Przy dużych projektach informatycznych bardziej potrzebne są renomowane kancelarie prawne niż programiści Informatycy znają powiedzenie „Śmieci na wejściu, śmieci na wyjściu”. Oznacza ono, że jeśli do poprawnie działającego programu komputerowego wprowadzimy nieprawdziwe dane, po ich przetworzeniu otrzymamy fałszywe wyniki. To powiedzenie najlepiej oddaje też sytuację, w jakiej znalazły się wielkie i niezwykle kosztowne rządowe projekty, których celem jest budowa e-administracji w naszym kraju. Na razie wymiernymi sukcesami na tym polu może się pochwalić jedynie Centralne Biuro Antykorupcyjne, które pod nadzorem prokuratury zaczęło wyłapywać podejrzanych o korupcję. Od dwóch tygodni część mediów żyje kolejną „największą aferą III RP” związaną z nieprawidłowościami, do jakich miało dojść w ostatnich latach przy przetargach informatycznych związanych, najogólniej mówiąc, z administracją. Nikogo nie oburzyła wysokość rzekomych łapówek, która miała sięgnąć kilku milionów złotych, co może być zaskakujące, bo wartość podpisanych kontraktów oszacowano najpierw na 1,5 mld zł, a potem kwota urosła do 3 mld. Czyżby urzędników wysokiego szczebla można było u nas kupić za paciorki? Pierwsza fala zatrzymań objęła 20 osób, lecz jedynie wobec trzech – Krzysztofa K., byłego wiceprezesa GUS, Moniki F., byłej urzędniczki w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, oraz mało znanej Agnieszki P. zastosowano środek zapobiegawczy w postaci aresztu. Pozostali – związani z niewymienionymi z nazwy firmami informatycznymi – zostali jedynie przesłuchani. Z aresztu za kaucją wyszedł też Witold D., były wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, który miał wydać pracownikom Centrum Projektów Informatycznych polecenie zawarcia niekorzystnych umów z podmiotami zewnętrznymi, co może oznaczać przestępstwo z art. 231 par. 1 Kodeksu karnego, czyli przekroczenie uprawnień, niedopełnienie obowiązków. Po czym na temat „infoafery” zapadła głucha cisza. Zajęto się Ukrainą. Tymczasem sprawa jest poważna. Odsłania bowiem mechanizmy rządzące naszym krajem. Korupcja! Jaka korupcja? Informatyzacja administracji publicznej w latach 2007-2013 to jedno z głównych zadań realizowanych w ramach unijnej polityki spójności. Zarezerwowane na ten cel kwoty to dziesiątki miliardów złotych. Część owych środków napędzała i nadal napędza koniunkturę rodzimej branży informatycznej. Na przykład projekt „Elektroniczna Platforma Gromadzenia, Analizy i Udostępniania Zasobów Cyfrowych o Zdarzeniach Medycznych”, którego realizacja rozpoczęła się w listopadzie 2007 r., uzyskał łączne dofinansowanie w wysokości 671 731 959,59 zł. Jest on realizowany przez Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia (CSIOZ) podległe resortowi zdrowia. Według danych dostępnych na stronie internetowej Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, system powinien ruszyć pod koniec przyszłego roku. Jednak w czerwcu 2013 r. Najwyższa Izba Kontroli ostrzegła, że istnieje poważne ryzyko przekroczenia tego terminu. Uważna lektura dokumentów NIK wskazuje, że do końca 2012 r. nie udało się rozstrzygnąć przetargu na budowę kluczowego dla całego projektu podsystemu. Poza tym CSIOZ przekazywało ministerstwu dane powoli, z opóźnieniami i w szczątkowej formie. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych jest jeszcze ciekawiej. Wart ponad 294 mln zł (dofinansowanie unijne prawie 250 mln zł) projekt o nazwie „pl.ID – polska ID karta, elektroniczny dowód osobisty” ma być zakończony 31 marca 2015 r. Rzecz jasna, nie obyło się bez kłopotów. W latach 2008-2009 sugerowano, że budżet całego projektu ma sięgnąć 370 mln zł. Nic więc dziwnego, że gdy ogłoszono przetarg, pojawiło się wielu chętnych. Na liście spółek dopuszczonych do składania ofert znalazły się m.in. Wasko, Sygnity, Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych, Gildia oraz konsorcjum Consortia. W połowie kwietnia 2012 r. przetarg unieważniono. Na przełomie września i października spółka Sygnity skierowała sprawę do sądu, uznając, że decyzja ta była nieskuteczna. Prawnicy reprezentujący spółkę domagali się wielomilionowego odszkodowania. W marcu tego roku CBA złożyło do prokuratury doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przy budowie systemu informatycznego CEPiK (Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców). Było ono wynikiem kontroli, którą agenci prowadzili w resorcie spraw wewnętrznych i administracji od 2005 r. Podobnych przypadków jest więcej, lecz nikogo to nie niepokoi. Można odnieść wrażenie, że przy realizacji dużych projektów informatycznych, obejmujących zasięgiem cały kraj, wykonawcom bardziej od programistów potrzebne są renomowane
Tagi:
Marek Czarkowski









