Od Okrągłego Stołu do autorytarnej „kontrrewolucji”

Od Okrągłego Stołu do autorytarnej „kontrrewolucji”

PiS dopasowało swoją strategię do nadziei i potrzeb tej kategorii obywateli, którzy byli zawiedzeni wynikami transformacji

Dla znacznej części polskiego społeczeństwa, dla tych, którzy wyniki wyborów 4 czerwca 1989 r. i utworzenie rządu Tadeusza Mazowieckiego traktowali jako zwycięstwo Solidarności i jej ideałów, przebieg transformacji mógł być wielkim, negatywnym zaskoczeniem. Z ich punktu widzenia:

• Zaskoczeniem była zmiana stosunków społecznych – zanikał duch solidarności, który przed transformacją łączył ludzi. Indywidualistyczne skupienie na własnych interesach i własnym sukcesie stawało się dominującą cechą nowych czasów. Społeczeństwo podzieliło się na tych, którzy na zmianie skorzystali, zrobili wielkie kariery, zdobyli wielkie pieniądze, oraz tych, którzy stali się obywatelami drugiej kategorii – nieudacznikami, moherami. W tej drugiej kategorii znaleźli się również tacy, którzy do zwycięstwa Solidarności się przyczynili, np. robotnicy upadających wielkich zakładów pracy. Ale też młodzi ludzie, wchodzący na rynek pracy nieprzyjazny dla osób niemających jakichś szczególnych umiejętności czy społecznego oparcia.

• Zaskoczeniem była demokracja – nie ziściła się nadzieja, że państwo demokratyczne zatroszczy się o obywateli, że rządzący będą wyrażali wolę całego społeczeństwa. Tymczasem władza demokratyczna ignorowała losy obywateli dotkniętych wielkimi kosztami transformacji, nie wyrażała woli obywateli, tylko wolę elit.

• Zaskoczeniem był wolny rynek – miał on zapewnić dostatek, „taki jak na Zachodzie”. Tymczasem w wielu grupach słabło poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego i nadzieje na lepszą przyszłość, bo znikały gwarancje stałej pracy i perspektywy awansu; przyszłość zdawała się bardziej zależna od czynników losowych niż od własnych wysiłków.

• Zaskoczeniem były zmiany ustalonego porządku moralnego – dominująca w sferze publicznej kultura liberalna, która kwestionowała prawa rodziców i koncepcję rodziny jako związku mężczyzny i kobiety, dopuszczała publiczne szyderstwa ze świętości, podważała wspólną wiarę. A przecież to właśnie wspólna wiara i osoba Jana Pawła II łączyła ludzi w okresie Solidarności i w stanie wojennym.

Wielu ludzi musiało zadać sobie pytanie, jak to się stało, że „zwycięstwo Solidarności nad komunizmem” wcale nie doprowadziło do realizacji ideałów Solidarności. Rysowała się prosta, artykułowana i wspierana przez prawicę odpowiedź: skoro do zmian doprowadziły elity dawnej opozycji demokratycznej i skoro elity te uniemożliwiły dekomunizację, to jest to dowód na to, że owe elity „skumały się” z „komunistami” jeszcze przy Okrągłym Stole i zdradziły sprawę Solidarności. Tak więc zdrada elit jest główną przyczyną tego, co się stało, a Okrągły Stół – zgodnie z tym mniemaniem – był instrumentem tej polityki.

Jak wynika z badań prof. Ireneusza Krzemińskiego z Instytutu Socjologii UW i jego zespołu, stanowisko takie zajmuje znaczna część aktywistów Solidarności. Badania te, przeprowadzone w 2012 r., dotyczyły postaw i poglądów aktywistów ruchu społecznego Solidarność, a więc ludzi związanych z nim od jego powstania. Wielu z nich swój radykalny antykomunizm łączy ze skrajnie negatywną oceną transformacji i Wałęsy jako zdrajcy ideałów Solidarności. Uważają też, że władze związku i ruch podziemny były naszpikowane agentami Służby Bezpieczeństwa. Wierzą w czarną legendę Okrągłego Stołu, czyli – jak to scharakteryzował Aleksander Hall – w spisek elit Okrągłego Stołu ponad głowami narodu. Spiskowcy mieli podzielić władzę polityczną i gospodarczą pomiędzy obie elity i zapewnić bezkarność komunistom. Ten punkt widzenia służy delegitymizacji państwa budowanego od 1989 r. i elity przywódczej Solidarności.

Tę sytuację dobrze zrozumiało PiS

Partia Prawo i Sprawiedliwość dopasowała swoją strategię do nadziei i potrzeb tej kategorii obywateli, którzy wynikami transformacji byli zawiedzeni. Zaproponowała i zaczęła praktycznie realizować nieliberalną wersję demokracji, dobrze dopasowaną do omawianych wcześniej potocznych teorii demokracji jako państwa opiekuńczego i narodowo-katolickiego oraz do resentymentów panujących wśród działaczy Solidarności i części społeczeństwa.

Rząd PiS zaczął rządzenie od działań bezpośrednio zaadresowanych do materialnych potrzeb uboższej części społeczeństwa. Program 500+ oraz anulowanie reformy emerytalnej były spektakularnymi dowodami, że obietnice PiS w zakresie polityki społecznej są realizowane. Także inne obietnice i działania PiS ukierunkowane były na różne bieżące potrzeby tej części społeczeństwa (np. dotyczące płacy minimalnej). Wprawdzie liberalni ekonomiści ostrzegali, że taka polityka wkrótce zrujnuje budżet, ale jak się okazało, budżetu nie zrujnowała. Co więcej, nie tylko budżet nie został zrujnowany, ale przeciwnie – polska gospodarka znacznie przyśpieszyła. W roku 2018 wzrost PKB w Polsce wydaje się jednym z najwyższych w Europie.

Ekonomiści krytyczni wobec PiS nadal utrzymują, że skuteczność krótkodystansowa to nie to samo, co skuteczność w dłuższym okresie, a więc polityka gospodarcza PiS może się zemścić na całej polskiej gospodarce.

Ale ten argument dla beneficjentów polityki PiS nie jest przekonujący, m.in. dlatego, że rząd PiS, jak dotąd, radzi sobie z zapowiadanymi przez krytyków negatywnymi jej konsekwencjami. Okazał w ten sposób moc sprawczą, czyli zdolność skutecznego realizowania tego, co zapowiadał – przynajmniej w tych obszarach, które bezpośrednio dotykają interesów jego elektoratu.

Moc sprawcza to bardzo ważna cecha polityków. Znaczenie tej cechy ujawniło się np. w dawniejszych badaniach zespołu z Instytutu Psychologii PAN nad oceną kandydatów w wyborach prezydenckich. Okazało się, że moc sprawcza – rozumiana jako przebojowość, konsekwencja w działaniu, zdolność realizacji swoich celów – była jedną z głównych cech przypisywanych preferowanemu kandydatowi.

Innym przejawem mocy sprawczej PiS jest energiczne działanie tej partii na rzecz, jak to przedstawiano, reformy sądownictwa. Sądownictwo nie cieszyło się w Polsce wysokim autorytetem. Na przykład według danych CBOS w odniesieniu do okresu 2011-2015 (wrzesień) źle o pracy sądów wypowiadała się większość respondentów: w 15 badaniach większość złych ocen lokowała się w przedziale 40-59%, a dobrych – w przedziale 25-36%.

Reforma sądów realizowana przez PiS – co krytycy wielokrotnie wytykali – nie opiera się na analizie głównych wad tego systemu i nie jest ukierunkowana na usuwanie tych wad. Jej istotą jest podporządkowanie sądownictwa władzy politycznej, rzekomo w nadziei, że ludzie mianowani przez tę władzę będą lepiej pełnić swoje funkcje niż „złogi komunistyczne”, jak to elegancko określają działacze i funkcjonariusze PiS. Ta nadzieja może się w pewien szczególny sposób spełnić – zarówno PiS, jak i popierająca je część społeczeństwa żądają surowego i bezwzględnego traktowania przestępców. Powołani przez PiS sędziowie oczekiwaniom tym mogą dość łatwo wyjść naprzeciw.

Polityka PiS została także bezpośrednio skierowana do tych Polaków, dla których demokracja to państwo narodowo-katolickie. Dla nich bardzo ważne mogą być takie działania, które podkreślają wielkość, wyjątkowość, moc (militarną lub moralną) własnego kraju. Kiedy więc PiS w kampanii wyborczej głosi hasło „powstawania z kolan”, to niezależnie od tego, jak bardzo jest ono bezsensowne, może wywołać silny rezonans u sporej części Polaków, tych, którzy jego praktycznego sensu dobrze nie rozumieją. Jest bowiem wielu takich, dla których wyobrażenie wielkości własnego narodu jest ważną podstawą poczucia własnej wartości i poczucia bezpieczeństwa.

Hasło to mogło się przyczynić do mobilizacji uczuć narodowych – wzmagać patriotyzm. Ta forma patriotyzmu ma silne związki z religią katolicką i Kościołem, a PiS bardzo się troszczy o dobre stosunki z tą instytucją.

Ale PiS znalazło jeszcze inne instrumenty „patriotycznej mobilizacji”. Jednym z nich stała się katastrofa smoleńska. W sytuacji, kiedy kraj nie jest bezpośrednio zagrożony, gdy powiązany jest sojuszami, które zdają się zapewniać mu bezpieczeństwo, uczucia patriotyczne na ogół mają formę latentną – są niejako uśpione. Aby je politycznie wykorzystać, trzeba je czymś pobudzić. Katastrofa smoleńska to oparta na fałszywych przesłankach okazja do pobudzenia tych uczuć. Politycy PiS, nie mając żadnych dowodów, zaczęli głosić tezę, że oficjalne, dokonane przez fachowców ustalenia przyczyn katastrofy są fałszywe, a rzeczywistą jej przyczyną był zamach. Nikt oficjalnie nie wskazał sprawcy zamachu, choć przewijały się nazwiska Tuska i Putina. Wszystko to wystarczyło, aby uruchomić w umysłach wielu ludzi teorie spiskowe i zręcznie, choć pośrednio, kierować je ku Rosji. W tej sytuacji agresywna polityka Rosji wobec Ukrainy, zwiększając obawy Polaków, ułatwiała PiS mobilizację uczuć narodowych. Tak oto katastrofa smoleńska stała się jednym z narzędzi politycznej mobilizacji.

Skuteczność tego narzędzia powoli się wyczerpywała. Ale znalazło się inne, jeszcze bardziej skuteczne (przynajmniej na jakiś czas). Okazało się nim rozbudzenie lęku przed przyjęciem przez Polskę pewnej liczby muzułmańskich uchodźców. Wzbudzanie lęku i wrogości wobec uchodźców uczyniło z PiS wielkiego, „autentycznego” obrońcę zagrożonej polskości. Uaktywniło też radykalne nastroje nacjonalistyczne.

Mobilizacja uczuć narodowych się powiodła. Na scenie publicznej pojawiły się formacje nacjonalistyczne z charakterystycznymi hasłami, w których duma narodowa łączy się z przejawami nienawiści do obcych i apologią przemocy. Jest to kłopotliwy sojusznik dla PiS – sojusznik, który łatwo może stać się rywalem.

Chcąc zapewne utrzymać czy wzmocnić swój wizerunek obrońcy polskości, rzecznika polskiej dumy narodowej, PiS doprowadziło do nowelizacji ustawy o IPN, przewidującej surowe kary za „szkalowanie polskiego narodu” poprzez przypisywanie mu współodpowiedzialności za zbrodnie nazistów czy ukraińskich nacjonalistów. Miała ona wprawdzie fatalne dla Polski konsekwencje międzynarodowe, ale wywołała pozytywny dla PiS oddźwięk w różnych grupach społecznych, ponieważ w odczuciu wielu ludzi dotyczy ona – jak to ujął marszałek Senatu – „godności i prawdy”. Wielu Polaków cieszyło się, że PiS stanęło w obronie polskiego honoru narodowego. Ale też wielu Polaków się zmartwiło, że PiS obudziło upiora antysemityzmu.

Aktywizacja uczuć narodowych miała dla części polskiego społeczeństwa duże znaczenie, ponieważ przyczyniała się do umacniania poczucia wspólnoty. Było to przeciwieństwo ujmowania społeczeństwa jako zbioru niezależnych jednostek, dbających głównie o własne interesy.

Jest jeszcze jeden aspekt polityki PiS, który wychodzi naprzeciw pewnym oczekiwaniom społecznym. Chodzi o oczekiwania tych, którzy uważali demokratyczną rewolucję za zbyt łagodną dla ludzi w jakiś sposób związanych z dawnym reżimem. Idea dekomunizacji i różne formy jej urzeczywistniania przez PiS muszą się spotykać z ich aprobatą. Wśród nich jest niemało takich, którym można przypisać cechę określoną przez prof. Krzemińskiego jako resentyment. Chodzi tu o osoby urażone sukcesami innych i czujące własną niższość mimo przekonania, że są „równe innym”. Pojawiają się wtedy uczucia zazdrości, niespełnionych oczekiwań, niesprawiedliwości. Uczucia te występowały wyraźnie wśród badanych przez Krzemińskiego aktywistów Solidarności, którzy ponosili trudy i niebezpieczeństwa takie same jak inni, a potem niektórzy z nich nie wiadomo dlaczego awansowali, stali się znani, zajęli intratne stanowiska, „a my nie”. Jest to istotny powód pojawiania się uczuć wrogości wobec dawnych towarzyszy walki, tendencji do minimalizacji dawnych zasług tych, którzy teraz odnieśli sukces. Na tym tle rozwija się ideologia „zdrady”.

Ważną przesłanką aprobaty dla PiS jest fakt, że partia t a spełnia rudymentarne warunki demokracji – swoją legitymację do sprawowania władzy opiera na wynikach demokratycznych wyborów. Podobną legitymację uzyskał Victor Orbán na Węgrzech, Recep Tayyip Erdoğan w Turcji, Benjamin Netanyahu w Izraelu, Władimir Putin w Rosji. Jak to wcześniej przedstawiałem, dla wielu obywateli spełnianie tych rudymentarnych warunków jest wystarczającym powodem, by uznać, że żyją w demokracji.

Rzeczywisty charakter tych zmian systemowych wybitny polski socjolog prof. Jerzy Wiatr opisał jako nowy autorytaryzm.

Nowy autorytaryzm jako system polityczny

Nowy autorytaryzm to system, który nie odrzuca demokracji, tylko nadaje jej specjalne znaczenie. W systemie tym:

• Władzę obejmuje partia, która zdobyła przewagę w wolnych wyborach w warunkach swobodnej międzypartyjnej rywalizacji. Istnieje polityczna opozycja i jej udział w kolejnych wyborach nie jest kwestionowany.

• Zachowany jest polityczny pluralizm – istnieją partie polityczne i organizacje, a także media o różnych orientacjach politycznych, ale media publiczne znajdują się pod pełną kontrolą reżimu.

• Reżim dla swoich celów politycznych posługuje się środkami przymusu, ale w mniej rażący sposób niż tradycyjne reżimy autorytarne.

Do tej politycznej charakterystyki neoautorytaryzmu dodać należy, jak sądzę, dwie ważne cechy rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jest to przede wszystkim polityka dzielenia społeczeństwa na „prawdziwych Polaków – patriotów” i Polaków „gorszego sortu”, wobec których rozbudza się wrogość i nienawiść. Kiedy Jarosław Kaczyński mówi ironicznie do opozycji: „Cała Polska z was się śmieje, komuniści i złodzieje”, to wyrażenie „cała Polska” nie jest li tylko zabiegiem retorycznym – jest sposobem powiedzenia, że nasi zwolennicy to cała Polska; reszta to już nie Polska.

Druga ważna cecha to wykorzystanie instrumentów państwa do narzucania społeczeństwu własnej, prawicowo-nacjonalistycznej ideologii i do zwalczania odmiennych perspektyw ideologicznych. W tym celu dokonuje się zmian w programach szkolnych i w zestawie lektur, nadaje się odpowiedni kształt programom telewizyjnym i radiowym (w mediach państwowych lub od państwa zależnych), ingeruje się w programy publicznych instytucji kulturalnych, takich jak muzea czy teatry, przeprowadza się odpowiednią wymianę kadr zarządzających placówkami kultury, selektywnie finansuje wydawnictwa, filmy, teatry i przedsięwzięcia kulturalne, realizuje ogólnokrajową akcję wymiany nazw ulic, pomników, miejsc pamięci. Wyrazistym przejawem tych zmian jest polityka historyczna i polityka wspierania działalności Kościoła katolickiego, przede wszystkim w tych formach, które reprezentuje ks. Rydzyk.

Zwycięstwo prawicy wiązało się z wielkim osłabieniem polskiej lewicy. Osłabienie to miało przyczyny wewnętrzne i zewnętrzne. Do przyczyn wewnętrznych zaliczyłbym wielkie osłabienie morale lewicy na skutek załamania się pewnej – zresztą bardzo niedoskonałej – formy projektu lewicowego, jaką była PRL, a także na skutek poniesionej klęski wyborczej. Osłabienie morale wyraziło się w praktycznej niezdolności sformułowania autentycznego lewicowego programu społecznego i przekonywania doń polskiego społeczeństwa. Społeczeństwo liczyło na taki program, czego dowodem było poparcie wyborcze partii uznawanych za lewicowe – najpierw SdRP, a później SLD (w latach 90. i w początkach następnej dekady). Ale poparcia tego lewica nie potrafiła wykorzystać. W gruncie rzeczy lewicowe rządy utrzymały się w głównym nurcie zmiany systemowej, nie realizując żadnego wyraźnie zarysowanego programu społecznego. Zresztą także lewica pozaparlamentarna nie umiała sformułować żadnego przekonującego programu. Po kolejnych przegranych wyborach w lewicy zaczęły zachodzić procesy inwolucyjne. Jakość jej polityki systematycznie się pogarszała.

Najbardziej jaskrawym przykładem tego pogorszenia było wysunięcie Magdaleny Ogórek jako kandydatki na urząd prezydenta RP. Pomysł ten był kpiną z powagi tego urzędu, elementem prymitywnej gry politycznej.

Do zewnętrznych powodów osłabienia tej formacji zaliczyłbym skoncentrowany atak na istniejącą organizacyjną formę lewicy ze strony właściwie wszystkich pozostałych sił politycznych – oskarżenie o „postkomunizm”. W wyniku tych procesów doszło do wielkiej nierównowagi w polskim systemie politycznym, gdzie po jednej stronie znalazła się wyolbrzymiona prawica, a po drugiej – karłowata lewica. Zwiększało to szanse sukcesu populistycznej prawicy.

Zwycięstwo tej ostatniej stwarza wrażenie, że historia zatacza wielkie koło. Po obaleniu systemu autorytarnego i rozwinięciu liberalnej demokracji zawracamy do systemu autorytarnego, ale w konserwatywnej odmianie. Jeżeli lewica nie potrafi się odbudować i stać realną siłą polityczną, to rządy populistycznej prawicy skończą się dopiero wtedy, gdy doprowadzi ona kraj do ekonomicznej katastrofy albo do drastycznego wewnętrznego konfliktu, albo też do jakiegoś zderzenia z innymi krajami.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Fragmenty książki Andrzeja Friszkego, Janusza Grzelaka, Mirosława Kofty, Wiktora Osiatyńskiego i Janusza Reykowskiego Psychologia Okrągłego Stołu, Smak Słowa, Sopot 2019

Wydanie: 2020, 25/2020

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy