W 1981 r. Moskwa nie musiałaby zakręcać kurka z ropą i gazem. Wystarczy, że wprowadziłaby, jak postulowała „Solidarność”, ceny rynkowe. Efekt byłby ten sam Terminy „dywersyfikacja dostaw ropy i gazu”, „bezpieczeństwo energetyczne kraju” za sprawą toczącej się od początku lat 90. dyskusji medialnej nie wymagają już wyjaśnień. Nagłośniane i komentowane przy próbach wdrożenia kolejnych projektów zmierzających do zagwarantowania Polsce stałych dostaw obu surowców trwale zakorzeniły się w świadomości społecznej. Problem zapewnienia państwu stabilnych, a jednocześnie korzystnych cenowo dostaw surowców energetycznych, z którym przyszło się zmierzyć – z lepszym bądź gorszym skutkiem – kolejnym ekipom rządowym III RP, o czym zupełnie się nie pamięta, nie jest nowy. Takie samo zadanie spoczywało również na dzierżących władzę w ważnym dla historii kraju 1981 r., wtedy jednak było ono niewspółmiernie trudniejsze. W przedostatnią dekadę XX w. Polacy wkraczali pełni wiary w możliwość wyrwania się z politycznego uścisku radzieckiego „niedźwiedzia”. Spontaniczny w swych początkach solidarnościowy ruch obywatelskiego nieposłuszeństwa z nastaniem 1981 r. był już sprawnie działającą instytucją społeczno-polityczną o wyklarowanej strukturze organizacyjnej i jasno określonych celach, co właśnie pozwalało milionom łączyć z nim swe nadzieje na w pełni suwerenny byt państwowy. Postrzegano go jednak, tak jak cały proces prowadzący do zerwania krępującej zależności od Kremla, wyłącznie w sferze politycznej. Problemami powiązań gospodarczych nie przejmowano się zanadto. Kwestię tę postulowano rozwiązać poprzez zastąpienie dotychczasowych relacji wymianą opartą na zasadach rynkowych. Dezyderat ten był, rzecz jasna, czystą abstrakcją, gdyż najbardziej prawdopodobnym skutkiem przyjęcia go byłaby utrata zainteresowania przez Związek Radziecki kontynuacją wymiany z Polską, a z takimi następstwami zupełnie się nie liczono. Absolutnie nikt z liderów opozycyjnych sił społecznych nie brał pod uwagę całkowitej i zupełnej zależności gospodarki polskiej od radzieckich surowców energetycznych. Cały problem rozważano jedynie w kategoriach politycznych, sprowadzając go do traktowanego jako rządowy straszak pytania o prawdopodobieństwo zakręcenia tzw. kurka. O ile obecnie, po latach dyskusji medialnych, część społeczeństwa właściwie odbiera wagę zagadnień związanych z „bezpieczeństwem energetycznym państwa”, to w początkach lat 80. nie zaprzątało ono głów Polaków. Społeczeństwo odczuwało jedynie przerwy w dostawach energii elektrycznej i notoryczny deficyt reglamentowanych paliw płynnych, obwiniając o złe zaopatrzenie władze. Nie był to jednak nawet wierzchołek góry lodowej, jaką stanowiła kwestia ciągłości dostaw radzieckich paliw. Wstrzymanie transferu ropy naftowej i gazu, czyli osławione zakręcenie kurka, przypominałoby w tych okolicznościach sytuację ze starej anegdoty, w której jeden z członków rodziny przemówił po raz pierwszy w życiu po kilkunastu latach, gdy na stole podczas obiadu zabrakło kompotu. W przypadku wyrwania się spod kurateli radzieckiej w początkach lat 80., czego praktycznie nikt nie chce przyjąć do wiadomości nawet dziś, Kreml nie potrzebował nawet sięgać po tak drastyczne środki jak zakręcenie kurka, aby zadać śmiertelny cios polskiej gospodarce. Zniesienie przez Moskwę preferencyjnych cen sprzedaży ropy oraz gazu i umożliwienie Polakom ich rynkowego zakupu na zasadach obowiązujących innych radzieckich odbiorców spoza bloku przyniosłoby równie szybko taki sam skutek. Sytuacja na światowych rynkach naftowych na początku lat 80. była niezwykle napięta. Choć w świecie sukcesywnie rosła nadprodukcja ropy, ceny surowca pięły się w górę. Było to skutkiem niefrasobliwej polityki prowadzonej przez ekipę prezydenta Jimmy’ego Cartera w regionie Bliskiego i Środkowego Wschodu. Będąc swoistym synkretyzmem szczytnych ideałów, antyradzieckiej postawy zimnowojennej i totalnej ignorancji panujących na tych obszarach realiów, doprowadziła nie tylko do całkowitego wyrugowania amerykańskich wpływów z szerokiego pasa od Afganistanu przez Iran, Irak po Syrię nad Morzem Śródziemnym, ale też do permanentnej destabilizacji całego regionu, w wyniku czego ceny ropy sięgnęły najwyższego po dzień dzisiejszy pułapu. W 1981 r. baryłka ropy kosztowała od 35 do 40 dol., co przy uwzględnieniu inflacji, biorąc pod uwagę rzeczywistą wartość nabywczą amerykańskiej waluty, odpowiadało obecnym 68-73 dol. Taki stan rzeczy bardzo boleśnie odczuwała nawet najpotężniejsza na świecie gospodarka Stanów Zjednoczonych. Supermocarstwo zmuszone zostało wówczas do ograniczenia swego importu z niemal 8 mln baryłek dziennie w 1979 r. do ok. 5,5 mln.
Tagi:
Piotr Kwiatkiewicz