Stąd do piekła

Stąd do piekła

Chcieli szybko zarobić pieniądze. Dziś za przemyt narkotyków gniją w ekwadorskich więzieniach Mogli ułożyć sobie życie inaczej. Chcieli szybko zarobić. Zdecydowali się na wyjazd z kraju. Czekały świat, praca, pieniądze. W rzeczywistości znajomi wpakowali ich w coś, z czym nie ma żartów. W przemyt narkotyków. Mamo, ratuj Tomek mieszkał z rodziną na jednym z największych osiedli w Katowicach. Po szkole zaczął pracę, ale wiadomo, jakie są czasy. Któregoś dnia okazało się, że pracy już nie ma. Postanowił wyjechać. Rodzicom powiedział, że do Hiszpanii, żeby zarobić. I żeby się nie martwili, bo to na pewno nie ma nic wspólnego z narkotykami. Matka Tomka: – Gdybym wiedziała, że będzie chciał ryzykować, chyba zjadłabym jego paszport. W dodatku dzień przed wyjazdem miał wypadek. Ktoś wjechał w jego samochód. To była przestroga, ostrzeżenie. Ludzie na osiedlu przyzwyczaili się do tego, że Tomka nie ma. Wystarczała informacja, że przebywa i pracuje zagranicą. Tylko niektórzy dziwili się, dlaczego matka Tomka schudła kilka kilogramów. Wielu 6 marca 2003 r. zasiadło przed telewizorami, by obejrzeć pierwszy odcinek reklamowanego serialu dokumentalnego E. Miszczaka „Cela”. Już ten pierwszy odcinek zapowiadał, że będzie to znakomity cykl. Naprzeciw dziennikarza w ekwadorskim więzieniu Garcia Moreno usiadł młody, szczupły chłopak w okularach i opowiedział swoją dramatyczną historię. O tym, jak namówiono go do wyjazdu, jak dostał propozycję przewiezienia za tysiąc dolarów kamieni szlachetnych z Ekwadoru do Europy i jak policja na lotnisku w Quito znalazła w jego śpiworze kokainę. I jak bardzo chce przetrwać i wrócić, by przeprosić, choć nie chciał i nie ma z przemytem narkotyków nic wspólnego. Niektórym ten młody człowiek nawet zaimponował. Znajomi go rozpoznali. Rodzice nie musieli już ukrywać, że Tomek siedzi w Ekwadorze za przemyt narkotyków. Rodzice najlepiej wiedzą, co przeżyli, gdy zadzwonił telefon: – Mamo, ratuj. Jestem w więzieniu w Ekwadorze. Potrzebuję pięciu tysięcy dolarów. Pieniądze nadspodziewanie szybko się skończyły. I nie pomogły. Podobnie jak wynajęty na odległość adwokat. Nic się nie martw Mirek nie oglądał pierwszego odcinka „Celi”. Dopiero co w październiku obronił pracę magisterską na Politechnice Częstochowskiej, gdy trafiła mu się okazja wyjazdu na saksy. Dobry kolega obiecywał, że znajdzie się dla niego świetna robota. Jeśli nie w Holandii, to w Anglii albo w Hiszpanii. Nie ma się czego bać. W listopadzie Mirek został zatrzymany na lotnisku w Quito w Ekwadorze, jego kolega nadal spaceruje sobie po polskich ulicach. W Quito policjanci podeszli do Mirka na pewniaka. Nie było mowy o pomyłce. W ściankach przewożonej przez niego torby była ukryta kokaina. Cztery i pół kilograma. Fragment listu Mirka: „Znalazłem się w bardzo trudnej sytuacji, i to przez własną głupotę. Dałem się jak skończony dureń wrobić w przemyt narkotyków. Nigdy bym nie pomyślał, że facet, którego znałem tyle czasu, któremu ufałem i myślałem, że chce mi pomóc, wrobi mnie w coś takiego. Chciał zarobić moim kosztem, ale mu się nie udało, tylko że teraz ja za to płacę i będę ponosił konsekwencje do końca życia. Zmarnowałem sobie życie, ale za głupotę trzeba płacić. Jechałem do Ekwadoru z myślą, że się tutaj z nim zobaczę. Dostałem od jego znajomego bilet lotniczy i jakieś pieniądze i wszystko było w porządku. Myślałem, że mi coś załatwi i zarobię jakieś pieniądze, które pozwoliłyby mi usamodzielnić się finansowo, przynajmniej na jakiś czas. Myślałem, że będę mógł w końcu uwolnić się od ojca, który ostatnio mocno mnie naciskał, żebym wyprowadził się z domu. Dopiero gdy byłem na miejscu, ten facet zaczął coś kręcić. Zadzwonił do mnie do hotelu i okazało się, że się z nim nie zobaczę, dopiero jak wrócę do Europy. Zamiast niego przyjechało dwóch facetów i dali mi telefon. Po chwili on zadzwonił i powiedział, że mnie zawiozą na dworzec autobusowy. I żebym się niczym nie martwił. Zawieźli mnie wcześniej do jakiegoś baru i tam dali mi torbę, do której przepakowali wszystkie moje rzeczy. W przeddzień odlotu, jak i również w dniu odlotu próbowałem do niego dzwonić i wyjaśnić całą sprawę, ale jego telefon był wyłączony. Byłem durniem, mogłem przecież wyrzucić tę torbę i wrócić do domu. Jedna głupia decyzja i wszystko jest już dla mnie skończone. Mam już po życiu. Czuję się teraz jak kompletne zero, bez żadnej wartości i szans na przyszłość, bo gdybym nawet wyszedł, to i tak nie znajdę dobrej pracy, bo przecież będę karany. Sprzedajcie to moje mieszkanie. Mnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2004, 2004

Kategorie: Reportaż