Pokolenie, które dominuje dzisiaj na scenie politycznej, będzie na niej przez następne dwadzieścia lat – mówi Józef Pinior – Czy o taką Polskę pan walczył? Jako jeden z liderów „Solidarności” i działacz opozycji antykomunistycznej? – Generalnie o taką. Także dzisiaj uważam, że marzenie mojego pokolenia – o Polsce demokratycznej i wolnej – zostało zrealizowane. Co oczywiście nie znaczy, że wszystko, z czym mamy do czynienia w polskiej rzeczywistości, wywołuje mój entuzjazm czy aprobatę. – O tę ciemniejszą stronę obrazu współczesnej Polski chciałem właśnie zapytać. Nie przygnębia pana liczba skandali i afer, o których słyszymy ostatnio prawie codziennie? – Bardzo mnie to drażni, to prawda. I dodam, że złe rzeczy dzieją się w nowej Polsce bynajmniej nie tylko od niedawna. Jestem krytykiem wielu działań rządów w Polsce demokratycznej niemal od 4 czerwca 1989 r. Ale też staram się patrzeć na wszystko, co się dzieje w naszym kraju, z pewnej perspektywy historycznej. I widzieć polskie kłopoty w porównaniu z problemami innych demokracji, choćby Włoch zdobytych przez Berlusconiego. Innymi słowy, namawiałbym do pewnej równowagi w ocenie tego, co się dzieje. – Co to oznacza? – Z jednej strony, nie powinniśmy się godzić na negatywne zjawiska obserwowane w Polsce, które wcale nie muszą towarzyszyć kapitalizmowi czy liberalnej demokracji. Z drugiej strony, przestrzegałbym przed zbyt histerycznymi czy przesadnie katastroficznymi ocenami dotyczącymi stanu polskiej gospodarki albo społeczeństwa. – A gdyby pan miał opisać Polskę 2003 r. kilkunastoma słowami? Co by pan o tym kraju powiedział? – Powiedziałbym, że pojawił się właśnie – przy okazji m.in. referendum europejskiego – nowy ładunek pozytywnej energii obywatelskiej, co pozwala na ostrożną nadzieję, że Polska będzie dalej się modernizować, a tym samym rozwijać w dobrym kierunku. Ale równocześnie w Polsce 2003 r. nie dorastają do tych generalnych procesów elity – ani polityczne, ani gospodarcze. – Dlaczego tak się dzieje, pana zdaniem? – Bo polskie elity są w dużej mierze wytworem złych praktyk publicznych, z jednej strony, tych jeszcze z czasów PRL, z drugiej – wynaturzeń systemu demokratycznego, które przydarzyły się nam w ostatnich 14 latach. – Z tego, co pan mówi, wynikałoby, że zwykli ludzie są w Polsce, w cudzysłowie, lepsi niż członkowie elit. To trochę zaskakujące, bo zazwyczaj jeśli krytykuje się np. rządzących Polską polityków, często pada odpowiedź, że są oni stworzeni na obraz i podobieństwo całego narodu. – Moja hipoteza jest inna. W Polsce mamy do czynienia z nowymi elitami obywatelskimi. Myślę o małym i średnim biznesie, ludziach, którzy z ogromnym mozołem zmagają się z nieukształtowanym polskim rynkiem. Myślę o nowych elitach intelektualnych, które już powoli się wykluwają, zwłaszcza w młodszym pokoleniu Polaków. Społeczeństwo w Polsce 2003 r. to nie pogrobowcy PRL, ale coraz bardziej wytwór 10 lat państwa demokratycznego. – Elity nie są jeszcze na nowym etapie? – Elity, zarówno te wywodzące się z dawnej PZPR, jak i z „Solidarności”, są jeszcze ciągle… zimnowojenne. Politycy zastygli w sytuacji, w której dojrzewali życiowo. Wielu nie ma podstawowych kwalifikacji do bycia w polityce. Wielu jest zakładnikami transformacji w Polsce, a zwłaszcza dziwnych układów pomiędzy biznesem a polityką. – Słucham tej opinii z nutą wewnętrznego sprzeciwu. Jak długo jeszcze bowiem będziemy tłumaczyć błędy polityków i uleganie upiorom przeszłości właśnie… przeszłością? Od 4 czerwca 1989 r. minęło już ponad 14 lat! Wcześniej też co najmniej przez całe lata 80. Polacy przechodzili coraz bardziej na stronę nowego systemu. Czyli ćwierć wieku po rozpoczętym procesie zmian wciąż rozgrzeszamy polityków, bo mieli… trudne dzieciństwo! A może powód jest inny? Są tacy, którzy mówią, że w Polsce do polityki idzie trzecia liga, trzeci garnitur intelektualny polskich elit. A może po prostu od wieków przyzwyczailiśmy się patrzeć do tyłu, nie do przodu? – Powodów, dla których jest tak, jak jest, można wymienić wiele. Na pewno swoją rolę w słabości elit politycznych odgrywa fakt, że po 1989 r. nową pasją Polaków stała się gospodarka. Najlepsi idą do biznesu. Wcześniej nie mieliśmy możliwości wyżywać się w tej dziedzinie. Dzisiaj często wystarczy 200 dol. od dziadka i jeśli ktoś ma dobry pomysł, jest szansa na podjęcie samodzielnej działalności gospodarczej. Polityka na tym tle wygląda mniej zachęcająco. Ci, którzy angażowali się w taką
Tagi:
Mirosław Głogowski









