Sny z plastiku

Filipiny odpowiadają za jedną trzecią plastikowych śmieci w oceanach. I to wcale nie jest największy problem ekologiczny

Otacza każdego od pierwszych chwil. O ile przy lotniskach, w miastach, na drogach dojazdowych jego obecność da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, o tyle moment, kiedy uderza w stopy zmoczone w oceanie, bywa dla wielu szokujący. Nieważne, co kto ma za plecami, siedząc na plaży – czy wielogwiazdkowy hotel z prywatną, odgrodzoną plażą, czy po prostu brzeg, o który rozbijają się fale. Czy scenerią jest dzika natura na jednej z tysięcy wysp i wysepek, czy pomost, z którego wchodzi się na prom. A naukowcy dopowiadają, że znajduje się także w wodzie, którą się pije i która leje się z prysznica. Że jest nawet w piasku, po którym ochoczo biega się boso. Że jak ocean trochę się rozhuśta, to wyrzuci go na brzeg tyle, że rano po plaży nie ma co chodzić – najlepiej poczekać, aż lokalsi posprzątają, przygotują świat dla turystów. Na Filipinach plastik jest jak powietrze, bo jest dosłownie wszędzie.

Skąd ten problem

Przejdźmy do konkretnych danych. Bank Światowy podaje, że co roku na Filipinach produkuje się 2,7 mln ton plastikowych śmieci. Samo w sobie to jeszcze nie jest powodem do niepokoju, na tle Chin, Indii czy zdecydowanej większości krajów europejskich ta liczba nie wygląda źle. Globalnym liderem są Stany Zjednoczone (34 mln ton), w Europie najgorzej pod tym względem wypadają Niemcy i Brytyjczycy (odpowiednio 6,8 i 6,6 mln ton). Nawet Polska wytwarza więcej plastikowych śmieci, bo już ponad 3 mln ton, i systematycznie zwiększa ich ilość, w tempie rosnącym zwłaszcza w ciągu ostatniej dekady.

Problem jest gdzie indziej – w tym, co później ze śmieciami się robi. ONZ i Bank Światowy zgodnie podają, że 20% filipińskiego plastiku trafia do mórz i oceanów. OECD mówi nawet o 25%, inne źródła straszą jeszcze wyższymi liczbami. Rozbieżności kończą się, kiedy przychodzi do porównania Filipin z innymi krajami. Tu wątpliwości nie ma – najwięcej plastiku trafia do oceanów prosto z filipińskich cieków wodnych.

Ale nie ma co robić z Manili kozła ofiarnego, to problem regionalny. Prowadzony przez badaczy z Uniwersytetu Oksfordzkiego portal Our World in Data, cytowany m.in. przez Agencję Reutera, wskazuje, że 80% wszystkich plastikowych odpadów w morzach i oceanach dostaje się do nich z rzek Azji Południowo-Wschodniej. Znowu – nic w tym dziwnego, w końcu w strukturach gospodarek tych krajów produkcja prostych dóbr konsumpcyjnych odgrywa ogromną rolę. To zresztą fakt dość powszechnie znany, plastikowych odpadów jest najwięcej na Pacyfiku również z tego powodu. Pozostaje jednak pytanie, dlaczego akurat Filipiny, kraj niespecjalnie wyróżniający się na tle sąsiadów, mają z ich utylizacją największy problem.

Powierzchowne rozumowanie podsuwa jako odpowiedź typowe kwestie rozwojowe. Filipiny to kraj rozdrobniony, na 7 tys. wysp (plus setki czy tysiące mniejszych, niezamieszkanych wysepek), w dodatku gospodarczo wciąż odstający od reszty regionu. Szybki rzut oka na ogólne statystyki prowadzone przez ASEAN pozwala stwierdzić, że Manila w wielu aspektach ma problem z dogonieniem reszty członków tej południowoazjatyckiej wspólnoty gospodarczej. Przy prawie 114-milionowej populacji, po Indonezji drugiej co do wielkości w regionie, jest dopiero na czwartej pozycji, jeśli chodzi o PKB per capita. To samo miejsce zajmuje pod względem wykorzystania kapitału społecznego, przegrywając z głównymi rywalami: Tajlandią i Malezją. Równie przeciętnie – co ważne w kontekście problemów z utylizacją plastiku – wypadają Filipiny w statystykach dostępu do  infrastruktury: dróg, połączeń kolejowych, transportu publicznego, ale też kanalizacji, sieci energetycznych i sortowni odpadów. I o ile piąte miejsce, za dominującym w regionie Singapurem, ale również Tajlandią, Malezją i nawet Wietnamem, nie wydaje się zwiastować kryzysu, o tyle inne liczby każą bić na alarm.

Śmieci a stereotypy

Dane z kilku źródeł, przede wszystkim z organizacji pozarządowych, ale potwierdzone przez WHO, wskazują, że aż 70% mieszkańców kraju nie ma na co dzień dostępu do sortowni i legalnych wysypisk. Czyli siedem na dziesięć gospodarstw domowych swoje śmieci posyła – samodzielnie lub nie, celowo lub przypadkowo – nie tam, gdzie trzeba. Już w lipcu 2000 r. władze w Manili wprowadziły ustawę zabraniającą składowania odpadów na dzikich wysypiskach i nakazującą przekształcenie wszystkich składowisk śmieci w sformalizowane, wyposażone w odpowiednią infrastrukturę sortownie. Plastiku zatem od 23 lat nie można składować, gdzie się chce. Trzeba teren zabezpieczyć, podłączyć do kanalizacji i prądu, prowadzić legalny biznes. I tu pojawia się problem numer 1: ustawa istnieje, ale nie działa. Wie o tym sam filipiński rząd – w raporcie przygotowanym w 2017 r. przez tamtejszą senacką komisję środowiska doliczono się aż 403 składowisk działających nielegalnie i niespełniających wymogów ustawy, przy zaledwie 108 funkcjonujących prawidłowo. Cztery na pięć wysypisk śmieci w 114-milionowym kraju nie ma więc warunków, żeby powstrzymać pełzającą katastrofę ekologiczną.

Tak przeprowadzona analiza pozwala obalić dość powszechny i szkodliwy mit na temat społeczeństw w krajach słabiej rozwiniętych, nie tylko azjatyckich, że śmieci są tam wszędzie, bo nie ma wśród mieszkańców kultury dbania o wspólną przestrzeń. Zwłaszcza w Europie pokutuje ten postkolonialny stereotyp postrzegania Azjatów jako dobrych pracowników, posłusznych i karnych obywateli i uważnych rzemieślników, a jednocześnie przypisywania im wielu pejoratywnych cech dotyczących organizacji ich społeczności.

Tymczasem plastik z filipińskich gospodarstw domowych trafia do oceanów wcale nie dlatego, że Filipińczycy indywidualnie go tam wrzucają. Wręcz przeciwnie – według danych WWF aż 76% plastiku, który ląduje w wodzie, zostało uprzednio odebrane przez prywatne najczęściej firmy, zarabiające na zarządzaniu odpadami ogromne sumy.

Bank Światowy szacuje, że cały sektor utylizacji odpadów wart jest dzisiaj prawie bilion dolarów, przy czym aż jedna czwarta zysków generowana jest w Azji Południowo-Wschodniej, z Chinami, Indiami i Australią włącznie. W przypadku samych Filipin, wylicza portal Statista, zyski na czysto tej gałęzi gospodarki wynoszą ok. 600 mln dol. rocznie, z ogólnym trendem zwyżkowym. Nie wydaje się to dużo, ale w kraju, w którym średnie wynagrodzenie miesięczne netto w sektorze innym niż rolniczy wynosi równowartość 308 dol., to naprawdę olbrzymie pieniądze.

Biznes jak inne

Dopiero teraz widać więc, jak wielopiętrowy jest to problem. Rzeczywiście brakuje tu odpowiedniej infrastruktury, co jest typowym zagadnieniem z zakresu nauk o rozwoju. Nie wystarczą jednak dofinansowane przez Zachód inwestycje, żeby kryzys śmieciowy rozwiązać. Odpadów przybywa za szybko, żeby obecnie istniejący system był w stanie je przerobić. Powodem jest głównie olbrzymie tempo urbanizacji Filipin.

Jeszcze w latach 80. w miastach żyło nieco ponad 37% mieszkańców, w latach 90. – już 48,6%. UN Habitat, agencja Narodów Zjednoczonych ds. demografii i urbanizacji, ocenia, że dzisiaj wskaźnik ten przekracza 55%, a do połowy stulecia osiągnie zawrotne 84%. Za przenoszeniem się ludności do miast idzie wiele innych procesów, w tym większa produkcja plastikowych opakowań, ogólna konsumpcja dóbr i usług i wytwarzanie większej ilości śmieci. Jeśli połączyć to zjawisko z niewydolnym systemem, przepis na katastrofę gotowy. A przecież trzeba pamiętać o ludziach, którzy na śmieciach zarabiają, często kosztem wspomnianego systemu i środowiska naturalnego.

Cała gospodarka odpadami, nie tylko zresztą na Filipinach, to biznes bardzo podatny na wszelkiego rodzaju nieprawidłowości. Znamy to nawet w Polsce, gdzie co kilka lat wybuchają afery związane z nielegalnym składowaniem odpadów przez zachodnioeuropejskie syndykaty kryminalne (głównie włoskie mafie) czy tanim importem śmieci nad Wisłę, chociażby z Chin. Łatwo więc wyobrazić sobie skalę nadużyć, korupcji i łamania prawa w kraju o znacznie słabszych instytucjach nadzoru.

W 2016 r. na Filipinach wybuchł ogromny skandal korupcyjny, pod lupą administracji i regulatorów znalazło się łącznie ponad 600 urzędników państwowych, głównie samorządowców, oskarżonych o malwersacje przy zarządzaniu odpadami. Wspomniana ustawa z 2000 r. właśnie samorządom lokalnym przyznawała wyłączne kompetencje w tworzeniu regulacji prawnych dotyczących gospodarki odpadami na poziomie poszczególnych prowincji. Jak się później okazało, dość powszechne było przyjmowanie korzyści majątkowych w zamian za przymykanie oka na dzikie wysypiska lub tworzenie śmietnisk bez odpowiedniej infrastruktury. Między innymi z tego powodu na Filipinach wciąż istnieje prawie pół tysiąca składowisk, które nie spełniają wymogów prawnych. A to ma konkretne konsekwencje.

Wyobraźmy sobie, jak takie wysypisko może funkcjonować. Zarządza nim prywatna firma, która za odbiór śmieci bierze niemałe pieniądze, najczęściej bezpośrednio od władz – lokalnych lub centralnych. Śmieci trafiają na składowisko, na którym i tak już oszczędzano, bo nie obudowano go odpowiednimi urządzeniami. Co dzieje się potem, tak naprawdę nie wie nikt, bo skoro składowisko nie widnieje w oficjalnych rejestrach, nie podlega żadnym kontrolom. Odpady mogą być spalane, wysyłane do innych krajów, nielegalnie sprzedawane. Najczęściej jednak są stopniowo, w mniejszych porcjach, wrzucane do oceanu.

Zadławieni

Plastikowa katastrofa to nie tylko problem dla środowiska naturalnego. To też olbrzymie koszty, ale i niewykorzystane szanse filipińskiej gospodarki. Warto tu wrócić do wyliczeń Banku Światowego, który szacuje, że w ujęciu globalnym wyrzucanie plastikowych odpadów do oceanów to strata 80-120 mld dol. Tyle wynosi koszt opakowań, które produkuje się od nowa, a które można by zastąpić opakowaniami wytwarzanymi ze śmieci. Tak zwana gospodarka obiegu zamkniętego jedynie w zakresie skuteczniejszego recyklingu plastiku przyniosłaby na Filipinach zysk rzędu 890 mln dol. rocznie. Dla kraju będącego wciąż na dorobku to olbrzymia kwota. Widać więc, że lepsze wykorzystanie plastiku po prostu się opłaca, i to naprawdę wszystkim.

Żeby jednak do tego doszło, trzeba uszczelnić system we wszystkich miejscach, w których nie działa on prawidłowo. A taką operację naprawdę trudno przeprowadzić bez odpowiednio silnych instytucji państwowych. Trzeba bowiem ukrócić, najlepiej jednocześnie, zarówno korupcję, jak i nielegalny handel odpadami, niewłaściwą ich utylizację, ale także prowadzić kampanie edukacyjne na poziomie szkół czy społeczeństwa obywatelskiego.

To ambitna lista zadań dla kraju, który według Freedom House jest państwem zaledwie częściowo wolnym i demokratycznym. Od transformacji ustrojowej, od dyktatury Ferdinanda Marcosa do demokracji minęło już 37 lat, ale filipińska architektura instytucjonalna wciąż jest bardzo podatna na tendencje autorytarne, czego dowodem była narodowo-populistyczna, represyjna sześcioletnia kadencja byłego już prezydenta Rodriga Duterte, który odszedł z urzędu w ubiegłym roku. Jeśli dodamy do tego problem z islamistycznym ekstremizmem, obecność azjatyckich filii Państwa Islamskiego na południu kraju i przestępczość zorganizowaną, mamy obraz państwa, w którym nieustannie gdzieś wybucha jakiś pożar. Masowe wyrzucanie plastiku do oceanu łatwo może tu spaść w hierarchii priorytetów politycznych na dalsze miejsca.

To jednak będzie musiało się zmienić, bo przy wspomnianym błyskawicznym tempie urbanizacji i wzrostu konsumpcji niedługo Filipińczycy zwyczajnie zaczną tym plastikiem się dławić. Przykryje on wszystko, łącznie z piękną, unikatową przyrodą. Bez stanowczych działań na Filipinach plastik zdominuje każdy element życia codziennego, nawet sny i marzenia o przyszłości.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

 

Wydanie: 19/2023, 2023

Kategorie: Ekologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy