„Śmigło” w GOPR

„Śmigło” w GOPR

Helikopter radykalnie zmienił szybkość i sprawność ratownictwa górskiego. Nie da się ukryć, że również koszty

(…) Śmigłowiec stał się ikoną ratownictwa w XXI w. W Tatrach działa najintensywniej, ale jeśli brać pod uwagę wszystkie góry w Polsce, to najwcześniej do akcji wykorzystano śmigłowiec w Beskidach.

Było to 28 lutego 1961 r. Jak podają tamtejsi goprowcy, śmigłowiec został wezwany (w slangu ratowników – „zadysponowany”) przez Jerzego Podgórnego – ówczesnego zastępcę kierownika Grupy Beskidzkiej – po otrzymaniu zgłoszenia o zaczadzeniu dwójki turystów w schronisku PTTK Rysianka. Na pokładzie oprócz Podgórnego był lekarz Grupy Beskidzkiej Zbigniew Tusiewicz. Maszyną dowodził pilot Janusz Kozłowski z katowickiego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego. Kobietę oraz mężczyznę przetransportowano do szpitala miejskiego w Bielsku-Białej. Po pięciu dniach mogli opuścić placówkę.

Akcję relacjonowano w prasie nie tylko lokalnej, ale też centralnej. Z emfazą pisano o spektakularnym wyczynie pilota, niezwykłej odwadze ratowników i ich skuteczności.

*

W GOPR motorem nawiązywania kontaktów z lotnictwem śmigłowcowym był Antoni Janik. Nie było to łatwe zadanie. Koszty, ryzyko związane z lataniem nad górskimi grzbietami czy uzależnienie od pogody dostarczały paliwa przeciwnikom lotnictwa ratunkowego. W zarządzie GOPR było takich wielu – znali budżet organizacji i zdawali sobie sprawę z kosztów.

– Współpraca mogła się skończyć szybciej, niż się zaczęła – wspominał Tadeusz Augustyniak, bo to on 13 października 1970 r. pilotował lot do Rabki, podczas którego o mały włos nie doszło do katastrofy. Na pokładzie była dwójka chorych dzieci. – Po minięciu grzbietu zaczynałem schodzić – opowiadał pilot. – Po kilku sekundach: paf, trzask i silnik przestał pracować. Wszystko nie byłoby takie groźne, gdyby teren był płaski, równy. Instrukcja w takich wypadkach mówi, że należy zejść do ziemi i gdzieś na wysokości 20 m „nad” gwałtownie pociągnąć dźwignią skoku i mocy do góry. Łopaty, które kręcą się z szybkością 8 m na sekundę, gdy helikopter opada, zostają zaciążone, wytwarza się prędkość postępowa i następuje bezpieczne przyziemienie. Każdy z pilotów był w tym szkolony i wykonywał takie zadanie na ćwiczeniach. Tylko że to działo się nad lotniskiem. A podczas tamtego lotu pode mną był las. Wypatrzyłem zagajnik z młodszymi drzewkami. Krzyknąłem do ratownika: „Trzymaj dzieci!”. Zrobiłem skręt w prawo o 90 st.

– To wszystko mogło trwać parę sekund. W tym czasie musiałem jeszcze wymyślić, jak nie wejść w te drzewka na prędkości, bo że łopaty będą połamane, to było pewne, ale chciałem uratować kadłub. Dlatego prędkość wyhamowałem tuż nad drzewami i siadłem na nich lekkim ślizgiem. Efekt był taki, że w maszynie nie została wybita żadna szybka, a przecież i od dołu, i po bokach są okienka. Nikomu nic się nie stało. Śmigłowiec poszedł do remontu i potem jeszcze latał – opowiadał Augustyniak. (…)

*

Lotów było coraz więcej, piloci nabierali wprawy. W 1973 r. rozpoczęła się stała współpraca zakopiańskiego oddziału GOPR z wojewódzką stacją pogotowia ratunkowego. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale latano z lotniska w Balicach.

Odległość zmuszała pilotów do zabierania dodatkowego paliwa, a przy poważniejszych akcjach – do wożenia go na międzylądowania na przykład do Morskiego Oka. Dlatego w marcu 1975 r. zaczął się eksperyment ze stałym dyżurem Mi-2 obok zakopiańskiego szpitala. Pięćdziesiąt sześć akcji przez niecałe dwa i pół roku przekonało decydentów i helikopter zagościł w Zakopanem na lata. Obsługiwał akcje GOPR nie tylko w Tatrach, ale też w Beskidach (teren działania grup: Krynickiej, Beskidzkiej i oczywiście Podhalańskiej).

Zatwierdzony pod koniec 1978 r. Program szkolenia ratowników GOPR w ratownictwie z powietrza – opracowany przez Tadeusza Augustyniaka z Zespołu Lotnictwa Sanitarnego Kraków i starszego instruktora ratownictwa górskiego Macieja Gąsienicę z Grupy Tatrzańskiej GOPR – pokazał, że śmigłowiec na stałe wszedł do rozwiązań ratunkowych stosowanych przez GOPR. (…) Program opierał się na zasadach, jakie Tadeusz Augustyniak poznał w Szwajcarii w 1974 r., oraz na doświadczeniach, które piloci z Sanoka, Katowic i Krakowa zdążyli już zdobyć. Było ich zaskakująco wiele – mimo że do 1978 r. nie istniał spójny program, od kwietnia 1975 do końca 1977 r. odbyło się kilkadziesiąt lotów w tereny górskie.

Dziś w Zakopanem istnieje stała baza. Podobnie w latach 1987-1993 było w Szczyrku, gdzie stacjonował śmigłowiec ratowniczy. Jednak ze względu na koszty wycofano się z projektu, a działania ratunkowe przejęło Lotnicze Pogotowie Ratunkowe.

– W LPR w góry latają tylko przeszkoleni piloci – mówi Jacek Jawień, ratownik i instruktor Grupy Beskidzkiej, uczestnik wypraw w Himalaje. – Czasem korzystamy też z sokoła, kiedy nie ma wolnego śmigła w LPR, a chłopaki w Tatrach nie są zajęci.

Jak działa ta współpraca?

– Mamy umowę z Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym – tłumaczy Jawień. – Dwa razy w roku odbywamy dwutygodniowe szkolenia, żeby piloci znali warunki latania w górach, a nasi ratownicy pokładowi przeszli unifikację, czyli nauczyli się procedur potrzebnych w akcji ratunkowej, ewentualnie przypomnieli je sobie. LPR dysponuje śmigłowcami Eurocopter, które nie mają wyciągarek, stosujemy więc wyłącznie technikę długiej liny.

Na terenie, który ma pod swoją pieczą Grupa Beskidzka, czas podwózki samochodem i podejścia nie jest długi, dlatego śmigłowce nie są wykorzystywane zbyt często.

– Śmigłowiec jest potrzebny wtedy, gdy konieczny jest błyskawiczny transport poszkodowanego do szpitala, kiedy liczy się każda minuta – dodaje Jawień. – Dlatego też lata cały zespół HEMS, czyli ratownik i lekarz.

Śmigłowce LPR są mniejsze od sokoła i bardziej narażone na podmuchy wiatru. Za to te latające w barwach LPR są przystosowane do lotów nocnych. Jedną z takich akcji GOPR przeprowadził ostatniej zimy na Turbaczu. Pomocy wymagała kobieta, która schodząc w butach narciarskich po schodach w schronisku, poślizgnęła się i upadając, złamała miednicę. Było już ciemno, ale śmigłowiec LPR wylądował na placu tuż obok schroniska i ewakuował kobietę do szpitala.

Grupa Bieszczadzka od 1975 r. współpracuje z Zespołem Lotnictwa Sanitarnego w Sanoku, a Grupa Sudecka rok wcześniej nawiązała współpracę z zespołem wrocławskim. (…)

*

Śmigłowiec radykalnie zmienił szybkość i sprawność ratownictwa górskiego. Nie da się ukryć, że również koszty. To one i fakt, że nie zawsze i nie wszędzie można dolecieć, sprawiają, że nadal szkoli się zastępy ratowników gotowych ruszyć na pomoc pieszo.

By można było użyć helikoptera, konieczna jest pogoda lotna, czyli bez gęstych mgieł, halnego czy niskiego pułapu chmur i burz. „Śmigło” nie wleci też do ciasnego wąwozu.

– Ej, żeby to jeszcze po jaskiniach goniło – miał powiedzieć jeden ze starszyzny ratowniczej, gdy zobaczył po raz pierwszy helikopter w akcji.

Nikt nie zdecyduje o użyciu maszyny, gdy wezwanie przychodzi z deptaka. Dlatego choć helikopter sprawdza się wyśmienicie, nie jest wykorzystywany przy obtarciach, stłuczeniach czy chwilowych zasłabnięciach. Gdy nie trzeba walczyć o ludzkie życie, a w grę wchodzi jedynie komfort ratowanego, uważnie patrzy się na koszty. Gdy jednak trafi się poważny uraz lub wypadek, helikopter podrywa się do lotu, na koszty nie bacząc. Kunszt pilotów widać, gdy warunki są trudne, na granicy bezpieczeństwa.

– Odwiedził nas kiedyś gen. Mirosław Hermaszewski – wspominał Augustyniak. – Akurat trafił się lot. Nic wielkiego, złamana noga. Zaproponowałem generałowi, że może polecieć, choć nie będzie to żadna wielka akcja, w sensie trudnej, ścianowej. Usiadł koło mnie. Jak polecieliśmy, postanowiłem mu jednak pokazać podejście, żeby poczuł. Zbliżam się jego bokiem. Ja do ściany, a on do mnie. Chwila i by się przesiadł na mój fotel. Podlecieliśmy blisko, ale bez przesady, nie ryzykowałem, nie było powodu. „Proszę pana, wiele rzeczy przeżyłem jako pilot i kosmonauta, ale to zrobiło na mnie duże wrażenie”, powiedział mi zaraz po wylądowaniu.

*

Wsparcie ratowników z powietrza nie ogranicza się do śmigłowców. GOPR intensywnie pracuje nad wykorzystaniem dronów do akcji ratowniczych.

– Dziś z pomocą dronów szukamy zaginionych, dokumentujemy miejsca zdarzenia i tereny lawinowe. Mamy też system, który wspomaga detekcję osób na zdjęciach z drona – mówi Tomasz Motyl, ratownik zawodowy, zastępca naczelnika Grupy Jurajskiej GOPR, odpowiedzialny w Pogotowiu za ten obszar.

System, który ma na myśli, w uproszczeniu działa tak, że aparat wykonuje setki zdjęć podczas lotu, wszystkie o dużej rozdzielczości. Następnie zdjęcia są zgrywane do programu SARUAV, który poddaje je głębokiej analizie. Za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji podaje koordynaty, gdzie potencjalnie może się znaleźć człowiek. SARUAV potrafi wykrywać ludzi w różnych pozycjach, odróżniać sylwetki dorosłych i dzieci, filtrować z innych kształtów, jak zwierzęta, pomniki. Robi to błyskawicznie i w pełni automatycznie, za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji, analizując terabajty danych.

System gromadzi dane w miarę postępu akcji, ma aplikacje mapowe, krok po kroku ułatwia pracę w warunkach stresu. Pozwala też na prosty dostęp do kluczowych fragmentów zdjęć, by ratownik mógł zweryfikować na własne oczy wytypowany obiekt.

To rozwiązanie zaprojektował zespół pod kierunkiem prof. Tomasza Niedzielskiego – matematyka i geografa z Uniwersytetu Wrocławskiego. Na bazie tego start-upowego projektu powstała spółka komercyjna, która rozwija pomysł.

– Ten program wykorzystujemy na terenach otwartych w każdej grupie GOPR – podkreśla Motyl. – Celem akcji poszukiwawczej jest odnalezienie człowieka w jak najkrótszym czasie, bo to zwiększa jego szanse przeżycia. Dron zastępuje kilka czy kilkanaście osób. Mogą się one skoncentrować na poszukiwaniach w miejscach, gdzie dron nadal jest nieprzydatny, jak: jaskinie, zabudowania, strome, zalesione wąwozy.

Użycie systemu obniża koszty akcji i zmniejsza zagrożenie zdrowia ratowników. Drony są nieustannie udoskonalane, co w dramatyczny sposób udowodniła wojna w Ukrainie w 2022 r. Już niedługo nie tylko wojskowe, ale też cywilne urządzenia będą odporne na warunki pogodowe, będą również latać w nocy, z wykorzystaniem termowizji. Stale zwiększają się udźwig, zasięgi i precyzja nawigacji tych urządzeń.

– To będzie ogromne wsparcie, szczególnie dla GOPR i policji – potwierdza Motyl. – Również TOPR wykorzystuje drony i niewykluczone, że za jakiś czas będziemy szkolić się wspólnie. To ważne, by wymieniać się doświadczeniami i nie popełniać podobnych błędów. Według mojej wiedzy do dziś żadna z grup nie utraciła jeszcze drona podczas akcji.

Ratownicy GOPR w działaniach poszukiwawczych używają dronów już od kilku lat, ale pierwszy duży sukces odnieśli podczas poszukiwań 65-letniego mężczyzny, który zaginął 28 czerwca 2021 r. w okolicach Cergowej w gminie Dukla w Beskidzie Niskim.

Wojciech Pawul, ratownik Grupy Bieszczadzkiej GOPR i operator drona podczas tej akcji, relacjonuje: – W kilku nalotach dron przeczesał prawie 100 ha otwartej przestrzeni. W terenie musiałoby działać ok. 10 zespołów przez dwie godziny.

Dron, który namierzył zaginionego, kosztował ok. 100 tys. zł. Został zakupiony z funduszy Programu Współpracy Transgranicznej „Polska-Białoruś-Ukraina”. Jest jednym z czterech bezzałogowych statków powietrznych, którymi dysponują bieszczadzcy goprowcy. Pozostałe służą przede wszystkim do szkoleń.

Grupy regionalne GOPR korzystają z różnych modeli bezzałogowych statków powietrznych, w 2021 r. dzięki współpracy z Media Expert, do każdej grupy regionalnej trafił wysokiej klasy dron.

Grupa Podhalańska Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego również odniosła sukces w poszukiwaniach, tym razem w detekcji pomogła kamera termowizyjna. Wydarzyło się to nocą z 2 na 3 kwietnia 2022 r., gdy ratownicy na prośbę policji włączyli się do poszukiwań 65-latki ze Starej Wsi pod Limanową.

„O 22.03 ratownik dyżurny na stacji centralnej w Rabce-Zdroju odbiera zgłoszenie od policji w Limanowej z prośbą o wsparcie poszukiwań kobiety, która wyszła z domu ok. godz. 14.30 i nie wróciła”, opisuje akcję na swojej stronie GOPR Podhale. O pierwszej w nocy kamera termowizyjna pozwoliła zlokalizować zaginioną. Kobieta błąkała się po lesie.

– Chodziła w kółko, nie potrafiła znaleźć drogi powrotnej do domu – mówi Marek Kalbarczyk, ratownik GOPR.

Gdy dron namierzył kobietę, podjechał po nią ratownik na quadzie i zwiózł do wioski, gdzie czekała karetka pogotowia. Kobieta była wychłodzona. Już o drugiej w nocy akcja została zakończona, a 33 ratowników Grupy Podhalańskiej mogło wrócić do domów.

Fragmenty książki Wojciecha Fuska i Jerzego Porębskiego GOPR. Na każde wezwanie, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2022

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2022, 50/2022

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy