. Z braku nowoczesności w myśleniu wynika też niezdrowy stosunek do elit. Elity traktujemy jako ludzi wyraźnie lepszych od reszty. Mamy więc w stosunku do nich strasznie wysokie wymagania. Traktujemy ich jako superinteligentne i moralnie przejrzyste jednostki. A przecież wiadomo, że procedury demokratyczne nie wybierają najmądrzejszych, że wybieramy „swoich” ludzi. – To pewien paradoks. – I ciągle jesteśmy z tych elit niezadowoleni. To, że one są do niczego, to prawda. Ale przecież właśnie my je wybieramy, więc powinniśmy mieć trochę szacunku. Pamiętajmy też, że skoro jesteśmy niezadowoleni, to znaczy, że elity nie spełniają roli kierowniczej. W związku z czym społeczeństwo nie ma żadnej busoli. Miota się od ściany do ściany. Dojrzałą demokracją będziemy wówczas, jeśli jakakolwiek formacja wybrana raz będzie potrafiła rządzić przez dwie kadencje. – SLD to nie grozi? – Samobójstwo, jakiego dokonała ekipa Millera, właśnie na tym polega. Mądrzy ludzie mówili i podkreślali: SLD przejmując władzę, musi zaprezentować projekt rządzenia na osiem lat. Nawet jeśli się nie uda. A tu najpierw był projekt narzekania na to, że Buzek był do niczego, a potem techniczne łatanie. Do tej pory rządzenie sprowadza się do rządzenia technicznego. Nie ma natomiast żadnej wizji społecznej. A ludzie chcą mieć wizję. – Przecież ludzie w takie wizje polityków nie wierzą! – Ale od czegoś trzeba zacząć. Jeśli miało się tak wysokie poparcie, nie można było tego zmarnować. Należało budować konkretną wizję przyszłości. Zamiast tego SLD odsunął od siebie ludzi myślących. Skupił się wyłącznie na drobnym działaniu. Cząstkowe były też sukcesy, za jakie trzeba uznać zażegnanie katastrofy budżetowej i Kopenhagę. Brakowało jednak dalekosiężnej wizji polityki. Dowód na to dał Leszek Miller, który w ciągu 15 minut potrafił na Radzie Krajowej SLD nagle zmienić zdanie i powiedzieć o podatku liniowym. Który w żadnym razie nie pasuje do jakiejkolwiek wizji lewicowej. – Są więc tylko taktyka i granie? – Tak. Jest pojęcie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 25/2003

Kategorie: Wywiady