Śmierć królowej

Śmierć królowej

Oriana Fallaci pisała to, co inni myślą, ale mówią tylko po kątach… Korespondencja z Nowego Jorku W miniony piątek, o 1.30, w prywatnej klinice we Florencji zmarła Oriana Fallaci. Do ukochanego rodzinnego miasta przywieziono ją z Nowego Jorku 4 września br. Chciała odejść w tym samym miejscu, gdzie przyszła na świat. Była wycieńczona chorobą nowotworową. Cierpiała. Podawano jej leki przeciwbólowe. Towarzyszyli jej do końca siostra Paola i dwóch siostrzeńców, Edoardo i Antonio. W stałym kontakcie pozostawał Paolo Klun z wydawnictwa Rizzoli, opiekun edycji kolejnych książek pisarki. „Odeszła spokojnie, wierz mi, tak dla niej lepiej…”, mówił mi przez telefon. A dla innych? Kwiaty polskie… Siedziała, patrząc na obraz. Za oknem nad Manhattanem świeciło słońce, przedzierające się do salonu przez zasłony. Poprosiła, aby ustawić go w lepszym świetle. „Jakie piękne… Nie wiesz nawet, jaką robisz mi przyjemność. Zachowam te polskie kwiaty…”. Sięgnęła po butelkę wina i nalała do kieliszków. „Za spotkanie…”. Do pokoju wszedł Paolo Klun. Patrzył z wyrzutem. Dostrzegła to. Z jakąś pełną nagłej werwy przekorą zapytała: „Co byś powiedział na papierosa?”. Udał, że nie słyszy. „Mam tych raków, już nie wiem ile. Chyba 11. Ten z mózgu zaatakował mi już oko. Widzę tylko na jedno… Ale mnie nie złamią! Oriana Fallaci jest nie do załamania. Basta!”. Na stoliku przed nami leżała książka „Tajne państwo” Jana Karskiego z jego zdjęciem na okładce. Wpatrywała się w nią. „To był nie tylko dzielny wojownik, ale bardzo przystojny mężczyzna. Spotkaliśmy się chyba tylko raz przy jakiejś okazji. Ale jego misję zawsze miałam w swej świadomości”, mówiła, gestykulując. Ekscytowało ją najwyraźniej, że przyznano jej Nagrodę Orła Jana Karskiego. Dopytywała się o szczegóły. Chciała przy okazji wręczania wygłosić swoje finalne kredo. Jednak jej publiczne pojawienie się rodziło szereg komplikacji związanych z jej stanem zdrowia i osobistym bezpieczeństwem. Była dla muzułmańskich ekstremistów pożądanym celem. Podróżowała samolotami pod innym nazwiskiem, wyjście do restauracji było całą operacją. Nie pozwalała się fotografować, aby nikt nie dysponował jej aktualnym zdjęciem. Wiedziała jednak, że wręczenie nagrody nie może przejść bez echa. Chciała zaakcentować swój podziw dla polskiego bohatera, który próbował powstrzymać Holokaust, i wskazać podobieństwo jego misji do tej, którą ona sama sobie wyznaczyła. Dopytywała się także o dwóch innych Polaków, z którymi przeprowadzała swoje głośne wywiady – o Lecha Wałęsę i Mieczysława F. Rakowskiego. Z pierwszym rozmawiała w marcu 1981 r., przekonywał ją, że „Solidarność” musiała się stać, bo nie było innego wyjścia. Z drugim w lutym 1982 r., a on przekonywał ją, że nie było innego wyjścia niż stan wojenny. Miał jej wtedy powiedzieć, że w Polsce polityka nawet anioła potrafi zmienić w dziwkę. Żałowała, że nie udało jej się spotkać z polskim papieżem Janem Pawłem II, z którym chciała rozmawiać o relacjach chrześcijańsko-islamskich. Była dumna, że Benedykt XVI przyjął ją w Castel Gandolfo, nim minął trzeci tydzień jego pontyfikatu, i to przed wieloma koronowanymi głowami. Uważała, że Benedetto w wielu punktach podziela jej troski o los świata Zachodu i cywilizacji judeochrześcijańskiej. Że jest zdolny do stanowczego dialogu ze światem muzułmańskim, na temat tego, jak realizuje on swoją drogę do Boga i czy terror może być jedną z jej wersji. Cieszyła się, że w Polsce wiele autorytetów życia publicznego zaprotestowało przeciwko wytoczeniu jej we Włoszech przez sędziego Armanda Grassa procesu o obrazę uczuć religijnych islamu. „Polacy są naprawdę dzielnymi i dobrymi ludźmi”, żegnała się, obejmując mnie jeszcze raz w podziękowaniu za kwiaty Janusza Olszewskiego. Opera polska Jej stan zdrowia pogarszał się. Wychodziła coraz rzadziej. Coraz mniej prawdopodobne wydawało się obdarowanie jej Orłem Karskiego tak, jak sobie wymarzyła. Dodatkowo zdruzgotała ją afera związana z zamiarem wystawiania na terenie obozu na Majdanku rock-opery „Jesus Christ Superstar”. Gdy się o tym dowiedziała, zareagowała pełnym pasji listem protestacyjnym. Zadzwoniła i poprosiła o przekazanie go do Polski. Kiedy przyszło opamiętanie i w atmosferze skandalu porzucono plan wystawienia spektaklu, zadzwoniła znów i odśpiewała po włosku jakąś bojową piosenkę. Słowa nie były ważne. Ważna była wygrana bitwa. Misja Michnika Oriana Fallaci śpieszyła się. Lekarze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 38/2004

Kategorie: Świat