Statuetka za panikę

Statuetka za panikę

Pech to nie grzech fot. Tomek Paczkowski Figaro Film /Kino Swiat

Oscary w całkiem nowych kategoriach Tak naprawdę tylko branża pamięta o większości kategorii, w których przyznawane są Oscary. Laureat ma z tego wpis do biografii i uzupełnienie notki w Wikipedii, co potem ułatwia ułożenie nekrologu. Nagrody Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej zostaną rozdane po raz kolejny 24 lutego, zestawimy więc dziś nominacje w kategoriach zupełnie nowych, ale jakże użytecznych. Że to filmy z drugiej linii? Że na Oscara nie miałyby najmniejszych szans? Nie szkodzi. Kino od zawsze mnóstwo interesujących rzeczy mówiło mimochodem. Kategoria: Narodowe otrzeźwienie Nasza coraz bardziej „narodowa” kinematografia stawia sobie za cel krzepić, uwznioślać i umacniać ducha. Czasem, gdy się zapędzi, robi sobie wbrew. I nagle zaczyna być interesująco… 1. Ex aequo: „303. Bitwa o Anglię” (reż. David Blair) i „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” (reż. Denis Delić) W pierwszym filmie nasze „orlęta z Dęblina” pod komendą sztywnych oficerów brytyjskich wykazują się cielęcą arogancją wobec przełożonych, gruntowną pogardą dla dyscypliny wojskowej i kompletną ignorancją w kwestii obsługi maszyn. Instruktor może setki razy przypominać, że podwozie samolotów angielskich, w przeciwieństwie do polskich, jest wysuwane. Nasi piloci mają to w poważaniu – podczas lądowania lekką ręką zniszczą bezcenną na wojnie maszynę. Poza tym polskie 20-latki to alkoholicy. Piją przez cały dzień w oczekiwaniu na sygnał do wylotu, niektórzy doprawiają wódkę benzedryną. I tych swoich rekordowych zestrzeleń dokonują albo po pijaku, albo na kacu. W drugiej produkcji to samo, tylko na innych przykładach. Kiedy nasi piloci lecą jako część brytyjskiego klucza, zamiast rozmawiać po angielsku (zorganizowano im kursy!), przerzucają się ojczystymi bon motami. A jak słyszą rozkaz angielskiego dowódcy, udają, że nie rozumieją, i latają, jak im podpowiada fantazja. Dlaczego więc armia brytyjska korzysta z usług tych harcowników? Zostaje to powiedziane wprost: wyłącznie aby zyskać na czasie. Czyli zbudować więcej maszyn i wyszkolić własnych, „normalnych” pilotów. A te świry i pijaki niech tymczasem się pozabijają. Nasze orły dziwią się, że wprawdzie premier Churchill bąknął coś o tych nielicznych, którym tak wielu ma mnóstwo do zawdzięczenia, ale władze odmawiają im prawa stałego pobytu. Naciskają wręcz, by pożeglowali do komunistycznej Polski. Cóż, chłopcy niewiele zrozumieli z tego, co ich spotkało… 2. „Pomiędzy słowami” (reż. Urszula Antoniak) Opowieść o „zewie polskości”, szkoda, że bałamutna. Po pani reżyser spodziewalibyśmy się czegoś więcej. Przecież fachu uczyła się w filmówce katowickiej, debiutanckie filmy kręciła w Amsterdamie, a w Cannes pokazywano je jako nadzieję kinematografii europejskiej. A tu mamy Michaela (de domo Michał), który idealnie wpasował się w skórę wziętego berlińskiego prawnika. Uwiera go, że jest przyszywanym Niemcem, więc bardzo się stara zacierać ślady. Maniakalnie szlifuje język, dba o zawodowe kompetencje, do kancelarii chadza w garniturze szytym na miarę. W dodatku blondyn jak z żurnala (Jakub Gierszał), więc „czysty Aryjczyk”. Do czasu. Bo jak grom z jasnego nieba zjawia się u mecenasa polski tata (Andrzej Chyra). Polski do przesady: wymięty, zapuszczony, żyjący od środy do piątku. Serce i rozum nakazywałyby rodzica dyskretnie wspomóc i wrócić za ważne biurko. Ale nie z Polakami takie numery. Teraz tato Polak z synem coraz bardziej Polakiem wędrują ulicami Berlina, licytując się, który bardziej się sprzedał. I mecenas Michał z czasem pewnie porzuci judaszowe euro i wróci na mazowiecką równinę grać na fujarce pod wierzbą. Może i pani reżyser zechce mu towarzyszyć? Kategoria: Stuknięci i przebudzeni Ty się lepiej puknij w łeb! – za tym frazesem kryje się całkiem solidna treść. Jeden porządny łomot w czachę i już wkraczamy na czerwony dywan. Na co są przykłady. 1. „Jestem taka piękna!” (reż. Abby Kohn, Marc Silverstein) Brzydkie kaczątko, które zmienia się w łabędzia za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – ten refren biega po kinie popularnym tam i z powrotem. Widać, ma spore branie. Odwrotnie niż Renee (Amy Schumer, etatowa dumb blonde amerykańskiego kina), która jest ledwie tolerowana w prestiżowej korporacji na posadzie recepcjonistki. Mniejsza o to, że umysłowo ciasna, gorzej, że ma nadwagę. Z takim felerem szanse na karierę ma bardzo marne. Więc Renee wykonuje tuzinkowe czynności biurowe z zasmarkanym nosem i nisko nad blatem. Do dnia, kiedy uderza się w głowę w klubie fitness. I porobiło

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2019, 2019

Kategorie: Kultura