Rekordzistka miała na sobie czterdzieści litrów spirytusu i dwadzieścia osiem butelek wódki Na ten pociąg w Terespolu czeka bardzo dużo osób. Dworzec zapchany, placyk przed budynkiem też, w uliczkach stoją zaparkowane samochody z tłumem ludzi w środku. Szyby zaparowane, nic nie widać. – Czekają na swoich przemytników – mówi właściciel przydworcowego parkingu. – Ładują przemycony towar i pędzą w miasto lub dalej, do Białej Podlaskiej. Ci, którym nie udało się sprzedać przemyconego spirytusu i papierosów, robią się coraz bardziej nachalni. – Wódka nada, cigarety nada? – pyta się Luba, pielęgniarka z Brześcia. Jest w Terespolu już czwarty raz tego samego dnia. Zapłaciła Wowie ze starego mercedesa za pozwolenie na handel. Dzisiaj kiepsko, ale po chwili wyciąga spod płaszcza plastikowe woreczki z kukurydzianym spirytusem i idzie w stronę dwóch Polaków. Sprzedaje im pięć litrów. – Na wesele chcieli – mówi z radością. Po chwili skrzykuje kilka Białorusinek i razem idą na dworzec; tam, w cieple poczekają na powrotny pociąg. Pociąg relacji Brześć-Siedlce nazywany jest przez celników “śmietnikiem”. – Zobaczy pan, zamiast 200 osób jedzie nim 1000. A tak jest naszprycowany towarem, że aż dziwne, jak to lokomotywa uciągnie – mówi naczelnik wydziału operacyjnego Jerzy Gregoruk. Do przydworcowych okien coraz to przyklejają się zmęczone i zarośnięte twarze. Ci ludzie martwią się, czy na dworcu będą dzisiaj “czarni” lub “czarnuchy” – tak pogardliwie, nawet z nienawiścią, nazywa się celników wydziału operacyjnego. To oni są od szukania. To od ich humoru zależy, czy przemyt się uda, czy też straci się na kursie kilkaset złotych. Tego dnia wszyscy już wiedzą, że stracą. Przed dworzec zajechał właśnie terenowy nissan terrano. Wysiadło z niego trzech ubranych na czarno celników. Są jak z innego świata. Czyści, uśmiechnięci, pewni siebie. Czują na sobie spojrzenia tych, którzy ich nienawidzą. Dla przemytnika nie może być niczego gorszego od kontroli “czarnych”. – Bywa, że gdy wiedzą, że jesteśmy na dworcu, towar ląduje w rowach, po polskiej stronie. Potem po niego wracają na piechotę – mówi jeden z celników. – Chodźmy na peron. Już czas – mówi szef “czarnych”. Razem z nim, wąskim tunelem, pod dworcem idą pogranicznicy i “normalni” celnicy, w zielonych kurtkach. Jest jeszcze kobieta-celnik. Tylko ona będzie mogła przeszukiwać kobiety. – Mężczyźni są od rozkręcania, ja jestem od rozbierania – mówi celniczka, pani Ela. Słyszę chlupotanie spirytusu Przyjeżdża “śmietnik”. Przez szyby widać tłum pasażerów. Nikt nie wstaje z miejsc. Drzwi długo jeszcze będą zamknięte. – Mnie to już nie bawi, pracuję tutaj od 30 lat. Ciągle to samo. My znajdujemy, oni chowają. Proste to życie – przytupuje z zimna starszy celnik. – Ale ci z “operacyjnego” mają jeszcze ochotę do roboty. – No, pełny pociąg – mówi szef “czarnych” i uśmiecha się pod czarnym wąsem. Widać, że jest ożywiony. Kręci się, przytupuje, jak bokser przed walką. – Może być ciekawie. Zaczynamy – mówi do swoich ludzi. – Jest mnóstwo towaru. Aż słyszę chlupotanie spirytusu – cieszy się jeden z “czarnych”. – Patrz pan na te twarze. Jakie wystraszone, napięte. Oni wiedzą, ile mogą stracić pieniędzy. A ja wiem, ile oni mogą mieć tego spirytusu. Czasami to wystarczy ścianę nakłuć lub docisnąć i spiryt wypływa. Od razu pierwszy sukces. W lokomotywie białoruski maszynista ukrył kilka butelek. Ale celnicy zostawiają taką drobnicę. Przewieźć można wprawdzie tylko litr i ćwiartkę spirytusu oraz 350 papierosów, ale płace na Białorusi takie niskie, że maszynista musi jakoś dorobić. W wagonach ludzie siedzą ściśnięci jak sardynki w puszce. Podchodzą do celniczki i rozpinają kurtki. Ta obmacuje wzdłuż ud, pod pachami, na pośladkach. Jak znajdzie, to jeszcze ciepły od temperatury ciała woreczek ląduje w torbie. Torba szybko się zapełnia. “Czarni” skupiają się na skrytkach w pociągu. W wygaszonym piecu, w jeszcze ciepłym popiele, znajdują zagrzebane foliowe woreczki ze spirytusem. – Raz o mało się nie zapaliłem – opowiada starszy wiekiem celnik. – Wkładam łeb do pieca i wyciągam towar. Nagle woreczek się przedziurawił i spiryt pociekł
Tagi:
Grzegorz Warchoł









