W literaturze erotycznej nie istnieją AIDS, antykoncepcja, menstruacja, migrena
Czytać o seksie? Po co, skoro pierwszy lepszy kiosk oferuje kilogramy kolorowych pisemek, które pokazują wszystko? Załóżmy jednak, że trafił się ktoś, kto woli erotykę oglądać w wyobraźni niż na papierze. Co ma do dyspozycji?
Przede wszystkim to, czego najwięcej, czyli piśmiennictwo erotyczne uzupełniające serwisy fotograficzne w wesołych magazynach i na stronach internetowych. Jeżeli chodzi o fabułkę banał. Ot, turysta w obcym mieście. Zabłąkał się w parku, a tu jak spod ziemi wyrastają dwie chętne nastolatki. Porozumiewawcze spojrzenie i już po chwili zbiorowy orgazm na cienistej ławce. Albo samotna mężatka na wakacjach w Ciechocinku. Na wieczorek zapoznawczy wdziewa kusą spódniczkę i pogłębia dekolt, a już następnego dnia jęczy z rozkoszy w objęciach sympatycznego pana Karola z turnusu trzeciego. Albo biznesmen po godzinach: podpisał kontrakt, a że nie spieszno mu do pustego pokoju hotelowego, na biurku przetestował jeszcze swoją kontrahentkę. No i uczniak, który przez ciekawość wdepnął do sex-shopu. A tam pani dyrektor kupuje wibrator. Wpadła, więc musiała się wykupić. Zaprosiła szczeniaka do domu i tu miał pożycie z ciałem pedagogicznym.
Same standardy. Również w opisie akcji miłosnej. Panie okazują się zawsze chętne, a panowie niemal niewyczerpani. Biusty same wyskakują z koronek, pończochy ześlizgują się z nóg. Atrybuty damskie lśnią ochotą do miłosnej roboty, atrybuty męskie zawsze na baczność. Nie istnieją AIDS, antykoncepcja, menstruacja, migrena. W dodatku stachanowcy seksu porozumiewają się jak swoista masoneria. W biurze on i ona pracują ramię w ramię jako pani dyrektor i pan referent. Ona wyniosła, on ugrzeczniony. Ale wystarczy jedno porozumiewawcze spojrzenie i on już startuje do niej z tekstem: Zaraz cię zerżnę, ty zdziro, a ona omdlewając, rozsuwa kolanka. Porozumiewają się zresztą niepowtarzalnym slangiem: na przemian zdanie ze ściany szaletu i zwrot z pisma kancelaryjnego. Okazjonalny kochanek precyzuje, przy czym u swej partnerki majstrował, i zaraz dodaje: Moje pieszczoty zostały zaaprobowane. Albo: Puszyste włosy doskonale uzupełniały tę atrakcyjną kobietę. Ale kto by zwracał uwagę na polszczyznę? Seks jest jak taran zapewniają twórcy pokątnej literatury erotycznej burzy hierarchie, niszczy wieloletnie związki, każe łamać przysięgi i deklaracje lojalności. Przed pożądaniem nie ma sensu się bronić. Należy ulec, a po fakcie pozapinać się, otrzepać. I grać rolę niewiniątka do następnej okazji.
Precz z łóżkową rutyną
Tyle piśmiennictwo parterowe. Jako wspomagacz dla samotnych niezaspokojonych wystarczy. Ale o erotyce chcieliby też poczytać rodacy przekonani, iż seks nie jest tylko prostym zredukowaniem napięcia. I też mogą. Gdzie? W literackiej obyczajówce. W solidnej pierwszorzędnej powieści drugorzędnej, od której roi się na rynku od 15 lat. I tu dopiero dokonuje się prawdziwa pełzająca, ale skuteczna rewolucja seksualna. Żadnych orgiastycznych rewelacji, za to nieustanne i cierpliwe przypominanie, że to udany seks jest podstawowym budulcem udanego związku. I że na pożycie trzeba chuchać i dmuchać, pielęgnować i szkolić się w nim nieustannie. Kto tego nie rozumie, ponosi życiową klęskę.
Jak bohater opowiadania Arkadiusza Pacholskiego z tomu Lśnienie nad głębiną. Wykształcony 40-latek poznał kulturalną panią. Prowadzali się po wernisażach, dyskutowali o sztuce, on sterował w kierunku wspólnego pożycia, ale strasznie z tym się grzebał i nie zdążył. Zmarła na raka. Gorsze, że w testamencie urnę ze swoimi prochami poleciła przekazać bynajmniej nie znajomemu od wielkiej sztuki, ale prostemu żigolakowi. Ten bowiem głupi jak but miał jednak niezwykły talent: szybko i sprawnie doprowadzał ją do orgazmu. A tego właśnie jej w życiu najbardziej brakowało.
Jak bohaterkom tomiku Hanny Samson 7 opowiadań o miłości i jedno inne. Jedna z nich gromadzi sukcesy zarówno w biznesie, jak i na siłowni, a wymagający małżonek sumiennie ją rozlicza z dziewczęcego wyglądu. Bo żona spełnionego biznesmena powinna się prezentować jak chodząca reklama solarium. I z taką to on może współżyć. Rutynowo. A jej się marzy ostry, spontaniczny seks, podczas którego nie musi wciągać brzuszka, kiedy ten staje się niebezpiecznie pomarszczony i obwisły. I o ten brzuch poszło. Spanikowana małżonka najpierw dokonuje cudów, żeby brzuszek odmłodzić. A kiedy się nie udaje, po prostu wnosi o rozwód. W nadziei, że następnego partnera będzie podniecała jako kobieta, a nie witryna perfumerii. Jej koleżanka z tego samego tomiku także usycha z tęsknoty za intensywnym pożyciem. Daremnie. Małżonek, któremu towarzyszy na zagranicznym kontrakcie, bez reszty poświęca się karierze. A na łoże wali się jak kloc drewna i zasypia. Tyle że w teczce nosi ukradkiem pisemka porno głównie z wydepilowanymi panienkami. Więc o to chodzi! Zdesperowana małżonka chwyta golarkę i próbuje się upodobnić do panienek z kolorowych pisemek. Za późno. Mąż nie widzi już w niej przedmiotu pożądania. I pewnie nigdy nie zobaczy. A skoro nie ma udanego seksu, nie ma też udanego związku.
Pod tym podpisałaby się również Julia z Lęku wysokości Izabeli Szolc. Zbyt szybko wyszła za mąż, małżonek popadł w erotyczną rutynę i zawaliło się. Za to po rozwodzie Julia nie popełnia wcześniejszych błędów. Poznaje coraz to nowych panów i wprowadza ostrą rotację. Kiedy wyczerpani zmaganiami łóżkowymi zasypiają zbyt szybko, albo nie daj Boże chrapią, każe im pakować rzeczy i wynosić się. Bo ważni są nie faceci, ale to, co można z nimi wyprawiać w łóżku. Seks to przyjemna sprawa. Naprawdę. Człowiek jest potem taki zrelaksowany i ma całkiem pustą głowę, pisze Julia, której pustka w głowie bynajmniej nie przeszkadza.
A takich jak ona jest w polskiej literaturze poduszkowej cały legion. W minionym sezonie literackim głośniej było o Dorocie Szczepańskiej, która w powieści Zakazane po legalu opisała bujne życie rozrywkowe trójmiejskiej klubowiczki. To, co napędza ją i jej koleżeństwo, to wydajny seks i narkotyki. Jedno przemieszane z drugim. Bo rozkosz jest po to głosi apostołka łoża i prochów żeby się oderwać od banalnej codzienności i wyruszyć na spotkanie z własną podświadomością. A w takiej podróży spotykają się artyści, twórcy, ćpuny, odlotowcy, pojebańcy i inni nieprzystosowani. Oni popychają ten świat do przodu i chętnie użyczają bliźnim recept na udany odlot. I klubowiczka z Trójmiasta, która uwielbia się barłożyć ze swym chłopcem, nie ma nic przeciwko temu, żeby przygodna publiczność na plaży poobserwowała ich w trakcie gry miłosnej. Niech patrzą i się uczą, jak być wyzwolonym i szczęśliwym.
Siostry bierzcie ze mnie przykład
Właśnie niech się uczą. Bo powieściowa erotyka pisana przez panie dla pań ma charakter misjonarski. Siostry zdają się mówić pisarki ja kiedyś, podobnie jak wy teraz, wiodłam ponurą egzystencję. Ale kiedy pozwoliłam przemówić mojemu ciału, przestawiłam swoje życie z głowy na nogi. Kocham się na całego i żyję na pełny gaz. Czego i wam życzę.
Dziękujemy, ale załóżmy, że już wcześniej przyjęliśmy dawkę wyrównawczą seksu. I zapał misjonarski pań spod znaku Bridget Jones nie jest nam niezbędny. Ale chętnie poczytalibyśmy o seksie coś pikantnego najchętniej w wymiarze intelektualnym. I tu okazuje się totalna posucha. No bo wymieńmy, czego w polskiej literaturze erotycznej nie ma. Otóż nie ma niczego, co przypominałoby literackie prowokacje słynnego Francuza Jeana Geneta (zm. w 1986 r.) w rodzaju Uroczystości żałobnych. Zdegradowany i poniżony seks wiódł tam do fascynacji ciemną stroną ludzkiej egzystencji. Tą, którą zazwyczaj wypieramy i której się wyrzekamy. Gombrowicz powitał Geneta jak objawienie. Nie napisano u nas niczego, co byłoby grą z konwencją taniego pornograficznego romansu, a czego choćby Francuzi próbowali wielokrotnie (Candy Maxwella Dentona). Po dziesięć razy na sezon mamy do czynienia z literaturą, która próbuje ogarnąć stan ducha polskich yuppies. Ale nikt nie napisał czegoś takiego jak American Psycho Breta Eastona Ellisa opowieści o seryjnym mordercy erotomanie, który kolekcjonuje swoje damskie ofiary jak garnitury od najlepszych krawców. To wyjątkowo mocne oskarżenie systemu zachodniej konsumpcji, w który my właśnie wdeptujemy jedną nogą.
Kochanie się to sposób bycia
A skoro nas nie stać, by dać poważniejsze rzeczy w dziedzinie erotyki, czytujemy to, co ma do powiedzenia Zachód. W ostatnich sezonach szczególnie chętnie Monologi waginy dramatopisarki Eve Ensler. Ta wypytała kobiety wszystkich krajów, ras i stanów o ich przeżycia związane z narządami płciowymi. Okazało się, że dotknęła jednego z najgłębiej skrywanych tabu naszej cywilizacji. Kobiety mówiły o obrzydzeniu, wstręcie i poczuciu poniżenia, jakie kojarzą im się z własną płcią. A wszystko przez szowinizm mężczyzn, którzy się nie liczą zupełnie z ich potrzebami. Nawet więcej: udało im się wmówić kobietom, że to oni najlepiej znają się na ich ciele, a ono służy głównie męskiej przyjemności. Te spowiedzi wywołały wstrząs. I typowo amerykańską reakcję tekst wyznań przetłumaczono na 22 języki i opublikowano nawet w muzułmańskiej Turcji i komunistycznych Chinach. Spektakl Monologów waginy objechał 300 teatrów uczelnianych całego świata. Wystawiano go także w Polsce. Pod jego wpływem walentynki ogłoszono dniem W. Co swoimi występami nagłaśniały aktorki tej miary, co Glenn Close i Melanie Griffith. Proszę pikantnie, a jakże doniośle.
Podobnie jak w słynnym przypadku Catherine Millet, który zajął nas w zeszłym roku. Jej książka Życie seksualne Catherine M. to relacja wybitnej znawczyni sztuki i przyjaciółki artystów z orgiastycznego życia seksualnego. Kochanie się to znaczy częste spółkowanie, któremu towarzyszy dobra dyspozycja psychiczna, niezależnie od liczby partnerów to sposób bycia, ogłaszała światu pani Millet. I zaraz precyzowała, że wyuzdany seks to jej sposób na przełamywanie chorobliwej nieśmiałości wyniesionej z nieszczęśliwego dzieciństwa. Ale od kiedy stuknęła jej pięćdziesiątka, coraz trudniej było używać tego lekarstwa. I tak relacje z niezliczonych orgii płynnie przechodzą w rozliczenie z życiem, w którym seks miał zastąpić miłość, ciepło i zrozumienie.
Nasze panie, jeżeli już się decydują na wyznania o orgiach, to w Internecie i anonimowo. A wtedy ich spowiedzi wędrują na strony, które czytają samotni onaniści szukający szybkiego pobudzenia. I koło się zamyka.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy