Stambuł zamiast Kijowa

Stambuł zamiast Kijowa

Lepiej głosować za przyjęciem Turcji do Unii, niż uporczywie wciągać do niej Ukrainę Kompromis brukselski, zakończony przyjęciem konstytucji dla Europy, jest powodem do zadowolenia zwłaszcza delegacji polskiej. Słusznie. Z sześciu postulatów całkowicie udało się załatwić trzy, dwa częściowo, jeden zaś – dotyczący wpisania tradycji chrześcijańskich i Boga – nie został załatwiony według życzeń Polski. Jednak nawet pod tym względem polski rząd okazał się zwycięski, otrzymał bowiem nagrodę pocieszenia w postaci podziękowania od samego papieża za uporczywe, choć nieskuteczne wysiłki. Jest to niewątpliwe zwycięstwo polskiego rządu i jego wizji Europy. Czy z tego zwycięstwa powinniśmy się cieszyć? Tak, jeżeli sukces jest równoznaczny ze skutecznością. Mimo niezaprzeczalnego sukcesu pojawiają się też opinie, że Polska wychodzi z debaty konstytucyjnej najbardziej przegrana. Z odmiennej wizji Europy wynika, że choć Polska postawiła sobie konkretne cele i sprawnie je osiągnęła, cele te były chybione zarówno z punktu widzenia interesów Polski, jak i Unii Europejskiej. Z tego powodu decyzja o przyjęciu konstytucji europejskiej jest i będzie rozumiana jako porażka Polski i w kraju, i za granicą. I to jako podwójna porażka. W oczach opinii zagranicznej na pierwszą część polskiej porażki składa się to, czego nie udało się załatwić, czyli wpisanie Boga do preambuły; na drugą część to, co polskiej delegacji załatwić się udało, czyli wpisanie mechanizmów blokujących decyzje UE. Porażka pierwsza Pierwsza część porażki oznacza, że polskiej delegacji nie udało się zaspokoić życzeń Kościoła katolickiego, polskiej opozycji narodowej oraz „narodu” polskiego, który Boga w konstytucji europejskiej rzekomo się domagał. Porażka ta jest tym bardziej spektakularna, że jeszcze w końcu maja br. siedem państw członkowskich, Włochy, Portugalia, Czechy, Słowacja, Litwa, Malta oraz – naturalnie – Polska, skierowało do prezydencji irlandzkiej list z prośbą, aby preambuła konstytucji zawierała „odwołanie do chrześcijańskich źródeł Europy”. Wystarczył niespełna miesiąc, aby Polska znalazła się w kompletnym osamotnieniu. W swoim oświadczeniu papież powiedział, że „Europy nie da się odciąć od jej korzeni”, oraz podziękował Polsce za jej wierność i starania o umieszczenie zapisu o chrześcijańskich korzeniach Europy w preambule. Podziękowanie to jest tym bardziej należne polskiemu rządowi, że – jak komentują niektórzy – premier Marek Belka prowadził dyskusję na ten temat, „nadaremnie zresztą”, nawet wtedy, „gdy jego koledzy pili już szampana, by uczcić porozumienie”. Potwierdza to cytowane w Polsce opinie, że o Bogu negocjowano do ostatniej sekundy szczytu, a nawet dłużej. Źródła watykańskie twierdzą jednak, że w Stolicy Apostolskiej nad ubolewaniem z powodu braku zapisu o chrześcijańskich korzeniach Europy przeważa zadowolenie z uchwalenia konstytucji. Za spiżową bramą krążą też opinie, że Stolica Apostolska „nie będzie podejmować inicjatyw przeciwko traktatowi konstytucyjnemu, gdyż jest w nim wiele dobrego” i że z wypowiedzi papieża nie należy wyciągać wniosku, iż Stolica Apostolska stała się eurosceptyczna, a także, że Kościół nie będzie „mobilizował katolików przeciwko traktatowi konstytucyjnemu”. Zwraca się też uwagę, że podziękowanie papieskie dla polskiego rządu ma mniejszą wagę, niż wynika to z polskich komentarzy; podkreśla się mianowicie, że wypowiedź papieska miała charakter „prywatny” oraz to, że Jan Paweł II mówił (tylko!) po polsku, co jest interpretowane jako oznaka mniejszej wagi papieskiego oświadczenia. Opozycja narodowo-katolicka zrobi teraz wszystko, aby urządzić piekło słabemu rządowi polskiemu za zgodę na przyjęcie konstytucji bez Boga, choć papieskie podziękowanie uchroni zapewne Polskę przed rozwiązaniem obecnego Sejmu. To jednak problem pomniejszy. Problem prawdziwy polega na tym, że gęba, którą sami sobie przyprawiliśmy na scenie europejskiej, pozostanie trwałym elementem opinii o Polsce jako o kraju znajdującym się pod naciskiem sił skutecznie trzymających każdą władzę w państwie z dala od realiów pragmatycznych i geopolitycznych. Porażka druga Druga część porażki polega na tym, że Polska, której powinno zależeć na sprawnym funkcjonowaniu Unii, aby po latach izolacji zacząć z jej skuteczności korzystać, zrobiła wszystko nie po to, aby była ona bardziej zdolna do podejmowania wspólnotowych decyzji, ale by ten proces jak najłatwiej wstrzymywać. To porażka tym większa, że wszyscy się dowiedzieli, iż zadaniem delegacji polskiej było osłabienie Unii

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 32/2004

Kategorie: Opinie