Czy śmierć prezydenta Cháveza zatrzyma wenezuelską rewolucję? Po dwóch latach walki z chorobą nowotworową 5 marca zmarł Hugo Rafael Chávez Frías – prezydent Boliwariańskiej Republiki Wenezueli. Świat stracił jednego z najbardziej uczciwych polityków, a międzynarodowa lewica wyjątkową postać, która przypomniała wszystkim, że pojęcia takie jak „masy”, „rewolucja” i „socjalizm” to coś więcej niż wokabularz dawnych klasyków marksizmu. Polskie media, jako wysoce wyspecjalizowane w materii żałobnej, natychmiast podjęły kwestię śmierci Cháveza i od tej chwili epatują odbiorców emocjonalnymi reakcjami mieszkańców stolicy Wenezueli, Caracas. Przedstawia się je na ogół jako histeryczne, tymczasem Chávez był dla obywatelek i obywateli Wenezueli personą wyjątkową, uosobieniem rewolucji, która odmieniła los całego społeczeństwa – nie tylko w tym kraju, ale w całej Ameryce Południowej. Demonstracje żałobne zorganizowane zostały w wielu miastach, także w innych państwach latynoamerykańskich. Nie wszyscy jednak płakali. We wschodniej części Caracas, w dzielnicach zamieszkanych przez bogatą elitę, której Chávez odebrał władzę nad ropą naftową i gospodarką, a tym samym nad całym krajem, hucznie świętowano. Nadzieja na odwrócenie „procesu boliwariańskiego”, jak często określa się trwającą od blisko 14 lat rewolucję, odżyła, dodajmy – po raz kolejny. Naturalnie, nie wyłącznie w samej Wenezueli. Pierwsze komentarze, jakie popłynęły z Białego Domu ewidentnie sugerowały, że USA są jak najbardziej zainteresowane powrotem do dawnych czasów. Słowa prezydenta Obamy o „sensownych reformach demokratycznych”, „nowym rozdziale” i „wsparciu USA dla uzyskania warunków do konstruktywnego dialogu pomiędzy wenezuelskim rządem i obywatelami” brzmią znajomo groźnie. Jak zawsze zresztą, gdy jankescy oficjele – trawestując Tuwima – „szarpią deklinacją” termin „demokracja”. Dodatkowo reakcja ta trąci wyjątkową wręcz hipokryzją, gdyż Chávez sprawował władzę przez 14 lat, co było efektem powszechnych wyborów, których demokratyczności i uczciwości nie śmiały podważyć ani CNN, ani FoxNews. Nie tylko te stacje telewizyjne, ale i inne media oraz międzynarodowe ośrodki polityczne przez całe 14 lat dość skutecznie zniekształcały obraz boliwariańskiej rewolucji i samego Cháveza. Ich działania nie do końca jednak przynosiły efekty, bo choćby dzięki internetowi udawało się pokazywać Wenezuelę i jej prezydenta w innym świetle, niż to robili możni tego świata. PRAWDZIWA REWOLUCJA Docierające do Polski przez ostatnią dekadę informacje z Wenezueli tworzyły eklektyczną propagandową pulpę. Zamachy stanu, rewolucja, represje, gnębienie opozycji, więźniowie polityczni, petrodolary, dyktatura… Te szczątkowe, przeważnie fałszywe, informacje warto umieścić w pewnym kontekście. W Wenezueli trwa bowiem prawdziwa rewolucja społeczna. A prezydent Chávez stał na jej czele. Jest luty 1989 r. Za kilka miesięcy w Polsce i całej Europie Środkowo-Wschodniej dojdzie do przemian, które przyniosą społeczeństwom tych krajów wolność i bezrobocie. W Wenezueli natomiast sytuacja gospodarcza jest tragiczna. Ówczesny prezydent tego kraju Carlos Pérez wprowadza pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego drastyczne podwyżki cen żywności i usług publicznych, niektóre przekraczające 50%. Wtedy właśnie w społeczeństwie wenezuelskim rodzi się bunt, który stopniowo przeistoczył się w rewolucję boliwariańską i doczekał się spełnienia. Dochodzi do masowych demonstracji i starć z policją. Wkrótce potem do akcji wkracza wojsko, które 26 lutego 1989 r., strzelając do demonstrantów, zamordowało 3-5 tys. osób. To taki południowoamerykański Tiananmen, o którym media milczą. Masowy bunt i równie masowe represje z 1989 r. były wielkim szokiem dla całego społeczeństwa. Niezadowolenie społeczne, które legło u podstaw caracazo, jak nazywane jest w historiografii stłumione przez wojsko powstanie sprzed 24 lat, musiało znaleźć swoje ujście. W tym czasie tworzyła się inicjatywna grupa lewicowych oficerów, którzy nie zgadzali się z panującym w kraju porządkiem politycznym. Do tej grupy należał właśnie płk Hugo Rafael Chávez Frías. Niecałe trzy lata po caracazo lewicowi oficerowie dokonali próby puczu. Akcja się wprawdzie nie powiodła, ale inicjatorzy zmian zyskali poparcie i zaufanie społeczne. W przestrzeni politycznej pojawił się realny głos wzywający do walki przeciw systemowi, który ogromną większość społeczeństwa kraju bogatego w ropę naftową skazuje na życie w nędzy. Popularność Cháveza rosła i sprawiła, że po dwóch latach został wypuszczony z więzienia i stanął na czele nowej partii – Ruchu na rzecz Piątej Republiki (MVR).
Tagi:
Bojan Stanisławski









